Gry losowe [fragment]

Joanna Dziwak

Gry losowe– Słucham zespołów, które jeszcze nie istnieją – powiedziała dziewczyna popijająca kompot z ekoczereśni z gospodarstwa gdzieś pod Sanokiem w Polsce.
– Jaki jest twój ulubiony? – zapytała jej koleżanka popijająca ten sam kompot w knajpie, którą jakiś aspirujący dziennikarz bezpłatnej gazety wciskanej siłą na przejściu dla pieszych mógłby nazwać hipsterską, tylko po co.

– Gdzie byłaś w tym roku na wakacjach? – „Jak ktoś wie, że nie wypada odpowiadać pytaniem na pytanie, to może odpowiadać pytaniem na pytanie” – strawestowała Gombrowicza w myślach („jak ktoś wie, że ryby nie należy jeść nożem i widelcem, to może jeść rybę nożem i widelcem”) dziewczyna, która słucha zespołów, które jeszcze nie istnieją.

– Byłam w Tunezji, ale zrobiłam to wyłącznie ironicznie.

– Byłam ironicznie na wakacjach w Tunezji, zanim było w dobrym stylu być ironicznie na wakacjach w Tunezji, przepraszam. Ja w tym roku byłam na festiwalu postpiosenki zachodniosłowiańskiej im. Anny Jantar w Orono w stanie Maine.

– Anny Jantar? – zawahała się na moment dziewczyna w przedziale wiekowym 17–30. – Anna Jantar. No, jasne. Spotkałam ją ostatnio na ulicy, zamieniłyśmy parę słów. Ale Anna Jantar, jak to Anna Jantar, wiesz, jaka jest. Spieszyła się na samolot.

– Taka też była na festiwalu. Zaśpiewała postpiosenkę Tyle mroku w całym mieście, zeszła ze sceny i tyle ją widziałam. Ale obiecała znaleźć mnie na Facebooku.

– Sama spójrz na niego – powiedziała dziewczyna, sama patrząc na chłopca w przedziale wiekowym 17–30, który pojawił się właśnie w lokalu. – So 2010! Ray-bany model Wayfarer, białe tenisówki! Kiedy się nosiło ray-bany model Wayfarer, kiedy się nosiło białe tenisówki?

– Wtedy, kiedy słuchało się Arctic Monkeys, czyli nie pamiętam.

– To tak boleśnie słabe, że mam ochotę podejść do niego i zapytać: „Hej stary, czy kręcą tu właśnie remake Powrotu do przyszłości, a ty jesteś statystą statysty, który ze wstydu nie był w stanie przyjść na plan?”.

– Wiesz, ja spotykam się obecnie z chłopakiem, którego ojciec jest właścicielem sieci tych kopalni węgla kamiennego – Velvet Underground, na pewno o nich słyszałaś. Natomiast on postanowił osiągnąć coś własnego i zrobić coś dobrego dla ludzi, krótko mówiąc, z zawodu roznosi pizzę. Słabo?

– Zajebiście. Zawsze osobiście uważałam, że nasi rodzice urodzili nas po to, żeby mieć na co wydawać pieniądze na emeryturze. Ma jakichś kolegów?

– Nie staraj się tak bardzo. Jeśli ma się tak stać, dostawca pizzy sam do ciebie dotrze.

– Chodźmy zagrać w cymbergaja i zamówmy jeszcze kompotu.

– Przepadam za cymbergajem i serce kompot.

– Przepadałam za cymbergajem, zanim stał się mainstreamową rozrywką ludzi, którzy słuchają Arctic Monkeys, czyli nigdy, ale już wkrótce.

– Nie znam ludzi, którzy słuchaliby Arctic Monkeys i wychodzili bez kamuflażu na ulicę w biały dzień. Nawet pod pretekstem zagrania w cymbergaja.

– Ja też nie znam, ale słyszałam od tych, co ich niby znają. Osobiście nie chciałabym mieć z nimi do czynienia, nawet gdybyśmy się spotkali w kolejce po kompot, co jest z definicji niemożliwe.

– Przepraszam, ale ktoś dzwoni.

– Kto?

– Anna Jantar.

– Pozdrów ją ode mnie.

– Rozłączyło. Pewnie dlatego, że jest w samolocie, słaby zasięg.

– Nie możemy się nią jarać tylko dlatego, że ma swój festiwal postpiosenki i sprawia wrażenie niedostępnej, jakby właśnie rozbiła się na lotnisku gdzieś w Europie Wschodniej i nie mogła akurat rozmawiać ani sprawdzić Facebooka.

– Zagrajmy w cymbergaja i zamówmy kompot.

Z głośników napierdalała Anna Jantar, pośmiertny duet z Lady Gagą, który miał uratować podupadającą karierę tej drugiej. Postpiosenka Tyle mroku w całym mieście miała swoją premierę na Festiwalu Postpiosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu i została tam bardzo źle przyjęta.

Żołnierze na znak dotkliwego niezrozumienia tekstu zawierającego dwu-, a nawet trzysylabowe wyrazy spotkali się pewnego popołudnia w żołnierskiej świetlicy i postanowili utworzyć na Facebooku wydarzenie „Mówię zdecydowane NIE duetowi Anny Jantar i Lady Gagi na Festiwalu Postpiosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu”. Dołączyło ponad dziesięć tysięcy osób, więc postpiosenka ta stała się siłą rzeczy hitem barów na prowincji, soundtrackiem do z góry przegranej gry w bilard i kręgle, tłem do z góry przegranych prób podrywu, kiedy to po dwudziestym piwie odbiór rzeczywistości jest daleki od trybu full HD. Kiedy leżysz pod stołem bilardowym i przekonujesz sam siebie, że to tylko taka oryginalna forma sesji zdjęciowej i zaraz podejdzie do ciebie piękna pani demakijażystka, i zmyje ci ten niewątpliwie modny, ale nie w każdym świetle korzystny, siny makijaż. Popacz, o popacz, śpiewa zza grobu Anna Jantar, a ty już nic nie widzisz.

Ale to dopiero później, bo na razie akcja stwarza złudne, choć piękne wrażenie rozwijania się. Trwa wieczór kawalerski, którego główną bohaterką jest lalka reklamowana jako „o cztery otwory lepsza niż prawdziwa dziewczyna”, i choć nie ma włosów, nie ma też głosu – i to jest jej podstawowa zaleta. Bez słowa protestu wędruje od jednego uczestnika do drugiego, radości nie ma końca, gdzie są takie kobiety? Z taką mógłbym się ożenić, wyznaje jeden i trudno się z nim nie zgodzić – znudzi ci się, to kopniesz pod łóżko. Śmiech, wódeczka, ciekawe, czy ma jakieś koleżanki.

A te dziewczyny, co przechodzą obok, też łatwe, ale jednak dotkliwie prawdziwe. Będą mieć potem różne pretensje albo, co gorsza, zbrzydną i przytyją. Jak się takiej pozbyć, skoro nawet kopnięta pod łóżko resztkami sił wypełźnie i będzie oglądać w fartuchu seriale i: czemu mamy inną scenografię i lokowane są w naszym życiu nie te właściwe produkty, tylko ich podróby? Czemu jesteśmy jak ta koszula z reklamy wyprana na szaro w proszku bez nazwy, kiedy obok za tą samą cenę śnieżnobiała biel? Ale to dopiero później, bo na razie akcja stwarza złudne, choć piękne wrażenie rozwijania się. Cieszysz się wspólnymi chwilami z tą lalką w swoim kroczu, wymyślasz jej imię i wyobrażasz sobie, jakie włosy by miała, gdyby miała włosy; wzrusza cię, że pierwszy raz w życiu spotykasz osobę, która ma ciągle otwarte usta, ale nic nie mówi, milcząc inteligentnie, gdy streszczasz jej meczu wynik i bieg. Odczuwasz tylko symboliczne ukłucie zazdrości, kiedy podajesz ją swojemu koledze, z którym w końcu dzieliłeś się już w przedszkolu kredkami bambino, a potem w szkole kreskami proszku do pieczenia sprzedawanego na osiedlu pod jakąś szumną nazwą.

„Zajmij się moją kobietą” – mówisz. „Muszę zadzwonić” – mówisz, bo liczba połączeń nieodebranych przekroczyła dopuszczalny poziom energii w tej grze. „I tak już kurwa do końca życia” – mówisz, odrzucając na bok stół, pod którym twój kolega sprawdza tę niekonfliktową dziewczynę na okoliczność dziur.

Z głośników napierdala Anna Jantar, Popacz, o, popacz, jakiejś laski brokat rzuca cień, kiedy na stół do bilarda rzuca się. To ładny gest, myślisz, palpitacji palców dostając, które nagle bez sensu żadnego po ekranie dotykowym ruszają się, a zdanie „kochanie, wszystko OK” jak Mount Everest w tym stanie niewykonalne jest.

„Dwu- i więcej sylabowym wyrazom mówię zdecydowane NIE” zakładasz wydarzenie i fanpejdż, leżąc na podłodze i tak pięknie z jej kolorem komponując się, czekając na demakijażystki przyjście. Pierdyliard pięćset osób lubi to.

Tymczasem zespół Tam Gdzie Kończy się Ironia a Zaczyna Powaga postanowił się reaktywować, a to w związku z trendem na depresję, który wyrósł na jeden z najsilniejszych trendów sezonu wiosna / lato.

Prekursorzy tej mody obnosili się z nią nieśmiało już zimą: „Jest mi smutno i nie chodzi o brak słońca”. „Źlę się czuję, nie wię, o co chodzi i nie chcę wiedzieć, chcę się po prostu źlę czuć w spokoju” – mówili tacy überhipsterzy gdzieś w okolicach lutego, podczas gdy zespół Tam Gdzie Kończy się Ironia a Zaczyna Powaga w ramach egzotycznych wakacji wygrzewał się nad polskim morzem. Powstawały beztroskie piosenki o odżywczym halibucie, nieletnich handlarkach szmuglowanym podobno aż z Chin bursztynem, o długich nocach i krótkich, lecz jakże jasnych dniach. Piosenka Anny Jantar Tyle mroku w całym mieście nie była jeszcze hitem lata i wyłącznie überhipsterzy przeczuwali nieśmiało, że smutek jest już blisko i że sznurówki w trampkach nie są wyłącznie elementem dekoracyjnym.

Pierwsza zdiagnozowała u siebie depresję studentka Uniwersytetu im. Juliusza Słowackiego w stanie Nebraska. Zgodnie z tym, co napisała później na blogu, była pełną życia i muzyki osobą, dopóki na wykładzie z Historii hipsterii nie poczuła się nagle przygnębiona z niewiadomych przyczyn. Może była to wina wykładowcy, który swoje teorie ilustrował teledyskami Arcade Fire – zespołu, który znaczył coś tuż przed I wojną perską, to znaczy w latach 2009–2010. Sam fakt istnienia jakiejkolwiek przeszłości był już wystarczająco smutny, ale Arcade Fire próbujące odzyskać swój przebrzmiały fejm za pomocą coveru Juliusza Słowackiego Smutno mi, Boże było smutne jak polski ugór, o którym śpiewali. Smutne jak wąsy autora tekstu.

• • •

Joanna Dziwak – urodzona w 1986 na Lubleszczyźnie. Autorka smutnych wierszy o dorastaniu oraz twórczyni facebookowej strony Hipsterski maoizm. Mieszka w Krakowie. W bezpośrednim kontakcie bardzo skromna, w tekstach bardzo cięta.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: ewelina.sasin@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Gry losowe Joanny Dziwak w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Gry losowe w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information