Walka o nic [fragment książki "Castorf. Prowokacja dla zasady"]

Robin Detje

Castorf. Prowokacja dla zasadyOto historia mężczyzny, który pomylił własne szczęście ze szczęściem całego świata. W chwili widowiskowej klęski Castorfa w Anklam, Konstantin Wecker opiewał na Zachodzie zjawisko lewicowej żądzy życia: „Nigdy dość". Przez chwilę nie dało się odróżnić szczęścia prywatnego od szczęścia całego świata, wyobcowania od prywatnych frustracji. Celebrując chaos tamtego okresu, Castorf wprowadził prawdziwy terror w starym, rozpadającym się teatrze w Berlinie. Uprawiał tam przerażający kult, bezlitosny terror „ja".

Kiedy rozpadła się NRD, pozostawiając społeczeństwo w poczuciu klęski, zniknął także budzący grozę przyjaciel i ukochany wróg artystów: partia, która gwarantowała im wyjątkowy status, ganiła i karała, przyciągała ich do siebie z nieodpartą siłą. Z końcem tej wielkiej miłości-nienawiści nie potrafiła pogodzić się większość artystów z NRD, nadal tęskniących za dawnym reżimem. Wolność, z którą Zachód jak dziecko obnosił się tryumfalnie w nowych krajach związkowych, bladła w konfrontacji z ogromnym i tragicznym zniewoleniem Wschodu, gdzie wydarzyło się tyle dramatów, istniało tyle idyllicznych nisz i kryjówek, gdzie można się było schować przed wielką historią i popijać piwo. Żałobę po tej stracie Niemcy odczuwają jeszcze wiele lat po zjednoczeniu.

Castorf 2002: Dyrektor zamknął się w teatrze niczym dziewica w zamkowej wieży, a jednocześnie grał rolę smoka pilnie strzegącego tego łupu. On, Castorf, cesarz i bóg, powstał z ruin Volksbühne, której krwią żywi sią do dziś niczym wampir. To jedno oblicze Castorfa, który od dziesięciu lat kieruje teatrem przy Rosa-Luxemburg-Platz: chaos, szaleństwo, anarchia. Drugie oblicze to nieodrodny syn właściciela sklepu żelaznego, który szalonemu bogu-Castorfowi prowadzi księgowość. System funkcjonuje tak dobrze, że szef nie musi codziennie pojawiać sią w biurze. Elke Becker czuwa na posterunku. Pod jego nieobecność dramaturgowie prowadzą swoje walki podjazdowe. Asystenci reprezentują go na zebraniach rady kierowniczej i mówi sią o nich „Frafra", bo wciąż powtarzają: „O to muszę zapytać Franka". Władza nieobecnego szefa wydaje sią większa, trzeba sią o niego troszczyć i dla niego pracować. Jak pisał o tym towarzysz ze Stasi w latach osiemdziesiątych? Castorf „wywiera duży wpływ na zespół, nie tylko ze wzglądu na swoje zdolności artystyczne, ale też dystans, jaki utrzymuje w stosunku do współpracowników".

Jako odnoszący sukcesy średni przedsiębiorca zna na pamięć zarobki każdej aktorki i każdego oświetleniowca, jakby święcie wierzył w to, że płaci im wszystkim z własnej kieszeni. Niektórzy popadają też w niełaską. Castorf sam siebie często przywołuje do porządku i rzuca sią w wir katorżniczej pracy, dzięki której powstają jego najbardziej angażujące inscenizacje. Oczekuje od siebie pewnej dozy pracy, która go wyobcowuje, eksces nie może ulec zwyrodnieniu, pensum do odrobienia to żadna przyjemność.

Tymczasem ożenił sią trzy razy i urodziło mu sią pięcioro dzieci. Stasi nie prowadzi już rejestru jego relacji intymnych. Najbardziej intensywny związek łączył go z aktorką Kathrin Angerer. Chodzi na kolacje z urzędującym burmistrzem i zaprzyjaźnił sią z nim tak, jak niegdyś jego ojciec z komornikiem. Wstaje późno i natychmiast karze sią katorżniczą pracą. Niczym chomik biega w karuzeli swoich wewnętrznych konfliktów, czerpiąc z nich siłę do pracy. Chce kręcić filmy, albo przynajmniej pracować dla telewizji, a swój teatr najchętniej sprywatyzowałby i oddał w race jakiegoś koncernu medialnego.

Wernerowi Castorfowi często nie podobały sią prowokacyjne przedstawienia syna, bo nie zawsze umiał wytłumaczyć sąsiadom na Prenzlauer Berg, dlaczego Frank tak zawzięcie przekracza wszelkie granice. Ale też uważał, że jego szalony syn „wbrew najgorszym oczekiwaniom znakomicie prowadzi administracją" Volksbühne. Specjalistyczny sklep żelazny z żaluzjami splajtował, a ojciec Castorfa wahał się, czy nie ogłosić upadłości. Synowi znacznie lepiej szło prowadzenie przedsiębiorstwa, bo miasto wpłacało mu do kasy grube miliony. Frank coraz mniej chętnie subwencjonował firmę ojca z własnej kieszeni. Nie mógł się jednak od tego wymigać, bo z wszystkich wielkich teatrów na świecie przejął właśnie ten, który znajduje się najbliżej jego rodzinnego domu.

Kiedy w 1992 roku Frank Castorf został dyrektorem Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz, rozpoczął wielkoniemieckie szaleństwo „ja”, po którym historia teatru nadal się nie otrząsnęła. Już wkrótce na dachu jego teatru stanął niebieski neon z napisem OST. Równie dobrze mogłoby pojawić się tam słowo: ja. Jak jednak dać do zrozumienia, że chodzi o „ja ze Wschodu", które zawsze tęskniło za ucieczką za mur, by schronić się w ramionach narcystycznego Zachodu, choć nigdy tam nie dotarło i nigdy nie dotrze?

Od 1993 roku poszukiwanie w archiwach doniesień prasowych na temat dyrektora Volksbühne robi się coraz trudniejsze. Liczba wyników po wpisaniu hasła „Castorf” rośnie w zawrotnym tempie, gdyż to nazwisko zaczęło się pojawiać we wszystkich artykułach na temat teatru. Każdego twórcę teatralnego od razu porównywano z Castorfem, a Volksbühne stała się dla recenzentów i dziennikarzy podstawowym punktem odniesienia dla wszystkiego, co działo się w niemieckojęzycznym teatrze. Dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych sytuacja na tyle się wyklarowała, że dawni mistrzowie, jak Zadek, Stein, Peymann, Dorn, Bondy i Breth, stracili główną pozycję, choć nadal reżyserowali. W powszechnej opinii właściwie tylko Castorf utrzymywał się na powierzchni jako luksusowa marka niemieckich scen. Gwałtowny spadek znaczenia teatru w tamtych latach umożliwił mu dalszy rozwój. Castorf stał się beneficjentem procesu globalizacji w niemieckiej kulturze.

Po mistrzowsku dostosował Volksbühne do własnych potrzeb. Ktoś, kto obok niego zrobił karierę, służył mu jedynie jako wentyl dla napięć wewnętrznych. Syn aptekarza Christoph Schlingensief, który reżyserował takie filmy, jak Niemiecka masakra piłą mechaniczną oraz 120 dni Bottropu, pochodził wprawdzie z Zachodu, ale przed swoją publicznością obnażał rany odniesione w konfrontacji z drobnomieszczańską ciasnotą horyzontów. On także nadawał polityczny i estetyczny charakter własnemu narcyzmowi. Melancholijny muzyk Christoph Marthaler ze Szwajcarii i jego scenografka Anna Viebrock odbywali za Castorfa żałobę po NRD w teatrze spowolnionego obrazu, wdzięcznie wykorzystując pozostałości po tamtej epoce. Choreograf Johann Kresnik, który też pochodził z Zachodu, prężył lewicowe mięśnie w sposób tyleż pokazowy, co przewidywalny. Volksbühne traktował jak lewicową latarnię morską, Castorfowi pozostawiając wędrówki po ziemi zwątpienia.

Ten, kto wytrzymał u jego boku zbyt długo, oczywiście dawał głowę na szafocie. W piątą rocznicę objęcia kierownictwa teatru Castorf udzielił wywiadu dla „Berliner Zeitung". Wyszydził w nim prawie wszystkich reżyserów, którzy pracowali w jego teatrze: Leandra Haussmanna, Stefana Bachmanna, Marthalera, Schlingensiefa i, żeby sprawiedliwości stało się zadość, również samego siebie: „Leander Haussmann to czekolada dla małych dzieci, Stefan Bachmann to już czekolada dla dzieci do kwadratu. Nie przepadam za słodyczami". Podejrzewał, że Schlingensie wkrótce dostanie zaproszenie na godny pogardy, mieszczański festiwal Theatertreffen w Berlinie Zachodnim. W inscenizacjach Marthalera, „naszego nowego Petera Steina, dzięki któremu czujemy sią uwzniośleni jako wrażliwi obywatele" odkrył „neokonserwatyzm". Zohydził również samego siebie. Kiedy jego rozmówcy czekali później w redakcji na autoryzację, mieli niemal pewność, że wiele z tych okropieństw Castorf po prostu wykreśli. Ale on za pośrednictwem Matthiasa Lilienthala przekazał zgodę na druk wywiadu w oryginalnej formie. O wiele bardziej zależało mu na zniszczeniu głównego dramaturga Volksbühne, który próbował zapraszać do współpracy również innych reżyserów. (…)

Tłumaczenie: Mateusz Borowski, Małgorzata Sugiera

• • •

Robin Detje (Ur. 1964, w Lubece) Jest niemieckim krytykiem teatralnym, tłumaczem i reżyserem. Mieszka w Berlinie. Z wykształcenia aktor; swoją karierę rozpoczął w „Die Zeit”, gdzie z czasem został redaktorem działu literackiego. Podobną funkcję pełnił w dzienniku „Berliner Zeitung”. Uprawiał krytykę teatralną na łamach m.in.: „Sueddeutsche Zeitung”, „Theater heute”, „Literaturen”, „Merian”, „Stern”, „taz”, „Merkur”. Pracował jako oświetlacz, inspicjent i asystent reżysera w Stadttheater Heidelberg. Wyreżyserował trzy spektakle w Theater Comblinale w Lubece, m.in. Ucztę Babette na podstawie opowiadania Karen Blixen. W 2002 roku w wydawnictwie Henschel ukazała się jego monografia Castorf – Provokation aus Prinzip, poświęcona dyrektorowi berlińskiego teatru Volksbuehne. Tłumaczył na niemiecki książki Kiran Desai, Gary'ego Shteyngarta, Willa Selfa, Shalom Auslandera, Denisa Johnsona oraz Williama T. Vollmanna.

W 2008 roku założył w Berlinie wraz z włoską aktorką, Elisą Duca, grupę teatralną bösediva.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: ewelina.sasin@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Castorf. Prowokacja dla zasady Robina Detje w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Castorf. Prowokacja dla zasady w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information