Dlaczego karaoke i to w dodatku kultura?

Dubravka Ugrešić

Kultura karaokeOd razu muszę przyznać: nie jestem wielbicielką karaoke. Wymyśliłam sobie ten esej i nawet połowę napisałam, gdy przyszło mi do głowy, żeby zobaczyć na własne oczy prawdziwe karaoke.

Casablanca to najpopularniejszy bar karaoke w Amsterdamie, tak przynajmniej mówią. Mój towarzysz i ja, dwoje niewtajemniczonych ludzi, przyszliśmy tam dokładnie o ósmej, jakby chodziło o teatr, a nie bar. Casablanca była pusta. Przespacerowaliśmy się po Zeedijku, wąską uliczką pełną barów, w których barmani sprawiają wrażenie, jakby cały dzień spędzali w klubie fitness, a potem całą noc w barze. Napakowane mięśnie i sine, podkrążone oczy – tak właśnie wyglądał nasz barman w Casablance, kiedy wpadliśmy tam znów po pewnym czasie. Na małej scenie z dwoma mikrofonami w dłoniach dwie wysokie, szczupłe laski wydzierały się, śpiewając jakąś holenderską piosenkę popową. Na ekranach na okrągło chodził koncert holenderskich gwiazd z list przebojów. Młodzi ludzie zakrzykiwali piosenkarzy. Laski starały się bardziej niż chłopaki, przez chwilę myślałam nawet, że zmusza ich do tego jakiś niewidoczny stróż prawa. Była to zabawa polegająca na głuchym darciu się zespołowym, głuchym w tym sensie, że nikt nikogo nie słuchał. Amsterdam absolutnie nie jest miejscem sprzyjającym inicjacji w karaoke. Nie wiem, czemu właściwie przyszło mi do głowy, by szukać karaoke właśnie w Amsterdamie, pewnie z powodu paradoksu, który czasem bywa boleśnie prawdziwy – światy otwierają się tam, gdzie najmniej tego oczekujemy.

Film Między słowami obejrzałam po raz trzeci i zatrzymałam się przy scenie, w której Bill Murray z cierpliwością godną fatalisty śpiewa karaoke. Usiadłam przy komputerze i weszłam na YouTube. Skacząc z wersu na wers, bez większej nadziei, że sprostam, próbowałam zaśpiewać I will survive. To było odświeżające doświadczenie. Zmierzyłam się też z operą: wraz z solistami wyryczałam popularną arię z Upiora w operze. Jeśli chodzi o Con te partirò i Andreę Bocellego, udało mi się powtórzyć tylko pierwszą linijkę refrenu. Ta pieśń najwyraźniej zawiera zbyt wiele słów nie do wypowiedzenia. Przyszło mi do głowy, by kupić w wersji karaoke Ti voglio tanto bene za 2,99$, ale zrezygnowałam, z kupna Cantolopery również, choć pozwoliłoby mi to śpiewać arie operowe z akompaniamentem całej orkiestry. Porzuciłam też pomysł edukacji „virtual coach for classical singers”. Jednak gdy w internecie zobaczyłam reklamę karaoke obiecującą, że pomoże mi „recreate the joys, sorrows, ecstasy and anguish of opera”, i to podczas porannego prysznica, o mało nie uległam. Nie dlatego, że lubię wydzierać się pod prysznicem, ale mam słabość do emocjonalnie wyrazistych reklam bogatych w słowa. No i przyznaję, że na stronie Singer’s Showcase wysłuchałam kilku artystów karaoke. Najbardziej spodobał mi się smutny Mr Sandy i jego ciężkawe, powolne, niedźwiedzie wykonanie evergreenu Georgia on my Mind.

Czym tak naprawdę jest karaoke? Karaoke (z japońskiego dosłownie: pusta orkiestra) to forma zabawy dla milionów ludzi, którzy chcieliby stać się na chwilę Madonną albo Sinatrą. Maszynkę do karaoke wymyślił na początku lat siedemdziesiątych japoński muzyk Daisuke Inoue. Zapomniał jednak opatentować swój wynalazek, a tym samym pozwolił, by to inni zgarniali pieniądze. Inoue otrzymał ponoć alternatywną Pokojową Nagrodę Nobla przyznawaną przez amerykańskie czasopismo humorystyczne „Annals of Improbable Research”, bo „wymyślił zupełnie nowy sposób na to, by ludzie nauczyli się tolerować nawzajem”.

Krytycy kultury to ludzie, którzy w modzie na tatuaże widzą coś więcej niż tylko modę. Sama też należę do tego podejrzanego gatunku: skłonna jestem widzieć w karaoke coś więcej niż pozbawione talentu wydzieranie się jakiegoś przypadkowego anonima do podkładu piosenki I will survive. Karaoke nie do końca potwierdza demokratyczną ideę, że każdy może, jeśli chce, pewnie bardziej już równie demokratyczną ideę, że każdy chce, skoro może. Sam wynalazca Daisuke Inoue jest człowiekiem skromnym, który w całym zamieszaniu swój udział widzi w tym, że udało mu się Japończyków – ludzi powściągliwych w wyrażaniu uczuć – zmienić na lepsze.

Na czym polega atrakcyjność karaoke, zabawy, która podbiła Japonię (wciąż jeszcze podobno dobrze się tam trzyma, jak mówią) i w pewnym momencie rozpowszechniła się na całym świecie? Przypuszczam, że przyciągająca jest przede wszystkim prostota i głupota tej zabawy, a także dwuznaczność sytuacji, w jakiej znajdują się jej uczestnicy: śpiewając czyjąś piosenkę, amator wyraża szacunek dla oryginału (Sinatry albo Madonny), a jednocześnie obala ów muzyczny autorytet, ponieważ swoim wykonaniem sprawia, iż staje się on śmieszny. Kradzież gwiazdorskiej aury czy też obalanie hierarchii wartości nie wychodzi poza sferę krzepiącej (empowering) i transformacyjnej (transformative) zabawy. Wykonawca jest anonimowy, i na ogół takim pozostaje.

Łatwo puścić wodze wyobraźni i zobaczyć rozmaite formy zabawy karaoke. Ktoś, kto jest bardzo bogaty, mógłby wpaść na pomysł, by wynająć, dajmy na to, zespół baletowy Teatru Bolszoj, zamówić wykonanie Jeziora łabędziego, a w głównych partiach tanecznych obsadzić swoją żonę, teściową albo samego siebie. Istnieje wiele możliwych wariantów. W tym wszystkim, wydaje się, kluczową stawką jest anonimowość. Dlaczego? Bo nasz gest – gdybyśmy podpisali się pełnym imieniem i nazwiskiem – miałby zupełnie inną funkcję. Nasze zawodzenie w rytm piosenki Mamma mia nie byłoby tłumaczone jako pokorne imitowanie modelu, tylko jako subwersja, homage, parodia i tak dalej. Gest autorski, w przeciwieństwie do anonimowego, niesie inne przesłanie, podobne do tego, które posłał w świat Marcel Duchamp, dorysowując Monie Lisie wąsy i brodę, albo Andy Warhol, powielając plakatowe portrety znanych osób. Wiele dzieł sztuki współczesnej zajmujących się zmianą intencjonalnej funkcji tradycyjnego projektu artystycznego można by nazwać kulturą karaoke, gdyby właśnie nie autorski podpis. Bo karaoke to zabawa dla tych, którzy nie zostawiają podpisu. Przynajmniej na razie. Na razie ludzie karaoke obracają się tylko w swoich środowiskach, fandomach.

Są też przeciwne przykłady: to ludzie sławni bawią się w karaoke. Film Romanse i papierosy (2005) jest rodzajem musicalu w stylu karaoke, w którym doskonali aktorzy (James Gandolfini, Susan Sarandon, Kate Winslet i Steve Buscemi) bawią się, czerpiąc energię z mocnego głosu Toma Jonesa i jego przebojów. Mamma mia! (2008) to inny filmowy musical i globalny hit, w którym równie doskonali aktorzy (Julie Walters, Meryl Streep, Colin Firth) bawią się, śpiewając evergreeny szwedzkiej grupy ABBA. Konstrukcja obu filmów, podobnie jak zabawa w karaoke, oparta jest na zdolności widza do rozpoznawania autentycznych przebojów, na sile evergreenów, a nie na ich imitacji, nawiasem mówiąc, kiepskiej.

Kiedy niewinna zabawa anonimowych ludzi staje się kulturą? Czy można uznać te dwa filmy za część kultury karaoke, czy po prostu za kulturę ludzi sławnych (celebrity culture), w ramach której gwiazdom wolno wszystko – od strojenia fatalnych min w filmowym musicalu począwszy, na pisaniu kiepskich książek skończywszy? Nie zapominajmy: karaoke to zabawa zwykłych ludzi, którzy chronieni maską anonimowości wyzwalają swoje siły i spełniają skryte marzenia w sferze zadanych kodów (technologicznych, gatunkowych i innych), swoich wspólnot, fandomów. Ludzie karaoke to nie rewolucjoniści, kreatorzy nowego czy osoby, które zmieniają świat, to zwyczajni konsumenci, konformiści. A jednak świat się zmienia i zwykli ludzie w tym współuczestniczą.

Fundamentem kultury karaoke jest egzorcyzmowanie anonimowego ego za pomocą gry symulacyjnej. Tak jakby ludzi bardziej interesowała ucieczka od samych siebie niż poznawanie własnego autentycznego „ja”. JA stało się nudne i należy do innej kultury. Możliwości transformacji, metamorfozy i teleportacji w coś lub kogoś innego są ciekawsze od grzebania we własnym wnętrzu. Kultura narcyzmu zmutowała się w kulturę karaoke. Albo po prostu jest jej konsekwencją.

Rynek służący egzorcyzmowaniu naszego ego ma charakter otwarty. Każdy jest mile widziany i wszystkie warianty są do przyjęcia. Ego, przez całe wieki wegetujące w podziemiu, wylało się na powierzchnię i zmutowawszy swoje cechy, niebywale urosło w siłę. Metaforycznie mówiąc, na szczęście Andy Warhol, wynalazca karaoke w sztuce, umarł w samą porę, inaczej musiałby dzisiaj z przerażeniem patrzeć, jak puszka zupy Campbell zmierza w jego stronę, by go pożreć. A skromny człowiek Daisuke Inoue zajmuje się obecnie sprzedażą ekoprzyjaznych (i egoprzyjaznych!) detergentów oraz środków na karaluchy, które to karaluchy zakradają się do zestawów karaoke i zjadają przewody. Bo jeśli się dobrze zastanowimy, dzisiaj wszystko zależy od przewodów. Bez sprawnych przewodów nie ma zdrowej kultury.

Każdy tekst opiera się na relacji między Autorem, Dziełem i Odbiorcą. Nowoczesna technologia radykalnie naruszyła strukturę tekstu (literackiego, wizualnego, filmowego, telewizyjnego) i dotychczasowy stosunek sił na korzyść Odbiorcy. To tektoniczne przesunięcie wywróciło do góry nogami cały pejzaż kulturowy, unicestwiło wiele gatunków (i doprowadziło, oczywiście, do narodzin nowych), zmieniło percepcję, proces rozumienia, poczucie smaku i wzajemne relacje oraz cały system kulturowy, a my tego wszystkiego ani nie jesteśmy świadomi, ani też nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co się tak naprawdę wydarzyło1.

Dlatego też zaczynam od pokracznej metafory karaoke. Interesować mnie będą działania ludzkie, podczas których anonimowy uczestnik – powielając jakiś istniejący już kulturowy wzór i korzystając ze współczesnej technologii – osiąga stan zaspokojenia. (Nie, nie chodzi o zaspokojenie seksualne, jeśli ono Czytelnikowi właśnie jako pierwsze przyszło do głowy). Wzorce, które powiela anonimowy uczestnik, pochodzą najczęściej z kultury popularnej (seriali i filmów telewizyjnych, muzyki pop, komiksów, gier komputerowych), choć też z niegdysiejszej kultury „wysokiej” (filmu, literatury, malarstwa). Zaspokojenie (pleasure) i igraszki (fun) najczęściej znajdują wyraz w tym, że współuczestnik na chwilę staje się kimś innym, jest w „innym świecie”, w świecie równoległym. Współuczestnicy (anonimowie i amatorzy) nie mają żadnych, nawiasem mówiąc, pretensji artystycznych, nie zabiegają też przesadnie o uznanie autorstwa swojego dzieła czy też swoich działań, jednak chęć pozostawienia po sobie śladu jest w ich przypadku niewątpliwa. Takiego dzieła nie można nazwać plagiatem ani też imitacją, bo oba terminy należą do innych czasów i innego systemu kulturowego. Karaoke to po prostu najprostszy paradygmat, dający się łatwo zastosować do różnych działań, także niemuzycznych, choćby filmu, literatury, malarstwa, i stąd pewnie wziął się tytuł tego tekstu: kultura karaoke. To moje nie tak znów przesadnie wyraziste hasło – kultura karaoke – jest mniej obowiązujące od tych będących wciąż w obiegu: postpostmodernizm, antymodernizm, pseudomodernizm, digimodernizm. Każde z nich, również to moje, nie do końca pasuje do treści, którą chcę opisać. A treść jest nowa, co więcej, zmienia się z sekundy na sekundę, zatem to, co chcemy powiedzieć dziś, jutro może zniknąć, nie zostawiając śladu po swoim istnieniu. Żyjemy, można by tak powiedzieć, w epoce likwidatorskiej.

W moim tekście oprócz słowa „kultura” wspominać będę też o „przewodach”. Od razu przyznaję: nie mam o nich pojęcia. Jednak to, że nie mam o nich pojęcia, nie przeszkadza mi o nich pisać. Te dwa zdania jeszcze wczoraj były przeciwieństwem. Dzisiaj już nie. Wolność od wiedzy, od przeszłości, od kontynuacji, od kulturowej pamięci i hierarchii wartości kulturowych i ta niewyobrażalna szybkość – to właśnie są wyznaczniki kultury karaoke i główny wątek, o którym piszę.

 

1 Oto prosta anegdota. Pewien nastolatek i ja oglądaliśmy razem „stary” film, Milczenie owiec. Jest w nim trudna do zniesienia scena pokazująca ofiarę kanibala wrzuconą do głębokiej studni. „Ale z niej frajerka, nie wzięła komórki” – skomentował nastolatek. „Co masz na myśli?” – spytałam. „Gdyby miała komórkę, mogłaby wezwać policję”. Nastolatek, dziecko przyrośnięte do telefonu komórkowego, oglądał film po swojemu, jako opowieść o „frajerce”, która wpadła w kłopoty, bo nie miała ze sobą aparatu.

• • •

Dubravka Ugrešić (ur. w Zagrzebiu, 1949) – autorka powieści, sztuk teatralnych, esejów i książek dla dzieci, przez lata profesorka Uniwersytetu w Zagrzebiu. Gdy w 1991 roku w krajach byłej Jugosławii wybuchła wojna domowa, sprzeciwiła się nacjonalistycznej propagandzie chorwackich polityków. Po medialnej nagonce i oficjalnym potępieniu ze strony ówczesnej władzy zdecydowała się na emigrację. Obecnie mieszka w Holandii. W Polsce ukazały się między innymi: Amerykański fikcjonarz, Kultura kłamstwa (eseje antypolityczne), Stefcia Ćwiek w szponach życia (patchwork story), Nikogo nie ma w domu, Czytanie wzbronione.

• • •

Więcej o książce Kultura karaoke Dubravki Ugrešić w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Kultura karaoke w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information