Robert Zieliński - Lew [fragmenty]

Redakcja

Z rozdziału I

Nareszcie poznał kobietę, z którą chętnie pokaże się w lepszym towarzystwie z okolic Los Angeles. Ocenił swą zdobycz również obiektywem poczciwego Nikona Coolpix S 900 (taki, uważa, jest wystarczający!). Za to dziewczyna jak z okładki „Vanity Fair” – wysoka, szczupła blondynka o anielskich włosach. Ubrana modnie i – co równie ważne – stale uśmiechnięta.

Tylko czy większą radość sprawiła jej pierwsza randka z nim, czy SMS, który właśnie odczytywała? Prawą rękę podała mu do przywitania, a drugą nadal manipulowała przy (chyba świeżo nabytym) iPhonie nowej generacji. „Jest rozrzutna?” – zaniepokoił się lekko.

Nim usiedli przy stoliku, raz jeszcze zlustrowali się od stóp do głów. Obydwoje, na to wygląda, radzi są z nowej znajomości.

On starszy od niej zaledwie o dziesięć lat; szczupły, raczej erudyta (z „National Geographic” w ręku) wyróżnia się w masie otyłych Amerykanów. Zresztą, łatwo porusza się w każdym środowisku. Ot, znany w tej okolicy właściciel kliniki stomatologicznej, który nie kryje sukcesów zawodowych i towarzyskich. Bo już oboje trochę mówią o sobie…

Ona, prócz walorów kobiecych, też sporo reprezentuje! Jest oczytana (książka pod pachą); sprawia wrażenie bywającej w świecie. Zdaje się być na bieżąco z tym, co dzieje się w Europie. Miłośniczka literatury pięknej – do niedawna asystentka na wydziale anglistyki; lubi swą obecną pracę w wydawnictwie. Jest chyba (daj Boże!) niezależna finansowo…

 

 

Z rozdziału II

Do starego kraju latał co parę lat. Wydawałoby się, że każdy kolejny pobyt będzie podobny do poprzedniego, ale to nigdy nie była prawda. Wszystkie były na swój sposób niepowtarzalne. Przed dekadą, po swoim ślubie w L.A., miał w Polsce poznać rodziców żony. Niestety, udało się to tylko częściowo. Kiedy przemierzał Atlantyk na pokładzie jumbo jeta, zmarłego nagle teścia myto w kostnicy. Zobaczył go już w trumnie. A cytrynowy krawat, który przywiózł teściowi w prezencie, sam musiał mu wiązać, bo w rodzinie zostały tylko kobiety i żadna tego nie potrafiła.

Oczywiście przedtem sprawdzono metkę od Armaniego. Rzecz wcale nie z wyprzedaży! Więc, choć kolor był zbyt wesoły jak dla nieboszczyka, ustalono, że teść ma w nim być chowany. Pozostaje to ofiarodawcy jako jedyny barwny akcent dziesięciu lat jego małżeństwa… Był później w Polsce na trzech kolejnych pogrzebach.

Swojego ojca zdążył jeszcze zobaczyć w stanie agonalnym. Staruszek jakby czekał na przyjazd syna i dopiero po pełnym łez uścisku zmarł w jego objęciach. Matkę, a za kilka lat brata, żegnał też w kostnicy, jadąc tam prosto z lotniska.

Ale nie tylko rodzinne pogrzeby były gwoździem programu jego powrotów do ojczyzny. Uczestniczył w ślubie kościelnym bratanka, z hucznym weselem do świtu. Kiedy indziej, jako ojciec chrzestny, zaproszony został na pierwszą komunię bratanicy, więc kolejny pobyt rozpoczął się tradycyjnie od ołtarza.

I tak: albo kościół, albo cmentarny pochód z księdzem na czele wypełniały mu wizyty w rodzinnym kraju. Dlatego zachowuje tu, w domu po rodzicach, ciemny garnitur do bezzwłocznego włożenia. Gdyż za swą spadkową połowę od trzech pokoi z kuchnią już tylko po matce wypłacił się nieodżałowanemu bratu bez zbędnej sprawy sądowej zaraz po jej pogrzebie.

Któż by myślał, że i ten pobyt bez Sary zakończy nocnym czuwaniem na stopniach warszawskiej katedry?

Tym razem nie ktoś z rodziny, lecz papież Jan Paweł II, ów najsłynniejszy syn tego narodu, znalazł się na łożu śmierci. Każdy jego oddech, ruch powieki czy ręki na żywo transmitują światowe media. Kable EKG są niemalże podłączone do ekranów telewizyjnych. Również stomatolog odczuwa na ulicach Warszawy atmosferę kończącej się epoki.

[…]

Wraz z upływem żałoby wszyscy chcą dostać się do Watykanu i uczestniczyć w już wyznaczonych ceremoniach Wielkiego Pochówku. Nie, ot, na cmentarzu, lecz w Bazylice Świętego Piotra! Niestety, marzeniem ściętej głowy jest bilet lotniczy, więc tabuny rodaków pędzą zatłoczonymi autobusami i koleją do Stolicy Apostolskiej. Jak za Imperium Rzymskiego, tak i obecnie, parę tysięcy lat później, wszystkie drogi na świecie prowadzą do Rzymu.

I stomatolog zapragnął pożegnać tam Jana Pawła II. Przed dwudziestoma pięcioma laty witał papieża podczas jego słynnej inauguracyjnej pielgrzymki do Polski. Szczerze mówiąc, stomatologa zawsze ciągnęło do wiecznego miasta. Tam spędzał wakacje, jeszcze za pontyfikatu Pawła VI.

Ogarnęła go masa wspomnień z beztroskich, choć ubogich lat akademickich. Właśnie z półwyspu Apenińskiego. Wiec czemu nie i tym razem? Możliwość upieczenia dwóch pieczeni przy jednym ogniu zadecydowała o zmianach planów. Bez oglądania się na koszty pojedzie do Włoch.

Godzinne opóźnienie na lotnisku umila sobie rozmową z zabłąkaną studentką Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Ona też spieszy którymś z wypchanych samolotów na ostateczne pożegnanie umiłowanego Ojca Świętego. Niestety, grupa jej znajomych udała się do Watykanu jednym z wcześniejszych lotów.

[…]

Tuż przed pójściem do jednego, małżeńskiego łóżka coś go, pech chce, ostudza. Mała sprawa, lecz zdradliwa. Nie ma w swojej torbie prezerwatywy! A była. Diabeł nakrył ogonem? Może ma jakąś w zapasie.. hm... anioł Giuseppe? Też żadnej! Pozostaje drogeria lub automat na dworcu Termini. Chyba, na Boga!, czynny, mimo światowej żałoby? Nasz stomatolog równie święcie wierzy, że musi być tej nocy nagrodzony! Za tak wytrwałe bycie całodobowym cicerone, absolutnie!

Wciąga na powrót spodnie pod pretekstem kupienia leku na alergię. Niepomny, że dziewczyna raczej domyśla się prawdy. Lecz który mężczyzna nie uważa, że on przechytrzy swą kobietę, bez pozostawienia śladów?

Myślał, że wróci za 15 minut. To proste, choćby po północy, kupić zwykły kondom w wielomilionowej stolicy. Lecz drogerie zamknięte, a automaty na dworcu zepsute... Czyżby przez watykańskie św. Oficjum? Ach, gdyby można rzec: „Żart na stronę!” ze szkolnej gry półsłówek.

Dopiero w aptece przy Piazza della Republica znalazł, czego szukał; trochę zły, bo za paskarskie 10 euro! Lecz ma mu to dać spokój ducha…

• • •

Robert Zieliński jest emigrantem z okresu Solidarności. Po ukończeniu studiów i odbyciu stażu na głuchej Polskiej wsi, wyjechał z plecakiem do Ameryki. W kieszeń wepchnął dyplom lekarza weterynarii i przemycone 100 dolarów. Autostopem przejechał cały kontynent, aż w końcu osiadł nad Pacyfikiem, w okolicach Los Angeles. Zaczynał od limuzyn. Jako wzięty szofer rozwoził gwiazdy filmowe, między innymi na oscarową galę. Był także lokajem u księcia saudyjskiego w Beverly Hills. Po uzyskaniu tytułu Doctor Veterinary Medicine kupił Klinikę Małych Zwierząt, którą prowadzi od 28 lat. W latach 1994-1995 piastował stanowisko Prezydenta Związku Lekarzy Weterynarii w Południowej Kalifornii. Jest autorem licznych wystaw fotografiki czarno-białej. W wolnych chwilach jeździ konno i tańczy tango. Jest kolekcjonerem kalifornijskich impresjonistów z lat dwudziestych ubiegłego wieku. W 2012 roku napisał swoją pierwszą książkę pt. Lew.

• • •

Więcej o książce Lew Roberta Zielińskiego w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Lew w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information