Pier Vittorio Tondelli - Libertyni inaczej [fragment]

Redakcja

Słuchaj, mój drogi kolego, trzeba rzucić się w te ulice bez specjalnych scenariuszy i reflektorów, znaleźć nieprzekraczalną granicę i przekroczyć ją, trzeba porzucić nostalgie i wspomnienia, refleksje i powroty, won wnętrza, teatry i wytwórnie. Trzeba odtworzyć peryferie, getta i chodniki, oświetlone aleje i piwniczki, a także schowki pod schodami, pawlacze i poddasza, ok?

Na śmierć, na śmierć! na stryczek! ściąć ich! stracić! torturować! zlinczować ich! udusić! zgładzić! rozstrzelać! powiesić! wyrzucić ich przez okno! mafiosów, teoretyków, politologów, kursywistów, złote pióra, wielkie nazwiska, spekulatorów krótkiego metrażu i pogrubionej czcionki, na śmierć, na śmierć, mistyfikatorów, masonów, koterie, elity, grupy i podgrupy, bractwa, kwadryle i dynastie, na stos, na stos, ok?

Moje oko kamery pokocha, och, jeszcze jak pokocha całą faunę tych wszystkich zniszczonych i nieszczęśliwych lat moich, pewnie, że pokocha. Moje oko zakocha się w tych wszystkich freakach-bitnikach i w hipisach, lesbijkach, sadomasochistach, indywidualistach, wykolejeńcach, pedałach, arcyhomosiach, filozofach, reklamowcach, heroinistach, męskich dziwkach, kurewkach, lizusach i dilerach, tymczasowych asystentach i zastępcach, homo i heteroseksualnych samobójcach, bardach, moczymordach, pomylonych, zarżniętych, pokłutych i podziurawionych pijusach. I w feministkach, w samoświadomych, w nowej psychiatrii i antypsychiatrii, micie i astrologii, w instynkcie śmierci i poznania, w psychoanalizie i semiotyce, lakanowcach, jungowcach i w podświadomości. A potem we wszystkich tych wyznawcach Kriszny, Jehowy, Guru, braminów i joginów. Każdego pochodzenia Dzieciach Bożych, synach Dionizosa, wnukach Marksa, potomkach z nieprawego łoża Nietzschego, prawnukach Markiza, synalkach gwiazd, siostrzyczkach Lilith Czarnego Księżyca, braciszkach Prometeusza Skowanego, i także w bękartach Frankensteina, spędzonych płodach z Cagliari, nasieniu Nosferatu. Oprócz tego w transseksualistach, dewiantach, w odmieńcach, sytuacjonistach, w tych edypalnych, preedypalnych i maniakalnych, masturbatorach i onanistach, w tych cielesnych, biologicznych i makrobiotycznych, w perfekcjonistach, apokaliptykach, kreatywnych, performatywych i federatywnych, letrystach, terrorystach, i seminarzystach, poplecznikach, mimach i komediantach, żałobnikach i płaczkach, nosicielach śmierci i bluźniercach, bezbożnikach, oszczercach i grafomanach, ekshibicjonistach i masochistach, i w całej pozostałej rasie młodych Holdenów i młodych Törlessów, młodych Werterów i młodych Ortisów, młodych Heloiz, młodych Kresyd, młodych Tristanów i młodych Izold, młodych Narcyzów i Złotoustych, młodych Kloridanów i Medorów, Eurialusów i Nisusów, Romeów i Julii. W nowych Trymalchionach, nowych Hidalgo, autorach dla młodych, dla szczeniaków i małpiszonów, w uzależnionych od opium i od morfiny, upalonych, niepewnych i niezdefiniowanych, w mieszkańcach Macondo i marginesu, baletomanach, jazzmanach i rastamanach, w depresyjnych, zastraszonych, nostalgicznych, uzależnionych studentach i synach. Jak i także w niepoprawnych gwałcicielach i oszustach. I właśnie oni, mój drogi, będą bohaterami i postaciami mojego nowego kina, Rail Cinema, DRUNK, very-drunk, CINEMA, ok?

Ja ich sfilmuję. Sfilmuję ich miłości, łzy, uśmiechy, płyny, humory i kolory, erekcje, menstruacje, choroby weneryczne, krosty, bzykanka i kopulacje, pieprzenie, laski i palcówki, więc i dupy, i cycki, jakowoż i chuje będę filmował. Czyli jak? Ok?

Przychodzi mi ochota, żeby powiedzieć mojemu przyjacielowi, autostopowiczowi-filmowcowi drunk cinema, że jeśli brakuje mu jeszcze jednego nieszczęśnika, to ma go tutaj przed sobą i to może ode mnie by zaczął, jeśli dałby mi na benzynę, moglibyśmy pojeździć razem i odwiedzić wszystkich tych jego przyjaciół, trochę jak na safari. Mówię mu to, gdy już prawie świta, noc przegadaliśmy wzdłuż i wszerz, jak już się pewnie zorientowaliście. Zdaje mi się, że z tym tutaj naprawdę dobrze się rozumiemy, to jest znak od losu, że go spotkałem, bo dzięki temu mogę kontynuować moją podróż za… Aaaghhhh! Za moim zapachem! Ach, kto ukradł mi mój zapach? Już go wcale nie czuję, ratunku, pomocy, złodzieje, bandyci, wrócili ci z Coreggio, żeby ukraść mi mój zapach!

Zapach, mój zapach Morza Północnego, wolności, młodości, wróć tutaj do moich trzewi, nie bądź taki, chodź tutaj, snif snif, jesteś tu jeszcze, mój zapachu? No powiedz, że jesteś!

Odwracam się, węsząc w powietrzu nad placem postojowym przy Adydze i szukam dobrego zapachu, i jeśli zaraz go nie znajdę, to się zatopię w tym włoskim bagnie i umrę, na zawsze stracę kurs, i co się ze mną stanie, zagubionym, z Apatiami na karku? Kręcę się trochę po placu w tym stanie, a mój przyjaciel mówi: jesteś pijany, nie możesz się tak kręcić i węszyć w powietrzu, jakbyś coś wciągał.

Ach, mój durny, nowy przyjacielu, jakbyś i ty poczuł mój zapach, jakbyś go ponosił w sobie przynajmniej jedną noc, nie mógłbyś już wysiedzieć w miejscu, robiłbyś wszystko, żeby go odnaleźć. Podążałbyś za nim tak jak ja, choćby pieszo, mój drogi zapachu, wyjdź ze mnie.

Lecz zamiast zapachu wychodzi ze mnie bek, bek, tak potężny, że wydaje się, jakby miały się zatrząść góry i miało nadejść trzęsienie ziemi. Ludzie wychodzą z przydrożnego baru na zaśmiecony plac i stają koło mojego kolegi, który kręci wszystko z ziemi i robi powtórkę, a niech to szlag. Po pierwszym beknięciu do gardła podchodzi gula pełna powietrza tak straszna, że ludzie z przerażenia zatykają sobie uszy i wydają z siebie gardłowe uuuahhhhh, lecz, zaskakująco, gula nie wychodzi na zewnątrz, ale zjeżdża do podbrzusza, plum. Ludzie robią aaahhh, jakby chcieli powiedzieć: pół biedy, że zjechała. Potem natomiast robi się wielki burdel, mój żołądek zaczyna się oczyszczać i wyrzuca na zewnątrz wszystko, cały ten brud, który ma w sobie. Rzygam, rzygam, ach, co za rzyganie!

Ludzie dalej stoją na placu pomiędzy brudami mojego żołądka, smrodem, odgłosami prrut prrut moich wiatrów, olé, myślą, że oto właśnie rozpętuje się trzecia wojna światowa z użyciem gazów nuklearnych i całej reszty, widzą ten rwący strumień wypływający z moich szeroko otwartych ust, podczas gdy ja, zgięty w pół, patrzę, jak wszystko wyrywa się z mojego wnętrza, tak sobie myślę, że zaraz w środku nie zostanie już nic i przez moje usta przejdą także moje ręce oraz nogi i wywinę się cały na lewą stronę, tak jak rękawiczka. Zdaje się, że to czyszczenie nigdy się nie skończy! Koło moich stóp tworzy się coś na kształt rzeczki, która przepływa przez placyk w stronę sosen i w dół, żeby zasilić Adygę.

Wszystko na zewnątrz. Glup! glup! pluj, pluj, mój żołądku, już zrozumiałem, wyrzuć z siebie Apatie, wyrzuć te czarcie pomioty, dalej, wyrzuć je, aby wyzdrowieć; rzeczywiście od tej chwili zaczynam się śmiać i błaznować, nie czuję już na sobie Apatii i mam się tak doskonale, że cieszę się nadchodzącym porankiem, mówię, że noc wzięła w końcu dupę w troki i sobie poszła. Ach, jak pięknie, ale jestem już zmęczony, śmiertelnie zmęczony. Radosny, chociaż słaby. Patrzę na piękny poranek, który już podnosi dupę, a mój przyjaciel podchodzi do mnie i mówi: mój drogi, ja odjeżdżam, chcesz jechać ze mną? Chciałoby się, ach, chciało, mój drogi przyjacielu, piegowaty blondyneczku, gdybyśmy tylko mieli pieniądze, żeby zatankować do pełna mechanicznego rumaka… Przeklęci spekulanci przemysłu naftowego z tego przeklętego świata! Jestem bez grosza, co zrobić? Na to on: nie martw się, pojedziemy autostopem. Co?! Zostawić pięćsetkę na pastwę losu, zostawić ją tu, żeby zardzewiała porzucona? Przecież wiem, że ona też by chciała pożerać asfalt i kurz, goniąc za naszym zapachem, nie, nie, ja się stąd bez niej nie ruszam. I co teraz?

• • •

Pier Vittorio Tondelli (1955-1991) – włoski prozaik, pochodzący z Correggio, zajmujący niepodważalne miejsce w kanonie literatury XX wieku. Krytycy wskazują na jego licznych poprzedników (Arbasino, Celati, Céline), na inspiracje, przede wszystkim amerykańskie (Kerouac, Bukowski), ale równocześnie podkreślają oryginalność jego pisarstwa. Wprowadził do włoskiej prozy styl i tematykę, które stały się inspiracją dla młodego pokolenia pisarzy debiutujących w późnych latach 80. i wczesnych 90.

• • •

Więcej o książce Libertyni inaczej Piera Vittoria Tondellego w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Libertyni inaczej w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information