I speak Polish. What's your superpower?

Kaja Łuczyńska

Mówiący po polsku mutant Magneto był zdecydowanie najciekawszym elementem nieudanego filmu X-men: Apocalypse (2016). Jego nowa supermoc imponowała widzom w naszym kraju nieporównywalnie bardziej niż latanie, zdolność panowania nad metalowymi przedmiotami czy umiejętność miotania stadionami piłkarskimi.

X-men: Apocalypse rozpoczyna efektowna sekwencja zdarzeń rozgrywająca się w starożytnym Egipcie oraz krótka wizyta w typowej amerykańskiej szkole, gdzie kolejny chłopiec w wieku dojrzewania odkrywa niezwykłe zalety swojego ciała (tym razem – laserowy wzrok). Następnie akcja szybko przenosi się za odległą żelazną kurtynę. Odwiedzamy podziemia wschodniego Berlina – miejsce nielegalnych walk mutantów – by zaraz potem przetransportować się o ponad 500 km na wschód do podwarszawskiego Pruszkowa (lub 430 km – do Prószkowa niedaleko Opola). To właśnie tam, po dokonaniach z poprzednich części filmowej serii, ukrył się Magneto, poniekąd słusznie uważany przez resztę świata za niebezpiecznego terrorystę.

Egzotyczne imię bohatera skutecznie ukrywa jego prawdziwą tożsamość. Naprawdę nazywa się bowiem Max Eisenhardt, a do Polski po raz pierwszy trafił uciekając z ogarniętych nazizmem Niemiec. Początkowo wraz z rodziną przetrzymywany był w warszawskim getcie, lecz ostatecznie trafił do obozu Auschwitz, gdzie życie stracili jego rodzice. Z biegiem czasu chłopiec stał się obdarzonym niezwykłymi umiejętnościami złoczyńcą Magneto, potrafiącym, między innymi, siłą woli panować nad metalowymi przedmiotami.

Ukrywając się przed wymiarem sprawiedliwości w Polsce, bohater przyjął swojsko brzmiące imię Henryk i podjął pracę w przemyśle ciężkim. Jego szczęśliwe życie w przytulnej traperskiej chacie w otoczeniu żony, córki oraz leśnej fauny niestety gwałtownie kończy się, gdy mężczyzna odruchowo ratuje współpracownika przed zgnieceniem przez gigantyczny żeliwny kocioł. Ten szlachetny, lecz nietypowy czyn zwrócił uwagę czujnej milicji. Scena konfrontacji bohatera z funkcjonariuszami MO już na pierwszy rzut oka wygląda kuriozalnie: otoczony przez uzbrojonych w łuki milicjantów, Henryk prosi w języku Sienkiewicza: „Odłóżcie broń”. Na nic zdaje się jednak jego bohaterska potyczka z szeleszczącymi głoskami oraz akcentem na przedostatnią sylabę. Zabłąkana strzała przeszywa stojące z tyłu córkę i partnerkę bohatera. Oszalały z żalu mężczyzna bez zająknięcia morduje stróżów prawa metalowym wisiorkiem swej jedynaczki, a następnie zmierza do zakładu pracy, by ukarać donosicielskich kolegów.

X-men: Apocalypse mógłby stanowić zwiastun zmian powoli zachodzących w mentalności twórców filmowych. Jak dotąd Polska najczęściej wybierana była jako tło dla wojennej zawieruchy lub trudnego losu narodu żydowskiego podczas II wojny światowej. Klasyczna już Lista Schindlera (1993), Boże skrawki (2001) czy Dzieci Ireny Sendlerowej (2009) to tylko niektóre z tytułów potwierdzających tą wieloletnią tradycję. Tymczasem twórcy typowego „produkcyjniaka”, jakim niewątpliwie jest X-men: Apocalypse, zdecydowali się osadzić w naszym kraju fragment fabuły niemający absolutnie żadnego odniesienia do czasów wojennych. Co więcej, jednoznacznie określili położenie geograficzne tego miejsca (na ekranie pojawia się napis „Pruszków, Poland”), a także zadbali o adekwatność pozornie nieznaczących szczegółów. Czyżby więc czasy traktowania Polski jako przypadkowego pleneru czy tła bezpowrotnie się kończyły? Czy nasze małe i duże miasta staną się równie popularną lokacją jak nieodległe Praga i Berlin?

Dowodzić tego mogłaby niezwykła pieczołowitość oraz skrupulatność, z jaką twórcy filmu podeszli do wątku polskiego. Magneto jeździ do pracy Ładą 2101, samochodem typowym dla naszej szerokości geograficznej. Przygotowując się do ucieczki z kraju, wyjmuje z szuflady trzy paszporty z dumnym orłem oraz wyraźnym napisem „Polska Rzeczpospolita Ludowa / Wkładka paszportowa wielokrotna”. Na dodatek często posługuje się językiem polskim, nie przejmując się odwieczną hollywoodzką zasadą głoszącą, że wszystkie narody na ziemi swobodnie mówią po angielsku.

Mimo to trudno mi uwierzyć, że umieszczenie w filmie wątku polskiego wynika ze świadomego odwołania się twórców do wyjątkowej specyfiki naszego kraju. Polska jest tu raczej typowym „nigdzie”, pojemną synekdochą oznaczającą odseparowane od zachodniego świata terytorium. Również pieczołowity dobór rekwizytów i scenografii wynika raczej z ogólnego profesjonalizmu ekipy niż z chęci oddania nam sprawiedliwości.

Nie należy więc formułować wniosku o nieaktualności pochodzącego ze sztuki Alfreda Jarry’ego stwierdzenia „w Polsce, czyli nigdzie”. Nasz kraj nadal najczęściej wspominany jest w telewizyjnych i kinowych produkcjach jako arena działań wojennych, ojczyzna pierogów, kiełbasy oraz ogromnej ilości emigrantów ekonomicznych, szczególnie chętnie podejmujących się prac budowlanych czy opiekuńczych. Zachód posiada silne wyobrażenie Polski, noszące raczej znamiona fantazji niż stereotypu1. I niełatwo je zmienić. Pozornie zwesternizowani, nadal borykamy się z nieustannym poczuciem niższości i niedocenienia, zapominając, że w znacznej mierze wynika ono z naszych zachowań. Zgodnie z popularnym napisem na t-shirtach: I speak Polish. What's your superpower?, możemy czuć się dumni z umiejętności posługiwania się jednym z najtrudniejszych europejskich języków. Pamiętajmy jednak, że z każdą wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność.

Kiedy idąc ulicą, spotyka się dystyngowanego, dobrze ubranego Europejczyka w średnim wieku, powiedzmy urzędnika państwowego średniego szczebla, mającego trójkę dorosłych dzieci, pasjonującego się brytyjskimi thrillerami szpiegowskimi oraz wędkarstwem, z czarującą żoną, mającą skłonności do migreny, który rozmawia z równie kulturalnym mężczyzną podobnego stanu i klasy, i słyszy się na przykład takie zdanie: „Kurwa mać, na ten pierdolony komplet mebli do biura czekam już cztery bite tygodnie, nic się z tym kurestwem nie dzieje”, nie należy się wtedy dziwić, ale uświadomić sobie, że jesteśmy w Polsce2 – pisał w książce Europejski alfabet austriacki eseista Karl-Markus Gauss.

 

1 Jest to zależność wyraźnie obustronna. Trudno znaleźć równie zmitologizowany (i niesprecyzowany geograficznie) region co „Zachód”.

2 K.M. Gauss, Europejski alfabet, Wołowiec 2008, s. 94.

• • •

Kaja Łuczyńska (ur. 1990) – absolwentka filmoznawstwa i amerykanistyki, prelegentka filmowa, autorka bloga Orbitowanie bez cukru. Obecnie pracuje nad pracą doktorską na temat kina amerykańskiego po 11 września.

• • •

Tekst ukazał się w 56. numerze magazynu „Ha!art” (W Polsce, czyli nigdzie)

Ha!art nr 56 - W Polsce, czyli nigdzie w naszej księgarni internetowej

• • •

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information