Małecka i Marecki za interesem w Nowym Jorku. Wywiad ze Stevem Zultanskim

Aleksandra Małecka, Piotr Marecki, Steve Zultanski

Proces twórczy pisarza konceptualnego

 

P.M.: Może zacznijmy od procesu tworzenia. Jak długo zajęło Ci napisanie Pad?

Z.S.: Zajęło mi to około roku. Roku pracy po kilka godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. Trwało to długo. Po części dlatego, że gdy natykasz się na przykład na słoik pełen monet, trzeba każdą skatalogować. Rzeczy tego typu zajmują dużo czasu. Wszystkie te małe przedmioty, które są w mieszkaniu. To było niezwykle pracochłonne. Kiedy dotarłem do połowy, chciałem dać sobie spokój, ale stwierdziłem, że skoro jestem już w połowie, równie dobrze mogę dokończyć.

A.M.: I nie oszukiwałeś – uwzględniłeś absolutnie wszystko?

Z.S.: Tak. Ale nigdy też się nie wracałem. Jest to więc mapa mieszkania – oczywiście rzeczy zmieniały położenie w ciągu roku – ale podążałem raz wybraną ścieżką i nigdy się nie cofałem, żeby opisać nowe przedmioty. Bywa więc i tak, że jakaś rzecz pojawia się kilkakrotnie, ponieważ została przesunięta w inne miejsce w trakcie powstawania książki.

A.M.: Przeprowadziłeś się od tamtego czasu…

Z.S.: O tak, to było w Buffalo. To było moje pierwsze mieszkanie, opiszę je wam. Zajmowaliśmy jedno z tych gównianych mieszkań, które ma ogromną otwartą przestrzeń, kiedy się do niego wchodzi, a dalej dwa pokoje obok siebie i małą, wąską kuchnię. Najpierw przeszedłem przez duży pokój, potem przez dwa mniejsze. To nakreśliło obwód mieszkania.

A.M.: Czy czułeś pokusę kupienia lub zdobycia przedmiotów, które ukazałyby cię jako bardziej wyrafinowanego? Coś w stylu „kupię książkę Žižka, dobrze wypadnę w moim projekcie”?

Z.S.: [śmiech] Nie, nie robiłem tak. Nie pomijałem też niczego, co mogłoby być kompromitujące.

P.M.: Jedną z reguł jest podążanie za mapą mieszkania. Zauważyłem też, że zaczynasz stwierdzeniem My dick cannot lift the door, i kończysz My dick cannot lift the floor – jest tam rym. Czy są jakieś inne reguły?

Z.S.: Najważniejszą regułą jest poruszanie się po obwodzie mieszkania i nie zawracanie. Inną było katalogowanie każdej rzeczy, która mogła być postrzegana jako pojedynczy przedmiot. Na przykład nie musiałem liczyć każdej kartki w każdej książce, ale jeśli gra planszowa miała kilka elementów, musiałem uwzględnić wszystkie jej części. Zatem było to podchwytliwe zadanie. Czasami mogłem być bardziej elastyczny – kiedy dotarłem do płyt, nie katalogowałem osobno ich opakowań. Nie wiem, może byłem leniwy.

P.M.: Czy pamiętasz moment, kiedy wpadłeś na ten pomysł? Kiedy pomyślałeś, że możesz podzielić obiekty z twojego otoczenia na te, które twój penis może i których nie może podnieść?

Z.S.: Tak, napisałem krótki wiersz, z podziałem na wersy, wykorzystując w nim różne środki stylistyczne. Miał podobną formę, choć nie był rozległy czy encyklopedyczny. Nie wyszczególniłem wszystkiego z mojego mieszkania, wybrałem jedynie kilka rzeczy i to rozwiązanie nie zadziałało. Wiersz nie był dobry. Próbowałem napisać go na nowo, na wiele różnych sposobów, ale w końcu pomysł z zawarciem wszystkiego okazał się najlepszy. Pozostałe nie były zbyt dobre. Koncept zrodził się z próby rozwiązania problemu, jaki miałem od dłuższego czasu.

A.M.: Więc Pad jest wierszem.

Z.S.: Tak, tak myślę.

P.M.: Wróćmy do zagadnienia czasu. Powiedziałeś, że projekt zajął ci rok. Nierzadko mówi się, że możemy podzielić artystów na tych bardziej zainteresowanych czasem i tych bardziej zainteresowanych przestrzenią. Czy określiłbyś siebie jako artystę związanego raczej z czasem? Wydaje mi się, że masz do niego bardzo specyficzne podejście. We wszystkich twoich książkach czas i trwanie są bardzo ważnymi aspektami.

Z.S.: Czas i przestrzeń to do pewnego stopnia zagadnienia niezwykle abstrakcyjne. Muszę przyznać, że literatura jest sztuką zasadniczo związaną z trwaniem, a ja jestem zainteresowany czasowym aspektem czytania, co, jak myślę, doprowadziło mnie w pewnym sensie do porażki w tym projekcie. Podejście do tekstu jest w nim nazbyt rzeźbiarskie, co daje w efekcie przedmiot nieprzenikniony. Tak naprawdę nie przeczytasz nigdy całości. Ja musiałem, żeby zrobić korektę. Takie czytanie nie jest jednak rozrywką… Pad to tylko przedmiot. Potem próbowałem stworzyć utwory, które opierałyby się bardziej na doświadczeniu samego czasu trwania. W dalszym ciągu mogą posiadać interesujący aspekt konceptualny, ale równocześnie mogą być ciekawą lekturą, a sam zamysł może się zmieniać na przestrzeni dzieła. Ale te dwa teksty, Pad i Cop Kisser, były napisane w tym samym okresie. Pisałem je w zasadzie równocześnie.

P.M.: W twoich książkach jest dużo powtórzeń. Na przykład w Pad jest tylko jedna struktura zdania, więc w pewnym sensie przywodzi na myśl generator tekstu. Jak to napisałeś?

A.M.: Czy otworzyłeś edytor tekstu i kopiowałeś zdania, w których zmieniałeś zakończenie?

Z.S.: Dobre pytanie. Czy dosłownie napisałem każde zdanie w Pad… Nie pamiętam dokładnie, ale mogłem używać Ctrl+C do pisania „Mój penis może”, ale potem i tak musiałem napisać drugą połowę zdania. Jeśli chodzi o Agony, to jest ona znacznie bardziej dopracowana i staranna.

 

Pisanie konceptualne jako osobisty projekt

 

P.M.: Pamiętam jak na MIT, podczas zajęć pisarstwa eksperymentalnego, studentów w Pad najbardziej zainteresowało, że dzieło to eksponuje bardzo osobiste podejście. Ludzie mówili, że to najbardziej osobista książka, jaką czytali. Co o tym sądzisz?

Z.S.: Jest to bardzo osobista książka. Chciałem, żeby była to w pewnym sensie książka dokumentalna. Opowiada historię roku z mojego życia poprzez przedmioty, które mnie otaczały. Są elementy narracyjne, na przykład, z osobą, z którą umawiałem się na początku książki, później się rozstałem. Więc rzeczy mojej dziewczyny staja się rzeczami mojej eks. Tak, zachodzą pewne zmiany.

P.M.: Czy jesteś zainteresowany osobistym podejściem do literatury? Czy istnieją jakieś inspiracje dla twoich projektów, czy takie osobiste podejście jest dla Ciebie ważne?A może ważni są jacyś inni autorzy? Zazwyczaj, gdy mowa o pisaniu konceptualnym, personalne podejście nie jest bardzo ważne, nie jest kluczowe, ale mogę się mylić.

Z.S.: Myślę, że to zarazem prawda, jak i nieprawda. Na przykład moje ulubione książki Kennetha Goldsmitha są bardzo osobiste. Soliloquy jest zapisem wszystkiego, co wypowiedział przez tydzień, Fidget jest narracją o każdym ruchu, które wykonuje jego ciało. To bardzo osobiste utwory i jeśli ktoś kiedykolwiek chciałby je odtworzyć, rezultat byłby zupełnie inny. Myślę, że pisząc Pad, bazowałem raczej na tych właśnie projektach konceptualnych, zamiast czerpać inspiracje np. z prac bardziej bezstronnie wykorzystujących teksty zawłaszczone1. Nie jestem mocno zainteresowany debatą wokół pozbywania się autora, wykreślania go, itp. Nie wydaje się to jakimś nowatorskim, nieszablonowym podejściem do tematu autorstwa w literaturze – po prostu zaprzeczanie, że ktoś to napisał.

A.M.: Zastanawialiśmy się czy publikacja Pad miała wpływ na twoje życie towarzyskie. Czy ludzie zaczepiają cię i żartują na temat treści tej książki?

Z.S.: Tak, kiedy spotykam kogoś nowego czasem mówi „A, to ty jesteś gościem, który to napisał”.

A.M.: A potem rzucają dowcip z penisem w roli głównej…?

Z.S.: Tak, niestety. Prawdopodobnie będę musiał z tym żyć jeszcze długo.

A.M.: Porozmawiajmy o Agony. Kiedy przeglądnęłam ją po raz pierwszy, pomyślałam, że jest zabawna, ale w miarę czytania zdałam sobie sprawę, że to bardzo poważny tekst. Wydaje się, że przeżywałeś ciężki okres w swoim życiu kiedy ją pisałeś. Daje się w niej wyczuć ból…

Z.S.: Tak, jest dosyć mroczna. Przyznaje się w niej do ulegania różnego rodzaju szkodliwym zachowaniom To był smutny okres, w którym miałem dużo stresu… Ale był to też czas, kiedy inspirowały mnie horrory, w których ciało staje się całkowicie plastyczne, może zostać pokrojone i przeobrażone we wszelkiego rodzaju obiekty estetyczne Myślałem o takiej trochę robotycznej, horrorowej estetyce.

A.M.: To prawda, jest wiele filmów, w których ktoś szyje na przykład rękawiczki z ludzkiej skóry…

Z.S.: Dokładnie. Coś takiego zaskakuje w wierszu, ale nie w horrorze. To jest gatunek filmu, w którym traktuje się ciało jak coś nieskończenie plastycznego. Podoba mi się ta denaturalizacja ciała.

A.M.: Mój pierwszy kontakt z Agony, to fragment opublikowany on-line, ten o twoich alternatywnych „ja”, które zostają poddane aborcji. Zastanawiam się czy otrzymałeś jakieś komentarze na ten temat. Czy to tekst zaangażowany społecznie?

Z.S.: Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, to nie, nie dostałem żadnych komentarzy. Nikt nigdy tego tekstu nie komentował – żadnych pozytywnych komentarzy, żadnych głosów oburzenia, chyba nikt się szczególnie nie przejął. Ale na pewno jest to tekst, który przyjmuje logikę grup prolife'owych , twierdzących, że aborcja to moralne zło ponieważ dziecko mogło wyrosnąć na prezydenta czy kogoś tego pokroju.

Potem doprowadza tę logikę do swego rodzaju absurdalnej konkluzji, która gra z jej wyolbrzymieniem. Ale nikt nigdy nie wydawał się tym utworem wzburzony. Kiedy czytałem go po raz pierwszy, drugi czy trzeci myślałem, że ludzie mogą być niezadowoleni, ale nie… Tu jest bardzo trudno wywołać skandal!

 

Performans czy lektura?

 

P.M.: Wiem, że masz pewne doświadczenie w prezentowaniu Pad, czy możesz nam o tym opowiedzieć? Jaki rodzaj czytelnika przewidujesz dla tej książki?

Z.S.: W zasadzie czytałem fragmenty tej książki może kilka razy. Obecnej wersji nie czytałem natomiast w ogóle. Nigdy nie czułem się całkowicie komfortowo czytając ją.

P.M.: Dlaczego?

Z.S.: Wcale nie z powodu tematyki książki, tylko… Kiedy czytasz tekst, musisz znaleźć dla niego odpowiedni rytm, żeby czuć się z nim komfortowo, żeby brzmiał dobrze, jakby wychodził prosto z głowy. Nigdy nie byłem w stanie znaleźć odpowiedniego rytmu dla tego tekstu. Zdania bardzo różnią się od siebie długością, nie przywiązywałem prawdziwej wagi do melodyjności, sylabiki języka i po prostu tekst nie brzmi dla mnie dobrze, kiedy się go czyta na głos. Czytałem Pad, ale niezbyt często. Poza tym, nie lubię wieczorów autorskich. Pad jest bardziej do czytania na nośniku, a nie do prezentowania na głos.

A.M.: Czy to samo możesz powiedzieć o reszcie swoich prac?

Z.S.: Nie. Cop Kisser pisałem w okresie , kiedy miałem wiele wieczorów autorskich, ale też pisałem z myślą o takich odczytach. Chciałem stworzyć coś dobrego, co mógłbym przeczytać na głos i co spodoba się publiczności słuchającej na żywo.

A.M.: A jeśli chodzi o Agony?

Z.S.: Agony to moim zdaniem bardziej opowiadanie. To znaczy, jest to wiersz ale funkcjonujący tak jak opowiadanie. Myślę, że bardziej chodzi tu o treść. To sposób w jaki teraz piszę. Zniwelowałem rolę sposobu prezentacji. Myślę, że performowanie tekstu może doprowadzić słuchaczy do przeświadczenia, że w samym brzmieniu użytych słów jest coś inherentnie interesującego… tymczasem stosunkowo łatwo tak połączyć sylaby, by brzmiały przyjemnie i ciekawie dla ucha, by była jakaś dynamika, kiedy przyspieszają i kiedy zwalniają. Nie chciałem wpaść w pułapkę skupiania się na czytaniu podczas wieczoru autorskiego jako ostatecznym efekcie. Nie jest to dla mnie szczególnie interesujące.

A.M.: Czyli obawiasz się, że taki performans stwarza pewnego rodzaju złudzenie głębi tekstu. To trochę jak bycie iluzjonistą, który sprawia, że ludzie wierzą, że za słowami kryje się coś więcej?

Z.S.: Dokładnie tak. Wiecie jak to jest, spotkaliście się na pewno z czymś takim. Czytany tekst jest dobry, porywa was, a potem, kiedy widzicie go na papierze, uświadamiacie sobie, że w gruncie rzeczy to nic szczególnego. Myślę, że na swój sposób takie prezentowanie może wydawać się ciekawsze niż sama literatura. Mnie bardziej interesuje właśnie to, co znajduje się na kartce, a nie to jak zostaje zaprezentowane.

A.M.: Czyli zwracasz także uwagę na układ tekstu, czcionkę?

Z.S.: Oczywiście. Prawdę mówiąc nie znam się jakoś wybitnie na czcionkach. Oczywiście, nie chcę żeby moje teksty były drukowane Comic Sans czy inną tego typu czcionką, która może sugerować, że to coś głupkowatego. Zależy mi na tym w jaki sposób prezentuje się tekst. Również na jego fizycznym wyglądzie, budującym rytm utworu. Teraz, i jak miało to miejsce też w przypadku Agonii, w mojej następnej książce, i kolejnej która być może kiedyś powstanie, skupiam się przede wszystkim na pewnego rodzaju prozie poetyckiej. Nie ma tam zbyt szerokiego pola manewru.

 

Pole

 

P.M.: Współpracujesz z małymi, niezależnymi wydawnictwami. Czy możesz powiedzieć coś bliżej o swoich kontaktach z tego typu instytucjami?

Z.S.: Nikt poza małymi, niezależnymi wydawnictwami nie publikuje takich książek. Mnie to odpowiada. Ma się wtedy dużo do powiedzenia w kwestii tego jaki będzie ostateczny kształt książki. Oznacza to również redakcję w ograniczonym zakresie… jak widać są też i minusy takiej współpracy. Taki jest świat poezji – niewielkie oficyny. Nie ma dużych wydawnictw, które zajmowałyby się interesującymi projektami, przynajmniej nie tu, w Stanach Zjednoczonych.

P.M.: Jak to było z Pad, jak wyglądało jego wydanie? Wysłałeś po prostu tekst do Los Angeles do Make Now Press? Czy trudno było znaleźć kogoś, kto chciał zająć się tym projektem?

Z.S.: Nie, zawsze miałem sporo szczęścia, to mnie wydawcy pytali, czy chcę coś przygotować. Pod tym względem miałem dużego farta. Nie przypisuję tego niczemu innemu tylko szczęściu. Znajomy znajomego powiedział wydawcy, z którym obecnie współpracuję o tej książce, ten był zainteresowany, skontaktował się ze mną i zapytał, czy mu ją wyślę. Widział mnie parokrotnie przy okazji spotkań autorskich i zaprzyjaźniliśmy się. Zaczęliśmy korespondować i wydaliśmy książkę. Wiecie jak to jest z małymi wydawnictwami, prawda?

P.M.: Co powinniśmy przywieźć do domu z Nowego Jorku? Co jest teraz twoim zdaniem ważne w amerykańskiej literaturze eksperymentalnej? Co znajdziemy w tutejszych księgarniach?

Z.S.: Cóż, wiele rzeczy. Trudność polega na tym, żeby wiedzieć gdzie iść, by je dostać, nie ma tu za wielu księgarni… i nie mają one szerokiej oferty. Sklepy mogą mieć jedną czy dwie dobre książki…

A.M.: Kogo znasz spośród grona pisarzy eksperymentalnych? Z kim się przyjaźnisz?

Z.S.: Spotykam się z wieloma poetami, wymieniłbym… Roba Fitterman i Kim Rosenfield – to najważniejsze postaci z Nowego Jorku. Jeśli chodzi o młodszych pisarzy i pisarki, jest parę osób, z którymi czuję się bliżej związany, każdy z nich wydał po jednej książce. Diana Hamilton opublikowała Okay, Okay, które wykorzystuje zapożyczone narracje o płaczu w pracy, to książka o tym jak ludzie tłumią i jak wyrażają emocje w miejscu pracy. Wszystko to zostało zebrane w całość i, muszę powiedzieć, jest bardzo dobre. Joseph Kaplan to twórca budzący wśród odbiorców największe kontrowersje. Jego prowokacyjna Democracy is not for the People [pl. Demokracja nie jest dla ludu] stanowi swoistego rodzaju zbiór z pozoru poważnych manifestów politycznych, w którym autor porusza temat okrucieństwa wojny. To również bardzo dobra książka. Trudna w odbiorze, pełna przemocy, ale dobra. Jest też wiele innych osób. Kojarzycie ekipę z Troll Thread? To „wydawnictwo” on-line, które po prostu publikuje pdfy. Zajmuje się utworami, które nigdy nie miałyby szansy na wydanie jak np. tysiącstronnicowy tekst wygenerowany w całości przez komputer czy teksty zapożyczone. Są w tym dość odważni, a jedna z osób tym wszystkim kierujących – Holly Melgard – wydała książkę zawierającą same skany. Melgard jest uzależniona od zdrapek, przygotowała więc książkę – Black Friday [pl. Czarny Piątek], która jest zeskanowanym zbiorem wszystkich tych nagromadzonych w ciągu roku pustych kuponów. To zdjęcie po zdjęciu każdej z tych przegranych zdrapek, pustych losów. Jest jeszcze Joey Yearous-Algozin, naprawdę wspaniały. Jest partnerem Holly. Wydał świetną książkę Holly Melgard's Friends and Family [pl. Krewni i znajomi Holly Melgard], będącą zapisem wszystkich wiadomości, jakie zostały zostawione na jej poczcie głosowej. Jest więc sporo ludzi zajmujących się podobnymi rzeczami. Czasem są to duże projekt skupione na aspekcie czasowym, które nierzadko powstają z materiałów osobistych bądź zapożyczeń, stąd też przybierają formę niekojarzoną z poezją.

P.M.: Uważasz się za zawodowego pisarza?

Z.S.: Nie, nie, mam pracę…

[śmiech]

Pracuję w biurze. Tutaj jest mało pieniędzy na sztukę. Koszt życia jest bardzo wysoki. Nie mamy ubezpieczenia zdrowotnego. Chcąc nie chcąc, musisz mieć pracę na pełen etat, żeby móc pójść do lekarza, co moim zdaniem robi dużą różnicę wobec sytuacji artystów w innych krajach, choćby w Kanadzie. Dopiero co byłem w Montrealu, gdzie spotykałem się z artystami, pisarzami i wiecie co? Oni biorą sobie dłuższe wolne żeby móc skupić się na pisaniu, tworzeniu czy jakiejś innej formie aktywności artystycznej. Ale mogą sobie na to pozwolić, ponieważ nawet jeśli złamią nogę, będą mogli pójść do lekarza. Ja nie mogę zrobić sobie przerwy, by pisać – straciłbym dostęp do opieki medycznej. Myślę zatem, że w Stanach jest to podyktowane czystą ekonomią: musisz pracować na etacie, żeby wieść życie na jako-tako godziwym poziomie.

P.M.: Czyli nie masz agenta literackiego?

Z.S.: Nie mam agenta. A w sumie chciałbym mieć! Ale mam zwykłą pracę, prawdopodobnie jak ty. Zajmuje się administracją w sektorze kultury. To stałe zajęcie.

 

Przyszłość: nowe utwory i przekłady

 

P.M.: Co byś powiedział, gdybyśmy chcieli dokonać konceptualnego przekładu twojej książki, powtarzając cały proces w Krakowie? Miałbyś jakieś rady?

Z.S.: Zróbcie to, pewnie! Chociaż mnie to zajęło całe wieki! Ostrzegam. W domu ma się dużo więcej rzeczy niż przyszłoby to komukolwiek do głowy. To mnóstwo pracy!

A.M.: Czy była jakaś osoba, która pomogła Ci w spisywaniu tych wszystkich przedmiotów?

Z.S.: Nie…

A.M.: Czyli nam również nie byłoby wolno zapraszać do pomocy znajomych?

Z.S.: Nie ma takiej rzeczy, która byłaby zabroniona [śmiech]. Możecie robić, co tylko chcecie. To był mój pierwszy raz w Buffalo, byłem wtedy bardzo samotny. To ponure miasto, z dziesięcioma mieszkańcami na krzyż i mnóstwem lodu. W mieszkaniu byłem sam, nie było nikogo do pomocy.

A.M.: Czy mógłbyś opowiedzieć nam coś więcej o Bribery, projekcie nad którym teraz pracujesz?

Z.S.: Jasne. To projekt zupełnie inny niż moje pozostałe książki, pewnego rodzaju monolog, w którym próbuję zliczyć wszystkie te nierozwiązane zbrodnie w Nowym Jorku. Jest dość mroczny i pełen przemocy, ponieważ ciągle powtarzam, że to ja jestem sprawcą wszystkich tych potwornych rzeczy, czasem opisując jak ich dokonałem. Czyta się to jak monolog. Monolog osoby, opowiadającej w kółko podobną historię, w sposób rekurencyjny.

P.M.: To proza konfesyjna, prawda?

Z.S.: To coś na kształt spowiedzi, ale w odróżnieniu od moich pozostałych książek nie bazuje w dużej mierze na moim prawdziwym życiu.

P.M.: Np. Agony, też z założenia ma być spowiedzią... Można powiedzieć, że lubisz ten typ opowieści. Jest w pewnym sensie bardzo tradycyjny.

Z.S.: To prawda. Trafiłem do świata literatury dzięki miłości do powieści. Nadal je uwielbiam.

 

O pożytkach z myślicielstwa

 

P.M.: Może ostatnie pytanie: w jednym z wywiadów Kenneth Goldsmith wspominał, że wyróżnia czytelnictwo i myślicielstwo [thinkership]. Powiedziałbyś, że „myślicielstwo” odnosi się również do Twoich utworów?

Z.S.: Nie sądzę żebym był bliski dokonywania takiego rozdziału między czytaniem a myśleniem jak robi to Kenny. Rozumiem do czego zmierza, obstaje przy prawie do interpretacji i czytania poezji, której nie czyta się od deski do deski, która nie jest przeznaczona do bycia odczytywaną – wiersze zazwyczaj takie są. Innymi słowy niekoniecznie uważam żeby myślicielstwo było najlepszą drogą do…

P.M.: Myślę, że to coś więcej, ponieważ jeśli pokażesz ludziom tę książkę, zawsze znajdzie się sporo takich, którzy powiedzą „Nie mogę tego czytać”, w sensie, że jest ona po prostu niezdatna do czytania.

A.M.: Myślicielstwo wydaje nam się pojęciem bardzo przydatnym, ponieważ wskazuje na konieczność myślenia.

Z.S.: Oczywiście, tak, tak. Uważam, że znaczna część literatury, duża część sztuki w XX wieku opiera się o pytanie, czy jeszcze jest, czy już nie jest literaturą, to jak rozciąganie do granic możliwości definicji czym literatura jest albo tego, co się da czytać. I w gruncie rzeczy nie jest to już niczym szczególnie nowym. Ludzie wręcz jakby oczekują, że dzieło sztuki będzie jeszcze mniej przypominać sztukę niż poprzedzające je dzieła sztuki. I do pewnego stopnia nie jest to według mnie wcale zaskakujące. Owszem, pojęcie Kenny'ego Goldsmitha jest przydatne. Wydaje mi się tylko, że myślenie o projekcie jest inną formą czytania, inną formą interpretacji. Nie chcę rozdzielać tych dwóch rzeczy. Nie pasuje mi obrazek kogoś gładzącego się po brodzie, zastanawiającego się: „Hmm, co to właściwie znaczy?”. Ten aspekt myślicielstwa trochę mnie martwi – martwi, że może w tym wszystkim chodzić tylko o samo kontemplowanie przedmiotu.

Tłumaczenie: Magdalena Potrawiak

 

1Tekst zawłaszczony (ang. appropriated text)rodzaj zabiegu literackiego polegający na obszernym wykorzystaniu przez autora tekstu powstałego w innym kontekście. Twórca może czerpać z tekstów własnego autorstwa lub stworzonych przez inne osoby, np. w gazetach, online, w korespondencji, reklamach itd. – przyp. red.

• • •

Tekst ukazał się w 46. numerze magazynu „Ha!art” (Literatura eksperymentalna)

Ha!art nr 46 - Literatura eksperymentalna w naszej księgarni internetowej

• • •

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information