Jakub Żuchowski, David Saul Rosenfeld - Wywiad z nieznanym człowiekiem o nieco zapomnianym reżyserze (Część IV)
W 2007 roku „The New York Times” napisał w nekrologu: „W roku 1954 jego dwunastoletnie małżeństwo z Letizią Balboni rozpadło się. Antonioni popadł w głęboką depresję. Jego bezsenność pogorszyła się. Często spędzał wczesne godziny poranne pracując nad scenariuszami. (…) W 1955 roku, u szczytu kryzysu, osiągnął swój pierwszy ważny sukces artystyczny – film <Przyjaciółki>”. Niewiele wiem na temat tego okresu życia reżysera. Wobec tego czy mógłby Pan uchylić rąbka tajemnicy, powiedzieć coś o jego pierwszym małżeństwie? Kim była Letizia Balboni?
W przypisach końcowych mojej internetowej książki przytaczam za „New York Timesem”, jak opowiadała: „Żyliśmy w milczeniu. Dotarliśmy do punktu, w którym porozumiewaliśmy się ze sobą jedynie poprzez bohaterów, których tworzył i co do których potrzebował moich rad. Ma tylko jeden sposób na wyrażanie siebie – swoją pracę. Sprawia, że w jego filmach aktorzy przeżywają załamania emocjonalne, w zastępstwie załamań w jego własnym życiu”. W tym samym artykule Antonioni jest cytowany, że „przyznawał, że jego filmy były w bardzo ogólnym sensie autobiograficzne”.
To jedyny komentarz Balboni, który kiedykolwiek znalazłem w związku z rozwodem. Mój dobry przyjaciel zna jej siostrę, ale nigdy nie uzyskałem z tego źródła żadnych bliższych informacji o tej sprawie.
Jeśli dobrze pamiętam, Antonioni spotkał Letizię Balboni, kiedy po raz pierwszy przyjechał do Rzymu, do pracy w magazynie „Cinema” Vittoria Mussoliniego. Antonioni właściwie mieszkał w domu jednego ze swoich profesorów podczas krótkiej edukacji, która trwała trzy lub cztery miesiące, w szkole filmowej Centro Sperimentale di Cinematografia. Dość dobrze pamiętam, że gdzieś czytałem, że Balboni była tam również lokatorką. Proszę wybaczyć, że nie podaję dokładnego źródła tej historii, ale mogłem to przeczytać w świetnej włoskojęzycznej książce duetu Michele Mancini i Giuseppe Perrella („Michelangelo Antonioni: architetture della visione”). Dzieło to zawiera jedną z najlepszych „biografii” reżysera, jeżeli nie najlepszą. Znaleźć tam także można ciekawe zdjęcia z jego młodości, na jednym z nich są Antonioni i Balboni na tandemie, w Ferrarze. Letizia Balboni wygląda na bardzo atrakcyjną kobietę.
To, co mówiła Balboni, przypomina to, co kiedyś w wywiadzie powiedziała o nim Monica Vitti: „Filmy Antonioniego były jego i basta. Tak, mogły odnosić się do mojego życia, ale to były jego filmy, w których były sprawy, które chciał wyrazić, jego osobowość. Miałam swój wkład, ale tam było niewiele do dodania: dla reżysera-autora aktor jest jak dekoracja albo dźwięk. Aktor jest przedmiotem, a człowiek nie tłumaczy rzeczy przedmiotom: one po prostu muszą być, odgrywać gesty, o które się je prosi, wypowiadać słowa zapisane na kartce papieru. Rezultat należy tylko i wyłącznie do reżysera. Bardzo dobrze. Być może jest to odrobinę denerwujące dla aktora”.
Z tego co wiem, Antonioni nigdy nie miał dziecka z Letizią Balboni czy z jakąkolwiek inną kobietą. Chociaż dzieci w jego filmach się pojawiają, Antonioni nie miał zamiaru mieć dziecka w realnym życiu, poza ekranem, i stać się „dobrym mężem i ojcem”. Antonioni w końcu był zaślubiony z kinem.
Antonioni według Pana to Pigmalion, a Monica Vitti to Galatea – czy mógłby Pan nieco opowiedzieć o ich wspólnym życiu… Była to chyba dość osobliwa para…
Vitti i Antonioni po raz pierwszy spotkali się, kiedy on szukał aktorki, której głosu mógłby użyć do dubbingu Dorian Gray w „Krzyku”. Gray była z północnych Włoch, z Trydentu, podejrzewam więc, że nie do przyjęcia był jej akcent, być może lekko zabarwiony wpływami niemieckimi, co jest powszechne w tamtej okolicy. Jak to w takich przypadkach bywa, jedna sprawa doprowadziła bardzo szybko do kolejnej i Antonioni obsadził Vitti w jej pierwszej głównej roli, w „Przygodzie” – dość niespodziewany skok. Byli potem razem przez około siedem lat, mieszkali w Rzymie. Nigdy nie wzięli ślubu, a ich życiowy układ był nieco osobliwy: oboje żyli w tym samym mieszkaniu, lecz w innych, połączonych schodami, pokojach. Moja teoria jest taka – choć mocnych dowodów na nią nie mam – że ten układ był zgodny z konstrukcją psychiczną Antonioniego: uważam, że Antonioni był jednym z tych egocentrycznych facetów, którzy chcą dużo niezależności w swoich związkach, chcą „mieć ciastko i zjeść ciastko”. Nie mam pojęcia, co doprowadziło do ostatecznego rozpadu tego związku. Vitti mówiła, że to Antonioni z nią zerwał. Zgaduję, że Antonioni nie chciał jej poślubić, że czuł się klaustrofobicznie i oglądał się za innymi kobietami lub mieli „kryzys po siedmiu latach”. Znowu, to czysta spekulacja z mojej strony. Monica Vitti rozpoczęła potem długi związek, który trwa do dziś. Najwyraźniej kontynuowali jednak relacje zawodowe, Antonioni obsadził ją później w źle przyjętej „Tajemnicy Oberwaldu”.
Kilka lat temu Michelangelo Antonioni i Enrica Fico Antonioni byli „wywiadowani” na scenie Bing Theater w Los Angeles Museum of Art. Był tam pokazywany jej film dokumentalny, o którym już wspominałem, jak również jej/jego dziwny film o Michale Aniele. Antonioni ewidentnie nie mówił, komunikował się poprzez dźwięki, takie jak chrząknięcia, wyrazy twarzy czy pojedyncze słowa, takie jak „si” czy wykrzyknienia „bah” („bzdura”). Słuch Antonioniego wydawał się nieuszkodzony i przypuszczam – jako neurolog – że miał ciężką tak zwaną afazję Broca z poważnym, ale nie całkowitym paraliżem prawej strony ciała. Fico Antonioni twierdziła, że wiedziała, co jej mąż pragnie powiedzieć albo co chce zakomunikować, sądzę jednak, że w najlepszym razie było to tylko w niewielkim stopniu prawdą. Człowiek, który przeprowadzał „wywiad”, był nieco zakłopotany, kiedy zapytał Fico Antonioni: „Proszę wybaczyć niedyskretne pytanie, ale jaki jest pani męża obecny stosunek do Vitti?”. Fico Antonioni bez mrugnięcia okiem odpowiedziała: „Jak pan wie, Monica jest obecnie bardzo chora”. I to wszystko. Krążą pogłoski, że Vitti cierpi na chorobę Alzheimera, ale nie mogę tego potwierdzić.
Jaki ten reżyser był prywatnie? Bo z wywiadów nie wynika, że był wyalienowany czy zgorzkniały… Wręcz przeciwnie – wywiady pokazują nam aktywnego, wielce zainteresowanego światem człowieka… Nie tajemniczego czy „wycofanego”…
Istnieje wiele relacji o tej bardziej pozytywnej stronie reżysera, ujmującej, czarującej i tak dalej. Wierzę w nie. Antonioni był, jak każdy z nas, nie fragmentem istoty ludzkiej, lecz istotą pełną, kompletną. Uważam, że powyższe cechy dodatnie były prawdziwe, ale – znowu, jak w przypadku każdej osoby – były jedną stroną medalu. Sądzę, że jego ujmująco-czarująca strona łączyła się z jego stroną narcystyczno-dominującą. Osoby zakochane w sobie często potrafią uwodzić i czarować, kiedy jest to zgodne z ich potrzebami. Ten urok jest jednak wyrachowany, pozorny, a nie szczerze bezinteresowny. Widać to w postaci, którą stworzył Antonioni – Sandro z „Przygody” jest wspaniałym gościem tylko przez chwilę, ostatecznie zostaje ujawniona jego wewnętrzna pustka. Giovanni z „Nocy” oraz Piero z „Zaćmienia” są całkiem podobni: zdolni do wielkiego uroku osobistego, kiedy czegoś chcą lub są chwilowo zainteresowani pożądanym przedmiotem/osobą.
Niebezpiecznie jest szufladkować ludzi. DSM-IV to psychiatryczna klasyfikacja używana na całym świecie. Klasyfikuje zaburzenia psychiczne i ludzi w uporządkowanych kategoriach, takich, jak na przykład „osobowość narcystyczna”, co może być przydatne przy podziale chorób i ich leczeniu. Te kategorie nie mogą jednak uchwycić całego bogactwa i złożoności istot ludzkich.
Przypuszczam, że narcyzm statystycznie jest bardziej powszechny pośród wielkich artystów, podobnie jak depresja – „Melancholia jest patronką sztuki”. W bezwzględnym, zmuszającym do rywalizacji świecie kina, bycie narcyzem czy socjopatą może dawać „ewolucyjną” przewagę nad tymi konkurentami, którzy są bardziej „normalni”. Zastanawiam się, czy ktokolwiek „normalny” chciałby być reżyserem filmowym, głową państwa czy pisać „Finneganów tren”.
W wieku siedemdziesięciu lat Antonioni cechował się niezwykłą „pogodą ducha”, niespotykanym wręcz pragnieniem nowych wyzwań i doświadczeń… Fascynował się na przykład niebywale lotami w kosmos, chciał zobaczyć kolory w przestrzeni kosmicznej… Ta postawa bardzo mnie fascynuje…
Jak już wspominałem, z biografią Antonioniego jest kłopot: nigdy naprawdę nie została napisana. Wiele moich opinii o tym człowieku pochodzi z chaotycznych skrawków zebranych z drugiej czy trzeciej ręki. Nawet źródło z pierwszej ręki, w postaci wielu wywiadów z Antonionim, jest ograniczone: w tych rozmowach reżyser nie wdaje się za bardzo w szczegóły dotyczące swojego życia, w przeciwieństwie do szczegółów dotyczących swoich filmów. Ostatecznie każdy jest niepoznawalny, a Antonioni może być nawet bardziej niepoznawalny niż większość z nas. Te skrawki, mimo tego, wydają się pochodzić z jednej całości, są spójne i niezwykle ważne jako tropy prowadzące do kompletnego człowieka. Wzory istnieją. Mój prywatny pogląd na wzory, które można znaleźć w całym życiu Antonioniego: był wyalienowany, melancholijny, osobny, z mocno narcystycznymi cechami.
Kiedy próbuję oceniać innych ludzi, czasem sam siebie pytam: „Czy chciałbym się znaleźć z tą osobą w oddziale piechoty na patrolu rozpoznawczym albo wewnątrz czteroosobowego czołgu?”. Albo mniej drastycznie: „Czy chciałbym napić się piwa z tą osobą czy raczej odrzuciłbym ofertę i zrobił coś innego?”. W przypadku Antonioniego odpowiadam, że nie chciałbym się z nim u boku znaleźć w Wietnamie czy na wzgórzach Golan. Mógłbym za to napić się z nim cinzano na rzymskim Piazza Mattei.
Kiedyś słyszałem jak zapytano laureata Nagrody Nobla Isaaca Bashevisa Singera: „Gdyby miał pan okazję spotkać Tołstoja, podziwianego przez pana wielkiego mistrza, co by pan zrobił?”. Singer odpowiedział po prostu: „Nie pragnę spotkać Tołstoja, chociaż jest on moim mentorem czy czymś na kształt wzorca. Gdybym zobaczył go po drugiej stronie ulicy, nie wydaje mi się, że podszedłbym do niego, żeby porozmawiać. Albo po namyśle, być może bym podszedł”.
Ponadto, jest wspaniały fragment na początku świetnej powieści Thomasa Hardy’ego „Juda nieznany”. Juda jest młodym biednym człowiekiem żyjącym w dziewiętnastowiecznej Anglii, gdzie tylko bogaci lub duchowni mogą bez trudu zdobyć wykształcenie. Kiedyś Juda – spragniony nauki i wrażeń – usłyszał w swoim miasteczku niebiańską muzykę graną w skromnym kościółku. Głęboko poruszony wydał swoje ostatnie pensy na odwiedziny kompozytora w Londynie. I oczywiście Juda był bardzo rozczarowany, kiedy w końcu spotkał kompozytora i stwierdził, że człowiek, który stworzył tak piękną muzykę, jest odrażającym osobnikiem. Przynajmniej tak to zapamiętałem z powieści, którą czytałem będąc nastolatkiem.
W połowie lat osiemdziesiątych Antonioni doznał wylewu – już Pan opowiadał, że był częściowo sparaliżowany, niezdolny do mówienia… Jak Pan myśli, jak osoba tak ciekawa życia, tak chłonna nowych doświadczeń, to znosiła? Pofantazjujmy też – gdyby się to nie zdarzyło, w którą stronę by poszedł, co jeszcze by osiągnął?
Nie wiem, co Antonioni mógłby zrobić ze swoim życiem, gdyby nie wylew. Opublikowane zostały scenariusze, zarówno te skończone jak i nie, a także liczne wywiady z reżyserem, które wskazują lub sugerują, czego mógłby dokonać. Ale wszystko to tylko snucie domysłów. Zawsze zastanawiałem się, jaką wyborną muzykę mógłby napisać George Gershwin, gdyby nie umarł tuż przed czterdziestką z powodu guza mózgu. Poważniejsza osoba zastanawia się nad Mozartem.
Enrica Fico Antonioni mówiła, że był w ciężkiej depresji przez kilka lat po wylewie. To normalne po tak druzgocącym zdarzeniu. Antonioni wyszedł z tej depresji i pozostawał aktywny w próbach, by robić filmy albo malować aż do ostatnich miesięcy życia.
Moje przeczucia są takie, że Antonioni mógłby wejść w nowe obszary pod względem treści, na przykład science fiction. W jednym z poprzednich pytań wymienił pan sprawę z „Piotrusiem Panem”. Sądząc na podstawie „Tajemnicy Oberwaldu” mógłbym powiedzieć, że reżyser był bardzo wygłodniały i gotów zrobić jakikolwiek film. Antonioni znacznie więcej czasu w swoim życiu spędził usiłując robić filmy niż naprawdę je robiąc. Musiało to być torturą dla takiego człowieka jak on.
Chociaż gatunek filmu, który Antonioni mógłby zrobić, różniłby się drastycznie od dotychczasowych, na przykład „Piotruś Pan” czy „Verna”, wątpię, czy tonacja, styl albo punkt widzenia byłyby radykalnie odmienne. Wszystkie filmy tego reżysera są dosyć podobne – kwestię ograniczonego obszaru artystycznego Antonioniego już omawiałem. Filmy, które nakręcił, świadczą, że kierunek, w którym podążał, nie zmienił się zbyt wiele przez całe jego życie – nie biorę pod uwagę filmu „Po tamtej stronie chmur”, który „wyreżyserował” z Wimem Wendersem, jak też innych, krótszych filmów zrobionych po wylewie.
Istnieją dowody naukowe, że kiedy się starzejemy niektóre komórki mózgowe ulegają wynaturzeniu i obumierają, a inne wysuwają się na pierwszy plan. To może skutkować tym, że pacjent z chorobą Alzheimera u swojego kresu niespodziewanie uwielbia rock and rolla, mimo że przez całe wcześniejsze życie nienawidził tego typu muzyki. Trudno sobie jednak wyobrazić, że Antonioni mógłby kiedykolwiek porzucić swoje najważniejsze poglądy, swoje podstawowe cechy charakterystyczne i w późnym wieku niespodziewanie nakręcić film, w którym prawdziwa miłość jest możliwa, wiarygodność percepcji stwierdzona, a życie wieczne.
A czy Antonioni lubiłby współczesne kino? Polubiłby na przykład „Avatar”?
Myślę, że Antonioni byłby przerażony większością dużych, komercyjnych produktów przeznaczonych do dystrybucji i konsumpcji na skalę światową. Jak wspominam w mojej internetowej książce, Antonioni podziwiał i zdawał się patrzeć z zazdrością na niezwykłe techniczne sztuczki filmowe, które rozwinęły się w epoce cyfrowej. Nie bał się techniki, przez całą swoją karierę był zwolennikiem technicznych innowacji w kinematografii. Wyobrażam sobie, że z nowymi zabawkami ery cyfrowej Antonioni – jeżeli dano by mu taką możliwość – byłby jak dziecko na placu zabaw. Jestem przekonany, że jest wiele mniejszych, niezależnych filmów, które ogromnie by podziwiał – chociaż sam wolał raczej rozmawiać o swoich filmach niż o filmach innych reżyserów. W końcu przypuszczam też, że byłby przerażony obecnym stanem kina włoskiego.
Wielu wielbicieli filmów Antonioniego oczekiwało w 2007 roku, kiedy zmarł, wieści o Monice Vitti… Nie pojawiła się nawet na pogrzebie…
Wspominałem już, Monica Vitti jest bardzo chora i podobno cierpi na chorobę Alzheimera. Z drugiej strony, nie czytałem też żadnych komentarzy Alaina Delona na temat śmierci Michelangela Antonioniego. Delona też nie było na pogrzebie.
Na koniec tego wywiadu pozostaje mi chyba tylko zapytać... Gdzie jest Anna?...
Doskonałe pytanie, żeby zakończyć wywiad dotyczący Michelangela Antonioniego. Moja odpowiedź brzmi: nie mam najmniejszego pojęcia.
październik-grudzień 2012
• • •
Wywiad przeprowadził, przetłumaczył i opracował: Jakub Żuchowski
Zdjęcia Jakub Żuchowski
• • •
Wywiad z nieznanym człowiekiem o nieco zapomnianym reżyserze – spis odcinków
• • •
Jakub Żuchowski (1982) – ukończył kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach pracą magisterską o liberaturze. Kiedyś coś tam, gdzieś tam publikował, ale było to tak dawno, że sam nie bardzo pamięta co, gdzie i kiedy. Może poza tym, że zdarzało mu się pisać o Bułhakowie w czasopiśmie medycznym i o Świetlickim w gazecie dla policjantów. Z filmów Antonioniego najbardziej ceni „Zaćmienie”, nie przepada za „Tajemnicą Oberwaldu”.
David Saul Rosenfeld (1951) – neurolog, specjalista z dziedziny medycyny snu. Mieszkał w Izraelu, Włoszech, Meksyku, a obecnie w Stanach Zjednoczonych, w Hollywood, gdzie przez trzydzieści lat pracował w centrum medycznym. Oprócz medycyny studiował m.in. literaturę angielską. Autor „A broken piece of wood, a matchbook, a woman, a man”, monografii on-line filmu „Zaćmienie” Michelangela Antonioniego.