Julia Wolf, Mateusz Trzeciak - Maniowy 2012

Julia Wolf: Osobiście lubię podróżować, obecnie opiszę pankowy festiwal w Maniowach, gdzie wespół z zespołem On Yer Bike przeżyliśmy wiele ciekawych przygód. Fest w Maniowach był spędem dość żenującym, ale w gruncie rzeczy udanym. Postaram się być sprawiedliwa, ale jeśli odpłynę w rejony filisterskiego sarkazmu, żeby ironicznie odmalować folklor punkowych festiwali, to za zdradę sceny niech dostanę nauczkę na całe życie.

Nie mamy większych problemów z dojazdem do Maniów, wprawdzie troszkę błądzimy przy sklepie Groszek (były klub Wolność), ale w końcu docieramy na teren festiwalu – jest to ogrodzona siatką działka nad samym zalewem Czorsztyńskim. Miejsce super (gdyby była pogoda super). Drogo – 50 zł za dwa dni i sporo lokalnych kapel to dużo. Scena ustawiona trochę bez sensu, więc poguje się z górki zębami prosto w drewniany przód. Nad wykonawcami plastik falisty, pod nimi baner. W tej całej awanturze kręci się kilka psów. Trzy ToiToie, dwie budy z jedzeniem, kiełbasa, hot dogi, zapiekanki, frytki, kawa, herbata, chipsy, paluszki, piwo lane i w puszkach. Organizatorami tej dwudniowej imprezy są załoganci skrywający się pod nazwą, którą początkowo biorę za żart: Maniowy Ekipa Biba Party Fest w skrócie MEBP, a hasło tych figli to Stop Nudzie, Stop Schematom. Usyfiona malowniczość załogantów jest ultra schematyczna, ale tak jest wszędzie. Żeby nikt się nie nudził, jest tłusty, narąbany niedźwiadek, który hajluje i czyni to energicznie, radośnie i z rozmachem. Poza tym klasyka, choć ja dawno nie widziałam tak niewyjściowych ludzi: brzydkie dziewczyny, narąbani ojowcy ze Szczurzyna (jest w nich coś tragiczno-obrzydliwego, wyobrażam sobie, jak wracają po festach do domów, gdzie hafty na ścierkach i ojciec zły, a oni tam na drugim świecie siedzą z zięciem w kabarecie), kilka rzeczywistych meneli, którzy faktyczną degradację maskują pankową estetyką i ładni my – Cześ, Cześ, Kraków wita wieś. O dziwo, nie ma łowickich parobków. Dołączają do nas Smarkacz, Lusia, Kaśka. Ale pada! Pada i jest zimno, a jutro będzie jeszcze gorzej! Och, przemoczone buciki, swąd mokrych pap, błoto i rzygi.Pierwszy zespół (jeszcze za słońca) jest tak beznadziejny, że nie warto o nim wspominać, zresztą nawet nie wiem, jak się nazywali. Aha, ale śpiewają coś, że dlaczego za wygląd wszyscy ich kopią w dupę, a może to nie byli oni? Potem występuje Hartal: sympatyczna, profesjonalnie zagrana kalifornia. Po nich On Yer Bike grają jeden ze swoich lepszych koncertów. Secik jest skrócony, bo coś tam, choć wszyscy chcą bisy, zresztą niech Mateusz opisze. Bardzo mi się podoba, jest dobrze technicznie, jest gej feeling, publiczność zna co ckliwsze teksty, ja też się rozczulam, więc naturalnie uchlewam i pływam w tłumie do wieczora, wymuszam na Mateuszu, żeby mi kupił badzik, nie ma żadnych kumatych, sam syf, ale wygrzebaliśmy Homomilitię. Z ciepłego auta wyskakuję w deszcz już tylko na fałszujące, aleweselsze ska, zjadam frytki i zapiekankę, chwilę tańczę, nie doczekawszy się Auschwitz Rats (z nagrywek kawaleryjska rąbanina: żałuję, żałuję) uciekam przed bójkami („przeproś kobietę!”), tańcami i pijaństwem do autka, gdzie atmosfera intymności i przytulności, a to za sprawą pedałów z On Yer Bike.Paweł opowiada, jak to zaznajomił się z „dziewczyną z Poznania”, ale to tylko utkana z niteczek frustracji i zabarwiona tęsknotą za ciepłem, podkoloryzowana historia wrażliwego onomasty. Z drugiego dnia najbardziej podoba mi się Regres – jeden z niewielu naszych eksportowych zespołów, owca przy drodze (powąchała mi rękę i trochę nierozważnie uciekła na drugą stronę drogi) i dzienniki Iwaszkiewicza, które czytamy w aucie i chichramy się jak z przygód Iksińskiego, gdy literat pisze o jakiejś damie, że jadła jak kobyła dupą.

Mam nadzieję, że moja relacja zainteresowała czytelników. Jest w niej wiele informacji o kulturze i obyczajach festiwalowiczów. Jeśli moją relacją zainteresowałam czytelników, to napiszę jeszcze wiele innych ciekawych relacji.

 


 

Mateusz Trzeciak: Przed wyjazdem spora podjara, bo rzadko się nam zdarza grać na festiwalach. Ficik wybrany, setlisty wydrukowane, jedziemy. Całe dobre nastawienie szybko znika, 10 stopni i pada, pierwszym co widzimy na miejscu jest nawalony jak samolot skinhead unoszący prawą rękę w rzymskim salucie. Ludzi jakieś 300, z tego koło 80 to kapele i organizatorzy. Mamy grać drudzy, Smarkacz się spóźnia, wchodzi Harta. Gdzieś w połowie ich seta na scenę gramoli się załogant w papie, bokserkach, ściskający w ręce gitarę akustyczną i rozczulająco bełkocze do mikrofonu „A ja mogę zagrać?”.

Mieliśmy bardzo miłe przyjęcie, kupa ludzi pląsająca pod sceną i (pierwszy raz w naszej historii) głośno domagająca się bisów. Niestety organizatorzy wyrzucają nas w 2/3 setlisty, jesteśmy miękcy i pękamy. Następny jest zespół Dealer, który męczy chuja przez półtorej godziny. Udają, że lata 90. się nie skończyły i grają coś jak KNŻ/Biohazard, dwa rapowane wokale ryczą koszmarnie złe teksty (zapamiętałem tylko kawałek refrenu „pierdol dupy i się śmiej”). Widzieliśmy jeszcze kawałek czegoś, po czym włączyła nam się starość i poszliśmy się grzać w samochodzie. Chciałem jeszcze popatrzeć na Auschwitz Rats, ale zmorzył mnie sen. Pobudka o 5:30, banda najebanych typów krzyczy do siebie między namiotami, bo któryś chce pożyczyć dychę. Potem dołącza synek, który całą noc śpiewał tę samą piosenkę o Zagłębiu Sosnowiec i ma już głos Toma Waitsa z ostrym zapaleniem krtani. Zwlekliśmy się koło ósmej, chłopcy na ławeczce już walą gorzoł z gwinta, pierwszy koncert o 17:00, więc wybraliśmy się podziwiać uroki Podhalańskiej architektury, nażarliśmy się w oblężonej przez panków pizzerii Ferajna i wróciliśmy na koncert Criminal Tango. Świetny rokendrol pod nóżkę z cwaniacko bikiniarskim zacięciem i trębaczem o klasycznym, eleganckim wyglądzie warszawskiej skinerki. Świetne koncerty Sexbomby i Regresu, Punk Rock Gang poprawnie, ale mnie znudziło. Dalej już raczej się alkoholizowaliśmy niż oglądaliśmy koncerty, Werwolf 77 słyszałem już tylko z auta, a podobno byli świetni. Szacunek dla organizatorów, nie było większych problemów czasowo technicznych (przynajmniej nie zauważyliśmy) no i za to, że im się chce. Mi by się już nie chciało, jak sobie przypomnę użeranie z upierdliwymi żulami, którzy chcą wejść za darmo, bo przyjechali z Białegostoku albo ze Szczecina albo załatwianie sprzętu na ostatnią chwilę, bo coś się spaliło, ukradli czy nie dojechało, to aż mnie trzepie. No i nie wiem, czy to ja zgredzieję, czy publika zrobiła się bardziej bucowata i agresywna niż kiedyś.

• • •

Julia Wolf (ur. 1986, w Krakowie) – doktorantka na UJ. Pisze i tłumaczy. Publikowała m.in w „Odrze”, „Fa-Arcie”, „Ricie Baum”, „Czasie Kultury” i paru innych zagranicznych gazetkach. Z punkiem związana od 12 lat. Bored teenager

 

 

 

 

 

• • •

Mateusz Trzeciak (ur. 1986) – wokalista i gitarzysta pankowy, wannabe działacz społeczny.

 

 

 

 

 

 

 

• • •

Dryf – spis artykułów

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information