Krym, czyli niemoc Internetu

Niedługo przed Bożym Narodzeniem ukazała się nowa książka Wojciecha Orlińskiego (Internet. Strach się bać, Agora, Warszawa 2013). Miała ona stać się odtrutką na związany z tym medium entuzjazm (lub przynajmniej optymizm), który w przekonaniu autora jest równie powszechny, co nieuzasadniony. Odruchowa przychylność współczesnego człowieka wobec Internetu jest bowiem, wedle Orlińskiego, ufundowana na szeregu naiwnych aksjomatów, dotyczących rzekomych walorów cyberprzestrzeni – autor torpeduje je jeden po drugim w kolejnych rozdziałach.

Udowadnia, że cyberrewolucja przyniosła niewolę zamiast wolności, upadek kultury zamiast nowego renesansu, inwigilację zamiast anonimowości, cenzurę zamiast wolności słowa. Wylicza paragrafy konstytucji Rzeczypospolitej, które w wirtualnym świecie już nie obowiązują. I jakkolwiek książka ta traktuje przede wszystkim o grzechach cyberkorporacji, wyjaśniając zresztą wiele ciekawych szczegółów (można się dowiedzieć np. na czym polega podwójna kanapka irlandzka z holenderską wkładką), ostatnie wydarzenia na Ukrainie dopisały do niej ponury i zupełnie niespodziewany epilog.

Impulsem do napisania książki stała się dla Orlińskiego afera Edwarda Snowdena. Jak pamiętają ci, którzy ją śledzili, były pracownik CIA odnalazł bezpieczny port w Rosji – i chociaż jego decyzję o osiedleniu się w cieniu Kremla w oczywisty sposób podyktował zwyczajny pragmatyzm, mogła ona stworzyć dość zabawne wrażenie, jakoby to właśnie Rosja była współczesną ostoją wolności informacyjnej. Surowe imperium Władimira Putina jawiło się przez moment swoistą przeciwwagą dla policyjnego reżimu po drugiej stronie Atlantyku, który cynicznie inwigiluje miliony Amerykanów. Wszak jeszcze przed Snowdenem pojawiały się na Zachodzie głosy, że Imperium Zła sprzed ćwierćwiecza zastąpiło nareszcie państwo z grubsza demokratyczne, nowoczesne i rozsądne, prawy sojusznik Ameryki w wojnie ze światowym terroryzmem. A jeżeli nawet szary człowiek z Petersburga wciąż musi jeździć trochę gorszym autem, niż szary człowiek z Nowego Jorku, to przynajmniej nie musi się obawiać czarnych helikopterów, gdy wyśle podejrzanego e-maila. Cóż, kto w taki obrazek uwierzył, ten w ostatnich miesiącach gorzko się rozczarował.

Drugi powód, dla którego książka Orlińskiego nabrała aktualności, to fakt, że podnosi zagadnienie cenzury internetowej. Nie tyle tej upaństwowionej (w typie chińskim), co tej znacznie bardziej perfidnej, bo niedostrzegalnej – cenzury w postaci personalized search. Autor prorokuje, że musi skończyć się tragicznie sytuacja, w której człowiek, wchodząc wystarczająco uporczywie na serwisy, które lansują trotyl w Tupolewie, po jakimś czasie nie odnajdzie już w swojej wyszukiwarce żadnych głosów sceptycyzmu. Takie proroctwo bąbli informacyjnych jako cybernetycznej wylęgarni terrorystów nie brzmiało zbyt przekonywująco, gdy czytało się o nim jeszcze trzy miesiące temu. Co jednak o nim sądzić teraz, skoro nie tak dawno zrealizował się absurd jeszcze większy? Kiedy cały świat zobaczył, jak skuteczną bańkę informacyjną potrafi zaserwować milionom ludzi nie występna cyberkorporacja, ale legalny rząd? I to nie rząd afrykański czy azjatycki, lecz europejski – po prostu wyposażony w media, których unisono nie posiada w kraju żadnej przeciwwagi?

Kto uważał, że tradycyjna propaganda w społeczeństwach rozwiniętych nie ma racji bytu, ponieważ Internet wymusza swoisty informacyjny konsensus, ten musiał zmienić poglądy. Jak tu wierzyć w takie konsensy, skoro rozpiętość między tym, co pisano o wydarzeniach na Ukrainie w Rosji i na Zachodzie, przekroczyła granice jakkolwiek pojętego subiektywizmu? Gdy na otwarciu olimpiady w Soczi tancerze przekonywali gości z zagranicy, że w czasach Chruszczowa cała Moskwa tańczyła boogie-woogie, wywołało to jedynie uśmiech rozbawienia. Jak jednak zareagować, gdy na konferencji prasowej głowy państwa słyszy się stwierdzenia, że kierunek strzałów na Majdanie był odwrotny do rzeczywistego, że żołnierze krymskiej samoobrony kupili rosyjskie mundury w sklepach z militariami, że ich kijowscy adwersarze szkoleni byli w Polsce i na Litwie? Nikt poza Rosją chyba za dobrze nie wiedział, co z tym fantem zrobić, zresztą nie wyłączając polityków (w tym naszych rodzimych).

Istnieje również trzeci temat, który łączy książkę Orlińskiego z wydarzeniami na Ukrainie: rzekomo zbawcza rola polityczna Internetu. Autor odnosi się sceptycznie do teorii, jakoby medium to stanowiło zabezpieczenie przed zakusami rozmaitych dyktatur, które obecnie nie mogą sobie jakoby pozwolić na jakiekolwiek działanie wbrew naciskowi opinii publicznej – jeżeli nie tej rodzimej, to przynajmniej tej międzynarodowej. Potwierdziło się zarówno to, że pogląd taki jest wciąż żywy, jak i to, że jest naiwny. Sytuacja była tu czysta jak w laboratorium: od upadku Muru Berlińskiego nie było chyba wydarzenia w Europie, które media zachodnie śledziłyby tak pilnie i co do którego nie byłyby tak zgodne w ocenach. Kamery czekały na przybycie na Majdan uwolnionej Julii Tymoszenko, zaś jej słowa telewizje całego świata przekazywały na żywo, nie zważając na chłodną reakcję tłumu. Z kamerą ukraińscy żołnierze maszerowali pod rosyjskie lufy, aby negocjować powrót do swojej bazy lotniczej. Kamery błądziły po willi Wiktora Janukowycza, przypieczętowując jego polityczną śmierć. Internet stał się jednym z pól tej medialnej bitwy o Ukrainę w sposób tym bardziej naturalny, że szaremu człowiekowi łatwiej czasem było o dostęp do niego – rola Sieci w konflikcie była tak doniosła, że komentowały ją nawet telewizyjne kanały informacyjne, które wprawdzie od dawna próbują dowieść swego profesjonalizmu poprzez epatowanie widzów poselskimi wpisami z portali społecznościowych, ale rzadziej emitują umieszczane tam filmy. Uczyniono chwalebny wyjątek dla Andrija Seńko, który w połowie marca stał się jednym z medialnych pupili kryzysu. Miliony zobaczyły dramatyczny monolog chłopaka, który odesłał pocztą zegarek otrzymany niegdyś od prezydenta Rosji, oświadczając Władimirowi Władimirowiczowi, że ten go okłamał, deklarując chęć uszczęśliwienia wszystkich mieszkańców globu. Telewizje pokazywały nawet antyrosyjskie memy internetowe, w rodzaju słynnego zdjęcia z podpisem „Putin sam na Krymie”. I co? I nic. Tak, jak pisał Orliński.

Wydawało się, że takiego chóru potępienia Moskwa po prostu nie zniesie. Na pewno nie zniósłby go Waszyngton (ostatecznie to dziennikarze zatrzymali wojnę wietnamską, odwracając w świadomości społeczeństwa rzeczywisty wynik ofensywy Tet, nie wspominając już o Watergate). Tymczasem zarówno rzeczywistość rosyjska, dzięki monopolowi informacyjnemu Kremla, jak i rzeczywistość Europy Zachodniej, mogącej zawsze liczyć na niezdecydowanie swych liderów, okazały się idealnie odporne na ten baraż medialny, w tym internetowy. Z Krymem stało się to, o czym było wiadomo od początku, że się stanie. Kiedy Rosja powrót pobratymców na łono macierzy uczciła ceremonią, którą wszystkie media w Polsce zjadliwie określiły mianem bizantyjskiej, zachodnie rządy kolejny raz wyraziły zaniepokojenie, zaś na pierwsze strony gazet wrócił cichutko temat postępów w tropieniu malezyjskiego samolotu. Internetowe memy antyrosyjskie umarły równie szybko, co ukraińskie nadzieje na zachowanie Krymu, zgodnie zresztą ze swoją naturą. Ironia losu sprawiła, że miejsce Andrija Seńko zajął w sercach internautów „krymski anioł”, czyli prokurator Natalia Pokłońska (dowodząc aż nadto dobitnie, że łaska tłumu na pstrym koniu jeździ). Google natomiast zrobił dokładnie to, o czym pisał Orliński, czyli spersonalizował rzeczywistość, przesuwając na mapach swoich rosyjskich użytkowników granice Federacji tak, aby objęły zajęty półwysep, natomiast na mapach użytkowników zachodnich – pozostawiając go w granicach Ukrainy.

Ciężko przewidzieć, czy i w jaki sposób wariant krymski powtórzony zostanie w innych regionach byłego Związku Sowieckiego, ogarniętych aktualnie pożarem prorosyjskich uczuć, ale pewne jest jedno: cokolwiek się tam wydarzy w najbliższych tygodniach, Internet niczego nie zmieni i niczego nie powstrzyma. Edward Snowden, którego wyczyny zainspirowały książkę Orlińskiego, w połowie kwietnia symbolicznie dowiódł owej bezradności – człowiek, który jeszcze niedawno wydawał się ikoną wolności informacyjnej, zapytał w programie telewizyjnym prezydenta swej nowej ojczyzny, czy aby rząd rosyjski nie inwigiluje przypadkiem rosyjskich internautów, jak czynią to jego rodacy. Uzyskał pełną zdumienia odpowiedź, że przecież to byłoby niemożliwe, wszak potrzebna jest do tego zgoda sądu (zaś przyjaźń obu panów miała zapewne przypieczętować dobroduszna wzmianka, że obaj przecież pracowali w tajnych służbach). W tym samym programie gospodarz Kremla wyjaśnił zagadkę „zielonych ludzików”, potwierdzając obecność na Krymie rosyjskich wojsk, której wcześniej przeczył. Co ma myśleć o tym widz rodzimy? Chyba tylko wziąć przykład z rozsądnych obywateli Airstrip One i pogodzić się z faktem, że strumień informacyjny można nadal kształtować zupełnie dowolnie, w umysłach odbiorców lepiąc wizję przeszłości czy teraźniejszości jak plastelinę, bez cienia szacunku dla logiki czy konsekwencji. Internet nie posunął nas tutaj ani o krok naprzód od czasu zakończenia zimnej wojny, ukazując w sposób aż nadto dobitny swoją bezradność wobec realnej siły – taką samą, jak wszystkie media przed nim. I jeżeli Wojciech Orliński nie zdołał kogoś wyleczyć ze złudzeń co do dobroczynnego potencjału Sieci w takich sprawach, Władimir Putin właśnie zrobił to za niego.

• • •

Szymon Piotr Kukulak – ur. w 1983 w Krakowie, doktorant w Instytucie Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, absolwent filologii polskiej i fizyki doświadczalnej na tej uczelni, licencjat astronomii. Jako fizyk uczestniczył w jednym z eksperymentów na Wielkim Zderzaczu Hadronów w CERN, jako literaturoznawca zajmuje się związkami SF z naukami ścisłymi.

• • •

Wolna Kultura – spis artykułów

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information