Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 13.
Świętek opuścił dłonie, Figura zerkał w stronę okna, jakby chciał skakać. Oczy Kosmy, nieprzyjemne i raczej chłodne, zwęziły się odrobinę.
– Weź we mnie nie celuj – syknął.
Komisarz Werner znalazł się tuż przy nim, wbił lufę w brzuch.
– Przecież mnie tu nie kropniesz, durny glino.
– Masz mnie – odparł Werner.
Błyskawicznie cofnął łokieć i spuścił kolbę na szczękę Kosmy. Trach i kanalarz runął, zaskuczał, splunął krwią.
– Skurwysyn – syknął Świętek.
– Wy tam cicho lepiej.
– Pierdolony, no – Kosma uklęknął. Gębę miał czerwoną, wargę rozciętą, uniósł dłonie wysoko, wysunął przed siebie. Koledzy pomogli mu wstać. Komisarz Werner przekroczył Piotrka i oparł się o parapet.
– Coście mu zrobili.
– Nic, Jezusie z Marią, urżnął się facet – to Klima próbował odzyskać rezon – myśmy no… człowieku, powiedz czego chcesz. Mogę przepłukać usta?
– W pierdlu ci przepłuczą. A że urżnął się, widziałem. Ganiał po mieście jak ostatni dureń.
– Młode to głupie – Świętek próbował się uśmiechnąć.
Kosma otarł wargę.
– Co w tym dziwnego, człowieku, zgarnęliśmy go, też żeś widzał, nie? Myślisz, że młody ma na izbę? Leży i trzeźwieje.
– Piękne miejsce – Werner rozejrzał się po pokoju – macie dwa wyjścia panowie. Albo zaraz furgacie na dołek, i to szwungiem, albo…
– Za co, hej? – wypalił głupio Figura.
– Moja już w tym głowa. Weźmy Misiunia, albo i Mądrego Macia nie wstyd wam, gnoje? Zwykły, durny pijak. I mam w dupie, czy się spróbujecie wyłgać, zwłaszcza ty – wskazał lufą na Kosmę – poczekasz w ulu do sprawy, roczek albo dwa, to ci się zrobi mała jasność – teraz celował w Figurę – wiesz już za co?
Kosma opuścił dłonie. I zaraz podniósł, Werner nie pozwolił.
– Nie przyszedłeś tu jako glina.
– A coś ty taki wyszczekany?
– To mnie skuj – poprosił Kosma. Albo przypierdol w drugą stronę. Nie zabiłem nikogo. Nic, kurwa o nich nie wiem. Jakie ty masz życie?
– Nie przeciągaj struny.
– Ciała z guzami. Starcy w Warszawie. Pytam. Jakie masz życie?
Figura ze Świętkiem patrzyli po sobie, cokolwiek osłupiali. Kosma wskazał palcem w dół.
– Mogę przynajmniej zapalić?
Werner skinął głową. Dłoń Kosmy, bardzo powoli powędrowała do kieszeni, następnie zaczęła tańczyć: paczka obróciła się w palcach, wyskoczył z niej chesterfield, zaraz schwytany między kciuk a palec wskazujący, już był w ustach, już krwią obciekał, ręka ponownie wylądowała w kieszeni. Zapałki. Kosma skrzesał ognia przy pomocy trzech palców.
– Jeden papieros starczy – rzekł komisarz Werner. Kosma przytaknął, zaciągnął się, zakaszlał. Powiedział:
– Nie przyszedłeś jako glina. Więc, nim w gliniarza się zmienisz, zawleczesz nas na dołek czy co tam, zastanów się tylko. Stary z ciebie chłop. Nie masz obrączki. Żadnych dzieci, no nie? Twoi rodzice już nie żyją. Masz czas na kochankę, ale jesteś zbyt zmęczony.
– Pieprz się.
– Daj mi spalić. Mamy umowę. Tylko to, ten papieros, przecież przyszedłeś posłuchać. Jesteś dobrym psem, mógłbyś być lepszym, tylko łapy ci poobcinali. Zamknij nas, a dobiorą ci się do dupy. Tak, my przesiedzimy swoje, a ty dostaniesz taki wpierdol od wszystkich tych skurwysynów, obrońcy srońcy, pismaki, kumple, którzy kochają cię jak chuj w kropki, że już wszystkiego ci się odechce. Niemoc, człowieku. Bezbrzeżne rozczarowanie życiem.
Wernerowi już żyły wyszły na skronie.
– Cudne słowa jak na gościa od ścieków.
– Śmierdzę. Wiem. Co widziałeś? Trup z Międzynarodowej. Tego z Bródna też? Dwójka z Powiśla? Wielu ich się porobiło. Dotarłeś do Zembrzyckiego? Stary, zwariowany dureń. Inni? Kostrzyk, Waligóra, Kasperski, całą tę hołotę obskoczyłeś i gówno wiesz. Pokazali ci kurwa co? Głowę w słoju? Robaki jak końskie chuje. Boże jedyny, ty naprawdę nie wiesz, co dzieje się pod Warszawą.
Werner wskazał kolbą na Piotrka. Nie zauważył, że Świętek wybałusza oczy, jakby właśnie zaczął się koniec świata.
– Ten, rozumiem, już wie – powiedział Werner.
– Pijany leży, mówię.
– Szlug ci się dopala.
– Trzech różnych gości ratuje czwartego, niby wariat, co gania po mieście. Czemu? O czym myślałeś, gdy za nami szedłeś? Coś dziwnego? Coś co da ci nadzieję? Pytałem, jakie jest twoje życie i myślę sobie, że przepełnia je pewien rodzaj smutku, nie wynikły z nieszczęść, ale z taniej dostatniości. Człowiek może żyć w strachu czy tam szczęściu, może być dziadem spod kościoła albo i zwariowanym milionerem. Ale tani komfort urywa głowę. Wiesz o czym mówię, komisarzu Werner?
– Nie odpuszczę. Nie po tej łzawej gadce. Tyś się chyba z chujem na łby zamienił. Ale dobra. Ale słucham. Co takiego dzieje się pod Warszawą?
Kosma zdusił niedopałek pod butem.
– Nie powiem. Mogę ci tylko pokazać.
Wyszli pół godziny później. Tylko Kosma, któremu Werner wciąż mierzył w plecy. Warszawa rozjaśniała się z wolna, jakby zimne światło ze wschodu rozszarpywało niebo. Pijacy drzemali na ławkach, pary ściskały się po bramach, świt miał zapach bełta i spermy. Kosma i Werner zmierzali w stronę wejścia do kanałów. Kamila szła za nimi.
• • •
Warszawiacy - spis odcinków
• • •
Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.
Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".
Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".
Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.