Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 11.

Piotrek nie mógł spać i jeść. Jakby prochu się nawciągał, wszystko straciło smak. Nie zdołał tez się umyć.
Długo stał pod prysznicem, szorował chude ciało i patrzył, jak krew rozrzedzona wodą wiruje by zniknąć w odpływie. Uklęknął, przyłożył dłoń. Ile by nie szorował, paznokcie były brudne, skóra cuchnęła szlamem i juchą.

Stanął przed lustrem i długo gapił się w oczy obcego człowieka.
Wyrwałby drzewo z korzeniami, góry poprzerzucał, potrzaskał bykom karki. Taki silny Piotrek. Co z tobą. Czemu nie możesz spać?
Nie było kłamstwa, któremu by nie sprostał, żadne zadanie nie wydawało się zbyt trudne. Prześwietlał człowieka, jednym palcem zaraz grzechy wydłubie.
Błysk: trzaskają drzwi, kanał pędzi na łeb w dół, Piotruś za nim po śliskich cegłach, ciemno, ledwo czego cię czymś jeszcze, co nie może zostać rozpoznane, jakby schodził między wodne groby. Wrażenie pierwotnego lęku, bo i sytuacja pierwotna, półmrok, jaskinia z tajemnicą na dnie, tu żyją smoki. Błysk.
Piotrek znalazł siebie na podłodze, w łazience. Jakoś wstał, cały mokry, obtarł się koszulką, coś tam na siebie włożył: dres, adidasy, koszulka na ramiączkach, pewno zimno na zewnątrz – dołożył stałą starą skórę. Czapka głęboko na czoło. Usiadł w przedpokoju. Jeszcze chwila. Dochodziła północ. Piotrek przetrząsnął lodówkę, zaglądnął do barku, golnął ze dwie setki, ale nie mógł się upić.
Otworzył spis numerów w telefonie. Rodzina. Kobiety byłe i aktualna. Jacyś tam kumple, przypadkowi allegrowicze. Najpierw wywalił te nazwiska, które nic mu nie mówiły, potem zastanowił się, kogo miałby ochotę dziś spotkać. Reszta w kosz. Zostały cztery numery. Zastanowił się, komu by opowiedział to co zobaczył (te długie dłonie, pchnięcie w pierś, oddech wieczności), wywaliłby wszystkie, gdyby nie matka.
Piotrek przechylił głowę, ona czy nie ona? Już trzymała go mocno.
– Synuś, co ty robisz, co się stało, no, każdy sobie radzi, jak może, synku jedyny, czemu ty tak, co z tobą, Boże, jak ty cuchniesz wódką. Synuś…
Szarpnął się.
– Synuś, przecież ty jesteś cały obity!
Próbował wysupłać się z jej słabych ramion, zanurkował, odepchnął się od brzucha. Dopadł klamki.
– Zostaw mnie!
Przetoczył się przez korytarz, wylądował przy schodach. Widziana przez ciemny pasaż klatki schodowej matka nie była wcale matką, tylko czymś zupełnie innym. Czymś – to dobre słowo. Zawisła we framudze drzwi, płaska, półprzeźroczysta, z wielką owadzią głową. Woda spływała między jej szarymi nogami.
Błysk: głębokie jamy pod Warszawą, nad nimi sklepienie niby lustro wody, wszędzie krążą błędne ognie. Głosy, całe miliony brzmią wewnątrz głowy. Chcą wiedzieć, szarpią za myśli, a Piotrek tonie w podziemiu, chce zwiewać, już go mają. Ich oczy są jak świdry. Krzyczy. Błysk.
Wytoczył się w pijaną Warszawę.
Z metra centrum wysypywali się ludzie, niektórzy targali piwo w papierowych torebkach, inni roześmiane kobiety, między nimi krążyli czterdziestolatkowie szukający młodości. Piotrek zwolnił, zapomniał jak iść i wbił się w grupę patyczkowatych chłopaków, podskakujących ile wlezie. Dokazywali do dźwięku dwóch kijów uderzających w krzesło. Kijami wymachiwał zabiedzony facet. Piotrek nie rozumiał, jak można skakać do czegoś takiego, odjęło mu oddech, chciał biec, ale starszy mężczyzna chwycił go za przegub.
– Daj mu, daj – szeptał – on kiedyś pisał książki.
Twarz starszego faceta spłynęła ciemnością, z ust bił odór zgniłej wody.
Błysk: miasta, metropolie.
Błysk: guzy na ich głowach.
Błysk: straszne historie wyświetlone w Piotrku. Grad kul zasypujący powstańców. Wisła czerwona od krwi. Żołnierze w dziwnych mundurach, jak diabeł starych i diabeł wie, jakich biorący grupę cywili w dwa ognie. Kołyska, czarny płód spływająca wodą. Błysk.
Piotrek wył.
Nowym Światem przewalał się dziki tłum. Wiało, lecz dziewczyny odsłaniały brzuszki. Kolczyki błyszczały w pępkach, trzęsły się piersi brązowe od solarium, mężczyźni tych kobiet byli ogromni i mieli granitowe palce. Piotrkowi chciało się pić, wpadł do ogródka, zabrał pierwsze lepsze piwo ze stołu i wyduldał nim jego właściciel zdążył się połapać.
– Przepraszam – powiedział Piotrek i odbiegł.
Bo przepraszać trzeba, choć to potwory, nie ludzie.
Nim dotarł do palmy i Francuza, przeprosił jeszcze czterokrotnie, tak mu się chciało pić, jednak, nie zaspokoił pragnienia. Przeciwnie, w żołądku rozlewała mu się lawa. Jakie to dziwne, noc, a słońce świeci nad Warszawą.
Błysk: żydowski kupiec prowadzi swoją rodzinę. Żona ma zasłonięte włosy, dzieci się drą, nie sposób określić kiedy to się dzieje, na pewno przed wojną, takie stare kamienice, żadnych kabli, dorożki zamiast samochodów, miasto w tle płonie, grzmią działa, a żydowski kupiec, poważny i skupiony ciągnie swoich do kamienicy, do piwnic, i niżej. Tam klapa. Błysk.
Jezu, ale go sprali, tego piątego piwa nie dopił, ledwo chwycił piwo ze stolika, ledwo łyknął – olbrzym już go kopał. W nerki, w głowę, Piotrek się kulił, rozbity kufel pokaleczył mu twarz. Olbrzym bił dalej, coś charczał po swojemu, za to kobietę obok Piotrek zrozumiał doskonale.
– Zostaw! To ćpun!
Olbrzym nawet się nie obrócił.
– Zostaw! – wrzeszczała – nie dotkniesz mnie po nim, żebyś wiedział.
Błysk: żydowski kupiec garbi się nad dziurą w piwnicy, nie wiadomo jaka ona głęboka, ani co kryje, za to pod kamienicę powoli podchodzi ogień. Kupiec pochyla się i wyciąga rękę. Dzieci, dwóch małych chłopców z płaczem gna ku matce. Starszy szarpie ją za sukienkę. Błysk.
Kamienice po obu stronach urżnęły się w trupa, przerażony Piotrek pędził środkiem, w stronę oświetlonego kościoła. Ledwo widział na lewe oko, powłóczył nogą, pluł krwią i jęczał. Mało co, a wleciałby pod koła. Gdzie jego kurtka? Zimno tak w koszulce.
Wypadł na plac Zbawiciela.
Pod Planem B kłębił się tłum. Ludzie śmiali się i pili piwo w półlitrowych kubkach od coca coli. Piotrek przypomniał sobie, jak bardzo lubił to miejsce. Też pijał w ten sposób.
Tak zimno. Niech ktoś go przytuli. Tylko na moment, nie można tak.
Dopadł pierwszej lepszej dziewczyny, spróbował wsadzić twarz między ciepłe piersi, odepchnęła go i dobrze: w jej ustach wiły się węże. To do kolejnej, tłuściutka, niech go ogrzeje. Wymknęła mu się odsłaniając ranę przez całą długość brzucha. Kolejna – dziura w głowie. Jeszcze jedna – nogi do nieba, odrąbane dłonie. Umarli wołali na Piotrka, żeby poszedł precz, won stąd przybłędo, darli się też w wielu innych językach, żeby sobie poszedł. A on ganiał od trupa do trupa, żeby znaleźć jedną żywą istotę, które zechce podzielić się z nim ciepłem.
Rozbili mu krzesło na głowie. Kopnęli w krocze, poprawili w szczękę.
– Daj spokój! – ktoś wołał – wiesz co mam przy sobie?
Błysk: mały szarpie matczyną sukienkę, nie daruje, aż rozwala zawiniątko pod kiecką, sypią się srebra i złote monety.
Błysk: z jamy w ziemi wystrzeliwuje czarna łapa i chwyta kupca za nadgarstek.
Błysk.
– To on!
Piotrek zamrugał.
Leżał na krawężniku z kolanami przy brodzie. Nad nim kucali Klima i Świętek.
– Chwała Bogu – rzekł Klima.
Chwycili go razem i ponieśli do samochodu. Ułożyli na tylnym siedzeniu. Tłum przed Planem B pił piwo z kubków po coca coli i przyglądał im się w milczeniu.
– Mówiłem, że jeszcze za wcześnie – rzekł Świętek.
Klima władował się do szoferki.
– Co nam z takiego gadania? – odpalił silnik – zabieramy gnojka do mnie.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information