Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 6.

Piotrek z Kosmą i Świętkiem przedzierał się przez kanały. Tamci zostali trochę z tyłu, rozmawiali, rechotali w głos.
Był to paskudny odcinek na starej Pradze, schodziło się niedaleko pomnika Berlinga po śliskiej drabince, niżej ciemno i smród. Dołem płynęły martwe skarby: niedopite flaszki, pogubione papierosy, zabawki i potrzaskanych twarzach. Między nimi śmigały zadowolone szczury.

– Młody, co tak się rwiesz! – darł się Kosma, ale Piotrek miał go w dupie.
Kanał pozwala zapomnieć, jest jak wielka kicha, która nie przepcha wątpliwości, gładzi nawet śmierć brata i miękką ziemię, która pochłonęła ciało. Piotrek szedł, skryty podwójnie, w podziemia i kombinezon, z latarką i maską na szczurzej twarzy, przed nim rozświetlały się rdzawe mury – świadkowie nie wiadomo jakich nieszczęść.
– Moja też miała jazdę na pieski, można się wyrzygać z tym dziadostwem. Mówię ci, chłopie, w życiu nie kupuj sobie psa.
– Stefa mówi, że dla córki – echo niosło głos świętka.
Piotrek zerknął. Leźli z piętnaście metrów za nimi, zwaliści i powolni. Warszawscy kanalarze nigdy się nie spieszą.
– Pierdoły tam, nie dla córki. Dla ciebie – wyrokował Kosma – sam tak miałem. Moja przyszła i nawija, truje, że dziecko, jak przeczytała, to musi dorastać ze zwierzęciem. Kupiłem spaniela.
– Fajny spaniel?
– Cudowny. Zaraz zaczął żreć gówno. Ale jak go brałem, było jasne, że to ona wychodzi na spacery. Gdzie tam – zadudnił Kosma – rano to nie, bo idzie do pracy, popołudniu trzeba obiad robić, wieczorem, wiadomo, gwałcą w Skaryszewskim. Sam musiałem dymać, świątek, piątek, ulewa.
Świętek kopnął puszkę.
– Kurde, no, z psa to się nie wywinę.
Ich głosy brzmiały nieco ciszej. Kanał szedł w dół, z tego, co Piotrek pamiętał, niedługo powinien być smok. Za rozwidleniem. Machnął latarką, żeby przyspieszyli. Kosma, na wpół widoczny, drapał się w kask.
– Jest sposób. Otruj sukinsyna.
Kaszel Świętka brzmiał dziwacznie przez maskę.
– Że jak?
– Tak zrobiłem – pochwalił się Kosma – dałem gnojowi trutki na szczury. Dwa dni zdychał, słaby jak szmata. Patryk zalewał się łzami, ale to nic przy tym, co wyprawiała moja stara. Wyła, jakby cały blok poszedł z dymem. Mówiłem, młody psiak, to i słaby, żarł co mu pod pysk podeszło, potem poszedłem i wrzuciłem gnoja do Wisły.
– I co?
– No, moja stara powiedziała, że to taki ból, że żadnego zwierzęcia więcej nie chce. Co i tobie radzę.
Świętek pomyślał chwilę i odparł.
– Będzie jamnik, nie spaniel.
Brzmiały ciężkie oddechy. Kosma próbował ocenić wagę usłyszanych słów. Plasnął ręką o ścianę:
– I jeszcze lepiej.
Piotrek zarechotał. Rozumiał już, że tamci dwaj gadają tak dla niego, żeby odpędził złe myśli. Zrobiło mu się miło, jednak, nie ma to jak kumple. Pewno zaprosi ich po robocie do baru na jednego, o tak, pójdą na ciemne jak nic. Tymczasem zamilkli. Piotrek dotarł do rozwidlenia, kiwną latarką, żeby wiedzieli w którą stronę skręca i rzeczywiście – skręcił. Tu wody było więcej, pachniała orzechem i gównem, środkiem sunął plastykowy kwiat powiązanych butelek. Przyspieszył i dotarł do smoka, potężnej rury prowadzącej w dół.
Poziom niżej coś się zatkało, mieli sprawdzić. Stąd Kosma targał całe to dziadostwo na plecach, ale Kosma coś nie wynurzał się zza zakrętu, jego latarka zgasła.
– Idziecie? – zawołał Piotrek.
Odpowiedziała mu cisza.
Przysiadł na smoku, porozglądał się – rozwidlenie na planie okręgu, z czterema korytarzami. Wrzasnął ponownie, tym razem po Świętka, odpowiedziało mu chlupotanie. Klnąc na czym świat stoi (a stał na nieodpowiedzialnych jajarzach) zawrócił, poświecił latarką w kanał, którym przyszli. Nikogo.
– Hej! Już się ubawiłem!
Tylko echo.
Wściekły, znów usiadł na smoku. Plecak postawił obok. Czekał chwilę, otoczony przez kanałowe dźwięki: kapanie, szczurze piski, nawiewy, cichy szum z góry. Czasem coś chlupnęło w ciemnościach. Piotrek zdjął maskę, zapalił. Szlag by ich. Chcą się bawić, świetnie, poczeka parę minut i wróci na górę. Niech starzy durnie tłumaczą się przed szefostwem.
W kanałach papieros smakuje inaczej, ma mdły posmak.
Stuk, stuk.
O, idą. Ucieszył się Piotrek, już on im nagada. Stukanie zabrzmiało ponownie, dobiegało jednak z kanału po lewej. Jakby ktoś ciskał kamienie o blachę. Niech was jasna cholera, wesołki. Stuk, stuk.
Poświecił latarką.
Widział ją przez ułamek chwili. Dziewczyna w bieli, bardzo drobna, o rozdzierająco smutnej twarzy. Biła o ściany gazrurką. W sztucznym świetle jej skośne oczy nabrały żółtego blasku.
Roześmiała się i odbiegła. Boso.
Piotrek siedział ogłupiały, niemal pewien, że dostał ciężkiego hyzia – nawet słyszał o gościu, któremu pomieszało się w głowie od ciągłego siedzenia w kanałach. Lecz jej śmiech rozwiał wątpliwości, mknął przez kanał, dźwięczny i czysty. Piotrek zerwał się na nogi. Zapomniał o masce i plecaku, pognał przed siebie na łeb, na szyję, rozchlapując wodę.
– Hej, młoda!
Była gdzieś przed nim, na wpół widoczna. Biała plamka w czerwonym brzuchu Warszawy. Stuk, stuk. Skręciła. Chyba w lewo. Piotrek za nią. Przystanął w ciszy, zagubiony i przejęty, już myślał, że ją stracił. Stukanie zabrzmiało ponownie.
Zastał ją na końcu korytarza, całą roześmianą.
Byłaby piękna, gdyby nie grube żyły, oplatające jej szyję, żwawe ich ogonki wyszły na policzki.
– Co ci jest! – wrzasnął. I jeszcze, najgłupiej jak można – nie zrobię ci krzywdy.
Roześmiała się. Jakby rozsypać szklane kulki. Odbiegła, niemal unosząc się na wodzie. On za nią, niejasno czując, że goni kompletną wariatkę, a ona wiedzie go w miejsce dobre dla świrów, nie dla niego. gdy tracił ją z oczu, zaraz stukała. W lewo więc. W prawo i jeszcze raz, nieco w bok, lewo i w dół.
Zrzuciłby kombinezon, gdyby tylko mógł. Krępował ruchy. Sapiąc, klnąc, dotarł do rozwidlenia.
Dziewczyna stała przy smoku z otwartą klapą.
– Zaczekaj!
Ledwo dostrzegł guzy na jej czole. Ze sześć, na podobieństwo korony.
– Co ci!?
Uniosła sukienkę. Przesłała całusa, złączyła dłonie i skoczyła w dół, prosto na głowę. Użnął by sobie jajo, że słyszy, jak jej drobne ciało obija się o szczeble, spada w potwornym trzasku kości. Jezus Maria, jęknął. I popędził za nią.
Schodził po drabince tak szybko jak umiał, przerażony, że zaraz natrafi na krwawy ślad. Dziesięć metrów w dół jak nic, no to po dziewczynie. Światło latarki odbiło się w wodzie. Piotrek złapał oddech, zsunął się po szczeblach. Chlupnęło.
Stał w wodzie po pas, w pomieszczeniu podobnym do poprzedniego. Ot, rozwidlenie.
Ale wcześniej był sam.
Dziewczyna zniknęła. Za to cztery postacie wyłaniały się z ciemności, biorąc Piotrka w kleszcze. Gorączkowo rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni. Chwycił latarkę jak młotek. Stanął w rozkroku. Małymi krokami cofał się do najbliższej ściany.
Powłóczyste szaty tamtych unosiły się na wodzie. Twarze niknęły pod kapturami, każdy coś trzymał: nóż, medalion, klucz i księgę. Wzięli go w półkole.
Stuk, stuk. Dziewczyna śmiała się, gdzieś daleko.
Piotrek poderwał latarkę, musiał wiedzieć. Szaleńcy. Pieprzeni durnie, pewno gnoje bez szkoły. Naoglądali się tych kretyńskich filmów o diabłach i potworach. Postać z nożem wysunęła się przed pozostałe. Światło latarki znalazło drogę pod kaptur.
Szczecina na gębie. Policzki ze śladami po ospie. Zimne oczy. Nochal pijaka.
Kosma.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski - (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information