Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 38.

Piotrek spoglądał tęsknie w stronę opadającego korytarza. Dźwięk, niewątpliwie ludzki, był czymś pomiędzy błaganiem o łaskę a jękiem pozbawionym wszelkiej nadziei. Kosma pławił się w nim, ale pociągnął ich w drugą stronę, ku kompleksowi małych sal o łukowatym sklepieniu. Wysoko – kształty jak zamrożone ryby.

Nie mamy zwyczaju zamykać nikogo pod ziemią, rzekł Kosma w głowie Kamili, ale nie widzę powodu, aby was oszczędzić. Parę dni temu nie miałbym kłopotu, bo marzyłem tylko o twojej śmierci.
Świętek nad czymś dumał.
– Czy ty wiesz, coście narobili?
Kosma tylko wzruszył ramionami. On umrze jako pierwszy. Kto jak kto, ale ta stara menda nie zasługuje na życie wieczne, powiedział Kamili.
– Pocoście ryli w głąb? – Świętek miał minę, jakby chciał złapać się za głowę, turlać się i jęczeć, a powstrzymywały go resztki wstydu. Słabnie, pomyślała Kamila i dopowiedziała sobie, że nie on jeden. Kosma, niedawno silny i wściekły snuł się niczym swój własny cień. Oczy starły się blade, ręce wiotkie. Jak u innych tutaj.
Inni wciąż się snuli, rzucając przez siebie okruchy myśli. Trwożnie oglądali się za siebie niewidzącymi oczyma. Kobieta o ciąży zamrożonej na wieki w alabastrowym łonie gwałtownie zwaliła się na ziemię, jęcząc i wyrywając sobie resztki włosów z głowy. Kamila chciała jej pomóc, coś zrobić. Powstrzymali ją jednocześnie. Świętek i Kosma. Kobieta zerwała się na równe nogi wyrzuciła ręce w górę jakby chciała się ich pozbyć i pognała na oślep przed siebie. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zniknęła w ciemności.
– Pocoście ryli, głupi kutasie? – jęczał Świętek. – musiałeś grzebać w ziemi?
Na razie zostaniecie tutaj. Nie ja jeden mam ochotę was sobie pooglądać. Głos Kosmy w głowie Kamili był mocny i dźwięczny. Jesteście pierwszymi, którzy zeszli tu bez zaproszenia. Nikt nie puści płazem takiej zniewagi.
Zostawił ich w sali jak trzy boiska do kosza, prowadząc pod ramię zbaraniałego Piotrka. Ten nawet nie zerknął za siebie i chyba nie słyszał rozpaczliwego wołania Kamili. Kosma puścił go przodem, sam zatrzymał się w przejściu i rozłożył dłonie, jakby próbował zostać drzwiami, których brakowało. Zanucił pieśń, jakże różną od rozpaczliwego wołania z dołu: było to zawodzenie o sprawiedliwiej zemście, która właśnie się dopełnia. Poszedł. Świętek zwalił się na ziemie, przygnieciony obrotem wydarzeń. Wodził za nią wzrokiem, jak biegnie, gna do wyjścia. Zawołał słabo, by dała sobie spokój. Zwolniła tylko. Krzyknęła z bólu i zaskoczenia. Niewidzialna zapora, ślad po Kosmie. Nie wyjdą.
– Mówiłem ci – rzekł Świętek. – teraz zaczynam rozumieć, że lepiej było zostać w domu.
Ile mieli czasu, nim Królu z menelami sforsuje praskie wodociągi i skieruje wodę do kanałów? Zaleje to wszystko. Może parę godzin. Może nawet mniej. Zaczęła krążyć po pomieszczeniu, szukając wyjścia, żeby zabić czas. Kosma nie był głupi.
Znajdowała ślady człowieczeństwa, niby skóry porzucone przez przemienionych. Zbutwiałe książki, zabierane przez uchodźców w fałszywej nadziei, że tu, w mroku i bezczasie przydadzą im się do czegokolwiek. Kołyska z ułamanym biegunem, dziwna, niepotrzebna rzecz w świecie, gdzie nie rodzą się dzieci. Ubrania ciśnięte w krainę nagości. Okulary pozostawione przez ślepców.
– Czujesz to? – zapytał Świętek.
Nie wiedziała, pyta o krzyki czy początki przemiany. Nieważne. Przyglądała się kolejnym, zagubionym skarbom. Piękny pierścień herbowy z dwugłowym orłem. Sztabka złota. Gruby rulon marek polskich, rublami można sobie oczy podbić, zdarzył się czerwoniec i garść srebrnych monet. Kieliszek do wina. Resztki zastawy stołowej. Wreszcie, portret, ledwo widoczny w półmroku (skąd światło tutaj, jakiekolwiek?). Przedstawiał grubego mężczyznę w eleganckim garniturze. Monokl w oku. Zegarek na tłustym łańcuszku. Szperała dalej. Kosma wcale nie był taki sprytny.
– Boże, co oni zrobili – jęczał Świętek. – przeczuwałem to, nie chciałem wierzyć.
– Myśl lepiej, jak stąd się wydostać! – rzuciła przez ramię, grzebiąc w kufrze pełnym ciuchów. Obok znalazła hełm z dziurą po kuli. Coraz bliżej. Znajdzie, prędzej lub później. Świętek wstał.
– Oni kopali. Ryli w głąb, jak krety, ku środkowi ziemi. Czemu nigdy nad tym nie pomyślałem? Ich długie życia. Ich strach i wściekłość.
– Może byś mi pomógł?
– Jak myślisz, co tam jest? W co wierzono od zawsze? Szeol. Styks. Gehenna.
Opuściła dłonie.
– Nie mów mi proszę, że dokopali się do piekła.
– Dlatego wychodzą. Umykają przed tym, co znaleźli w głębinach. Zwij to, kochanie, piekłem, miejscem pokuty, nazwij knajpą dwadzieścia cztery ha, jaka różnica?
– Popatrz lepiej, co znalazłam!
– Nie masz racji. Nie dokopali się do… do serca tego miejsca. Nie otworzyli korytarza. Ale są dość blisko, żeby słyszeć krzyki.
Dopiero teraz Kamila, pochłonięta poszukiwaniami zrozumiała, co Świętek próbuje jej powiedzieć. Uwierzyła w Warszawiaków. Nieśmiertelnych uchodźców z kruchego miasta i wybrała się do ich zaczarowanego królestwa. A skoro takie rzeczy istnieją, to czemu nie piekło w środku Ziemi. Myślała o tym częścią roztrzepanej głowy. Bardziej interesowało ją coś innego.
Przedmiot wygrzebany ze śmieci, pozbawiony znaczenia dla każdego tutaj, poza nią. No, Kosma też powinien wyrobić sobie zdanie, na jego temat.
Przejechała palcem po ostrzu i schowała bagnet pod bluzkę.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information