Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 36.

Ten loch przyszedł do nich; nie wiedzieli kiedy.
Biegli bardzo długo i nagle stanęli po środku tego pomieszczenia, pod ciemnobłękitnym sklepieniem przypominającym uśpiony ocean. Taka głębia. Ściany opadały łagodnie, ku gładkiej podłodze. Kamila wsparła się na Świętku, przerażona i zachwycona.

Byli jak ławica przestraszonych, morskich stworzeń. Jak dziwne, przedwieczne stworzenia, na które wielkim wysiłkiem ponaciągano ludzkie skóry. W różnym wieku. Starcy o długich brodach, ze smętnymi, pokurczonymi kutasami; bujały się przy każdym kroku. Kobiety o zapadniętych piersiach, wysuszonych oczach i łonach. Młodzieńcy zatrzymani w swej młodości, jak samobójcy, których nikt nie odetnie od sznurka. Już bez mięśni. Oślepieni. Faceci w sile wieku, pozbawieni brzuszków, z płaskim krążkiem pępka. Tłumy, tłumy. Warszawiacy.
W odróżnieniu od starca napotkanego w korytarzu nie zwracali uwagi na Kamilę i Świętka, zwyczajnie omijali ich, tak jak ryby skręcające przed sterczącą skałą. Stawiali drobne kroki. Zimni. O niebieskich dłoniach i dawno zaleczonych bliznach. Oczy Świętka płonęły. Co będzie jeśli rzuci się między nich, zniknie?
Proszę, proszę, zaszłaś aż tutaj – odezwał się ciemny pokój. Dziwne, po tak długim milczeniu – niech ci świeci – syknął – powiedz mi lepiej, co teraz zrobisz?
Kamila ledwo go słuchała, oszołomiona. Nie rozumiała, jak ktokolwiek chciałby tu zejść, tu żyć. To ma być życie wieczne? Ci ludzie, te stwory – sprawiali wrażenie, że nieustannie chcą oglądać się za siebie, ale brakuje im odwagi. Coś, co wypełzło gdzieś z głębin.
Cóż – rzekł ciemny pokój – nie zawsze dostajemy czego chcemy.
– Och, zamknij się!
Świętek wyrwał się z zamyślenia, do kogo ona gada. A Kamila chwyciła go za rękę i pobiegła między Warszawiaków. Przyglądała się ich twarzom. Takie podobne. Ściany dawno się zamazały, sufit za to wyraźnie się oddalił. Jakim cudem nie runie? Schodzili w dół, pod coraz ostrzejszym kątem. Muszą się pospieszyć, bo inaczej Królu zrobi swoje i zostaną tu na zawsze. Ciemny pokój znów się odezwał: to takie dziwne, wiara pokładana w zapitym gówniarzu, którego znam od wczoraj. Jak sądzisz, pomyślałem o nim, czy nie pomyślałem.
– Ciebie nie ma – huknęła Kamila. Tym razem, Świętek przyjął to obojętnie.
Ciekawe, nie ma. Czego jeszcze nie ma? Posłuchaj.
Przystanęła, ściskając rękę posłusznego Świętka. Bała się, że znów usłyszy ten straszny krzyk z głębin. Stała jednak w ciszy. Tylko chwilę, bo i cisza – jak większość zjawisk tutaj – okazała się złudzeniem. Brzmiały w niej głosy, słyszalne jak przez grubą taflę szkła. Urywki opowieści. Pejzaże z dawnego życia. Dorożki. Niemcy i ich swastyki. Betonowy raj Stalina. Smród więziennych cel, ale i trudna do sprecyzowania tęsknota. Za źródlaną wodą, w której przegląda się słońce, za wilgotnym kroczem kobiety, tak odległym, że kobieta ta nie miała już imienia. Ciepłe, wypieczone mięso rozpływające się w ustach, odurzający dym szluga, wóda jak roztopiona stal. I dużo więcej: myśli o ciemnej wieczności tu, pod ziemią, o własnych palcach, których nie można zobaczyć i nie wiadomo do czego służą. Co tu chwycić? Co to znaczy – chwytać. Pieśń kłody sunącej rzeką do morza – Kamila słyszała myśli Warszawiaków.
Co ty na to, królewno, zapytał ciemny pokój. Nie odpowiedziała. Pociągnęła Świętka. Co ty na to, królewno, powtórzył pokój. Potężne pchnięcie obaliło ich na ziemię. Osłoniła twarz przed upadkiem i przekręciła się na plecy.
Ciemny pokój szedł w jej stronę.
Miał kości, skórę, oczy człowieka. A były to oczy Kosmy.
Nie zrzucił z siebie ubrania, jakby pozostały w nim resztki wstydu. W ciemnej twarzy płonęły oczy, niczym świetliki nad bagniskiem. Stanął nad Kamilą w lekkim rozkroku, podparty pod bok. Błysnął uśmiech, a Świętek wyfrunął w górę, na wysokość drugiego piętra, gdyby jakieś piętra tutaj były, zaczął wrzeszczeć, wirując wokół własnej osi i na koniec runął na pysk. Zaklął, spróbował wstać i odpuścił. Warował, dysząc. Głos Kosmy – jak mogła go wcześniej nie poznać? – rozbrzmiewał w głowie Kamili.
I po coście tutaj, durnie przyszli?
Nie słuchaj go, pomyślała. Broń Boże, nie odpowiadaj. No po co? Pytał Kosma. Strasznie mnie to ciekawi. Nie chcę nawet myśleć, ile nabiedziliście się na próżno.
Kamila wstała i pomogła podnieść się Świętkowi. Ten nie śmiał podnieść głowy. Zaciskał pięści, jakby chciał sprawdzić, czy pozostała w nich choćby resztka siły.
Jasne, po kochasia – rzekł Kosma, choć usta nawet mu nie drgnęły – wystarczyło tylko poprosić. Chodźcie, chodźcie.
Wziął ich pod ręce, Kamila nie chciała. Wyglądał, jakby chciał sobie wesolutko pogwizdać, ale trzymał mocno. Ciągnął ich w dół, pod prąd szerokiego tłumu Warszawiaków. Dokąd oni idą, pomyślała, skąd przyszli. Przecież tylko można się kręcić. Sala zwężała się powoli i rozdzielała na dwoje: główny korytarz i boczne zejście, spadające ostro w ciemność. Bił stamtąd gorąc. Warszawiacy wyraźnie się go bali. Nikt nawet nie podchodził.
Piotrka wypatrzyli łatwo. Stał w kurtce i dżinsach. Kamila wyrwała się z uścisku, podbiegła, w tej chwili nic nie było ważne. A Piotrek podniósł obojętne oczy, nie wiadomo, patrzył na nią, czy gdzieś obok. Gdy wpadła mu w ramiona, nawet nie uniósł rąk. Słup, nie człowiek. Daleki, obojętny.
Znów to usłyszeli.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski - (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information