Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 31.
Długo czekała na dworcu, patrząc na zmieniających się ludzi i pociągi. Nie liczyła, że Piotrek wróci. Skoro wymknął się w tak sprytny sposób, to raczej nie po to, by zameldować się teraz z przeprosinowym kwiatkiem w zębach. Pewno wrócił do swoich. Wołanie spod ziemi.
Po co miałby jechać na koniec świata, czy nawet dalej, do Kielc z kobietą, która go oszukała.
Metalowiec, zaczytany w piśmie Trygław także przyszedł na dworzec bez wyraźnego celu. Kartkował swoją gazetkę i gapił się w okna przyjeżdżających pociągów wzrokiem pełnym nadziei, jakby z brudnych, zakopconych kadłubów mieli wywalić się pogańscy bogowie i woje w ludzkich skalpach. Co chwilę wlókł się na papierosa w stronę ruchomych schodów, zerkając przy okazji na Kamilę. Próbował robić to dyskretnie przynajmniej w swoim mniemaniu. Czuła, jakby lizał ją wzrokiem. W końcu usiadł obok.
– Co ty taka całkiem sama. Mogę spytać, stało się coś?
– Rozminęłam się z kochasiem.
– To częste, zdarza się.
Skrzyżowała dłonie na piersiach. Zesztywniała, ludzki kołek, żeby przepadkiem coś głupiego nie strzeliło mu do głowy. Pachniał igliwiem i tanim papierosem, spod ramoneski wystawał młot Tora na rzemyku i koszulka z nieczytelnym logiem zespołu.
– Och, rozminęłam się dawno temu – powiedziała. Werner był, jaki był, przychodził, odchodził, ale nigdy nie uciekł. – a ty co? Kto ci zwiał?
– Nikt. Przyjechałem na koncert.
Męczyła ją ta rozmowa.
– Pomógłbyś mi wynieść walizkę?
Przytaknął. Podniósł bez wysiłku i weszli na ruchome schody. Na przedramieniu metalowca, wystającym z przykrótkiego rękawa kurtki kłębiły się grube, fioletowe żyły.
– Kto gra? – zapytała Kamila.
Wymienił nazwę, The Horned King.
– I co, fajni są?
Przyglądnął się jej, nie zwalniając.
– Tobie by się nie podobali.
– A co? Grają tutaj, na dworcu? – roześmiała się, zadowolona, że nie ona jedna czeka i nie ma dokąd pójść. Minęli już kebaby i znaleźli się przed budynkiem, w wieczornym szybko czerwieniejącym słońcu. Tu taksówkarze ćmili swoje szlugi, zdenerwowany ochroniarz tłumaczył coś handlarce z siatami, młodzi przepakowywali plecaki, jakby było to lotnisko, gdzie ważą bagaż.
– W ogóle nie grają, póki co – wyjaśnił tak, jak tłumaczy się rzeczy oczywiste. – ale w świecie jest tak, że wszystko musi mieć jakiś początek. Przyjechałem na koncert. Potem przyjedzie ktoś jeszcze, w końcu zespół się zgłosi, znajdą salę i zagrają. Przed zimą, mówię ci.
Papierosy miał skręcane, częstował, Kamila odmówiła. Nie przyjął drobnych. Odebrała torbę i poszła w stronę Jerozolimskich, żeby zanurzyć się w przejście podziemne i pomyśleć, co dalej. Złapał ją delikatnie za rękaw. Oczy miał łagodne. Otwartą dłonią wskazywał na ludzi krążących wokół dworcowego budynku.
– Czemu oni tak żyją? – zapytał.
Kamila myślała chwilę, ale nie znalazła odpowiedzi.
– Nie wiem, stary – rzuciła tak przyjacielsko jak potrafiła i poszła. Najpierw przejściem podziemnym do Mariottu, potem w Emilii Plater, gdzie z wolna kurwy wychodziły połowić jelenia, potem Nowogrodzka i już przecznica w przecznicę, lewo w prawo. Przy Mandali ciut serce jej się ścisnęło i przeraziła się tego ścisku. Ludzie zaczepiali, pytając czy pomóc z walizką, podskakującą na nierównych płytach chodnikowych. Odmawiała i ze Wspólnej wyłoniła się na Marszałkowską o własnych siłach. Cofnęła się trochę do Greek Coffe, zamówiła kawę i ciastka zupełnie nie przejmując się pieniędzmi, bo miała inne sprawy do przejmowania.
Usiadła przy oknie, właściwie całej ścianie przeszkolonej – za nią sunęli ludzie jak widma, ludzie trupy i duchy o żółtych, martwych twarzach ściągniętych ku dołowi. Gnali, jakby ścigały ich ogary piekielne, jakby mieli ostatnie minuty na załatwienie spraw tez ostatnich, przed powitaniem z gorejącą jamą.
Co teraz robić? Do domu nie wróci, tam capnie ją Kosma czy ktoś inny z tej bandy. Zresztą, po co wracać, co jeszcze może zabrać? Ogarnęła ją wściekłość na kanalarzy. Zadusiłaby tych starych brudasów gołymi dłońmi, gdyby tylko tak straszliwie się nie bała. Zabełtała kawę, co za lura. Nowe mieszkanie w Warszawie? Znajdą ją. A jak nie znajdą, będzie zawsze oglądała się za siebie. Nikt jej nie obroni. Ani policja, ani żaden mężczyzna, mężczyzna-policjant dawno gryzł ziemię. Jego ciało napuchnięte, unoszące się w wodzie. Jezus Maria. Inne miasto? No dobrze. Jest wiele miast na świecie, a każde ma swoje tajemnice, mroczne i przedwieczne. Warszawa otworzyła przed nią swoje sekrety, ona, Kamila już wie jak je przyjąć – co jeśli każde inne miasto zrobi to samo, rozpozna ją jako swoją, jako kogoś gotowego przyjąć prawdy zagrzebane przed wszystkimi. Więc Londyn albo Dublin. Tam zawsze pada. Tam lubią Polki, a Kamila umie pracować. Da sobie radę. Będzie pokój, dom, funty. Nawet rodzina, co jej tam – umiała już wyobrazić sobie siebie z nudnym chłopem, we wrzasku bachorów.
Nagle pomyślała o Piotrku i łzy nabiegły jej do oczu. Nie zachowała żalu. Każdy na jego miejscu miałby wątpliwości, wielu by uciekło, tak jak on to zrobił. czemu miał jej ufać? Ale czemu im zaufał? Kumple z pracy, dzierżyciele tajemnic. Przecież zrobią go w konia. Poderżną gardło i cisną w wodę, Wisła wypluje jego napuchnięte ciało. To wybrał, na to zasłużył, co z tego. Przypominała sobie wspólne chwile i czuła się jak nastolatka, jak ona sama dawno temu, ciśnięta w kąt przez chłopaka. Weź się w garść, dziewczyno. Nic nie pomożesz, wszystko jest już za tobą. Pojedziesz do hotelu i tam zarezerwujesz bilet. Nikt nie będzie cię szukał. Właśnie tak. Podniosła głowę. Zza szyby przyglądał się jej Świętek.
Omal nie zleciała z krzesła na jego widok. Rozchlapała kawę, rozejrzała się po sali. Kilkunastu klientów. Świętek spuścił wzrok. Chciała pytać o tylne wyjście, tam na pewno ją dopadnie. Tu nic nie zrobi. Posłała mu uśmiech i zabrała się za wsuwanie ciastka. Świętek poprawił sweter, zerknął na brudne paznokcie i wszedł do Green Coffe. Zamówił colę i usiadł przy niej. Pachniał tanimi perfumami.
– Jestem starym człowiekiem, któremu posypał się świat – rzekł nieoczekiwanie – jak spróbuję zebrać te rzeczy, co w nie wierzyłem niedawno i to co porobiło się teraz, to wiesz, nie miałem pojęcia, że takie dziury mogą być.
– Mów mi jeszcze.
– Nie musisz się bać.
Obtarła spodeczek z rozlanej kawy.
– A co u twojego kumpla? Jak się ma?
Świętek wlał w siebie szklankę coli.
– Mam dosyć i nie obchodzi mnie, czy wierzysz mi, w co i jak, no nie, próbuję ci powiedzieć, że Kosma z resztą zabrali Piotrka. A ja mam dosyć. Czy ty mnie słyszysz? Chcę mu pomóc.
• • •
Warszawiacy - spis odcinków
• • •
Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.
Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".
Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".
Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.