Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 30.

Dworzec Centralny w remoncie przypominał wielkie, archeologiczne znalezisko, artefakt zamierzchłej cywilizacji, niedawno wyłuskany spośród szklanych domów i zakryty byle jak szarą płachtą, żeby nie korodował. Dziury w chodniku, wycięte niezdarnie, w nich schody wiodące do krypt pełnych hamburgerów.

– Zawsze mnie to zastanawiało – rzucił Piotrek – czemu bajery dla pakerów sprzedają akurat na dworcach?
– No a niby gdzie powinni? – Kamila postawiła walizkę na kółkach, żeby złapać oddech. Wodziła wzrokiem po wielkich pudłach z Olimpem, Strongiem czy innym Arnoldem, prężących się za szybą.
– Bo ja wiem? Koło pakerni, albo w centach handlowych. Czy gdzieś, normalnie, na ulicy. A na każdym dworcu, zwróć uwagę, sprzedają te pieprzone suplementy. Każdy ma tu ręce pełne czegoś. Nie ma jak targać takiej puchy – trącił walizkę Kamili – ponieść ci to?
Sam miał torbę i plecak.
Pociągnęła walizkę za sobą, poszli dalej.
– Pewno handlują czymś innym – zastanawiał się Piotrek.
– Niekoniecznie. Widziałeś kiedyś kolejarzy, jakie mają wielkie łapy? Trzeba sporej siły, żeby otwierać te drzwi w osobowych. A jak coś się spieprzy?
Skręcili, między księgarnie, gdzie każdą książkę owijano w folię, między kopy przypalonych frytek i napchanych pączków, pod ledwo cykający zegar, pod ponure szyldy peronów. Gdzieś przed nimi, za gipsową płytą kotłował się remont.
– Myślisz, że oni pchają te lokomotywy, dlatego tak wolno jadą? – spytała Kamila. – że niby prąd wychodzi drożej niż paru kolejarzy? Kolej funduje im odżywki.
Stanęli naprzeciw siebie, miał ochotę ją pocałować, ale tego nie zrobił. śmiali się tylko, patrząc sobie w oczy, a potem na rozkład.
– Czyli Kielce – zawyrokowała.
– Miał być pierwszy pociąg, jaki rusza.
– To nie jest romantyczna ucieczka, słońce. Po prostu spieprzamy gdzie bądź.
Pociągnęła walizkę w stronę ruchomych schodów.
– Sama mówiłaś, że ładujemy się w pierwszy pociąg. Nawet nie wiem, gdzie są Kielce. W którą to stronę i co tam, kurde znajdę.
– Zerknij sobie. Pierwsze są Katowice, nie wiem nic o Kielcach, o Katowicach dosyć jak i o całym Śląsku. Mowy nie ma. Sam sobie tam jedź.
Zjechali na peron. Pociąg jeszcze nie przyjechał, ludzie stali w grupach, trzymali walizki między kolanami, albo zerkali na nie trwożnie. Wysoko przycupnęły gołębie, a pod filarem długowłosy młodzieniec wsadzał nos w kserowane czasopismo „Trygław”.
– Co robiłaś w Katowicach?
– A co cię to obchodzi?
– Powiedziałem ci moje tajemnice.
– I to wystarczy.
Szczekaczka zapowiedziała pociąg, cholera, nie podstawiany – ilu ludzi może jechać do Kielc w tak popieprzony dzień?
– Zastanawiam się, co można robić w takim mieście – powiedział Piotrek – jak pójdę do kanałów, to mnie znajdą – rozglądał się, jakby szukał odpowiedzi w twarzach pasażerów. – na początek, pewno w ochronie.
– Dla mnie może być i ochrona, skarbie. Coś sobie rozkręcimy.
Jakie to głupie, pomyślał Piotrek. Nic o sobie nie wiemy. Wszystko dotąd było kłamstwem. A jednak stoję tutaj na tym peronie i ani mi w głowie wracać do tych sukinsynów. Większość par, które znał, jest uczciwa wobec siebie tylko na początku, potem kłamstewko, kłamstwo, zdrada, łeb rozbity, proces. Tu odwrotnie, łgali sobie od kopa i było nieźle. Więc, tylko lepiej. Chciał to powiedzieć, zapytał jednak:
– A ty?
Nie od razu zrozumiała, o co mu chodzi.
– Czy jak coś się spieprzy, to nie popędzę do jakiegoś starego bogatego?
– Może być i młody bogaty. Nawet lepiej.
Sprzedała mu kuksańca. Ujęła za biodra, przestępowała z nogi na nogę.
– Jakbym miała taki plan, pojechałabym gdzie indziej. Anglicy lubią Polki. Pospiesz się lepiej, bo nas zadepczą.
Pociąg, zwykły kibelwagon bez przedziałów wtoczył się na peron, co bystrzejsi już stali w kilku rzędach tuz przed białą linią, wysuwali głowy do przodu i ruszali barkami, rozgrzewając je na wypadek konieczności rozpychania się. Walizki jak młoty bojowe, torby jak tarany. W drugim rzędzie zagubienie staruszkowie, podpita młodzież, paniusie, zadbane w najstraszliwszy z zadbanych sposobów i przerażone tym, że cała godność zda się psu na sandały i będzie trzeba stać przy kiblu, w smrodzie starych fajek.
Jęknęły tory gierkowskie, zawył stareńki kibelwagon, plecy pasażerów nagle się naprężyły w rejonach łopatek, jakby przez te marynarki, płaszcze i koszuli polo miały wystrzelić ostre skrzydła.
– Przepcham się! – Piotrek cmoknął Kamilę, zarzucił torbę na ramię i wbił się pomiędzy pasażerów. Drzwi otworzyły się jak wielkie, brudne dłonie i tłum wlał się do środka, Piotrek uparcie parł do przodu. Bokiem, skokiem, z ręką wbijającą się pod boki starych bab, gdzie ręka nie pomogła, tam torba radę dała. Zniknął w tłumie. Kamili mignęła tylko jego głowa, podskakująca przez kolejne stopnie. I zniknął.
Poczekała, aż tłum się przeleje. Jakiś mężczyzna o pustych oczach pomógł jej wnieść torbę po stopniach, do przedziału i natychmiast zastygł ze zwieszoną głową, podobny do maszyny oczekującej aż wepchną jej kabel do gniazdka. Młodzi już rozpijali piwo, z klopa niósł się odór. Kto znalazł miejscówkę ten się jej trzymał, kto nie miał takiego szczęścia, próbował rozlokować się z tobołami, wciskali się między nie, między walizy i siaty, w których można by upchnąć nosorożca. Otwierano książki, dzieci zaczynały wrzeszczeć. Kamila ruszyła przez ten tłum, pociąg też ruszył, pchany przez elektrykę albo muskularne ramiona kolejarzy. Kamila szła. Przeskakiwała, pełzła, przepraszała, z waliza pod pachą, nad głową, jak Afrykanka targająca dzban z wodą. Pomruki, gniewne spojrzenia odbijały się od niej – ledwośmy ruszyli, a ta już się pcha, miejsca szuka, optymistka jakaś. Mogłaby walnąć takiego. Zrzucić walizę na złośliwą głowę. Albo się rozryczeć.
Co to pomoże?
Piotrka nie znalazła. Zniknął.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information