Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 28.

Piotrek przyniósł parującą herbatę i usiadł obok Kamili. Zgarbił się gwałtownie, jakby ktoś skoczył mu na plecy.
– Nie jestem za dobry w historii, wiem tyle, co sam widziałem i co powiedział mi Kosma. Doczytałem to i tamto, powiem szczerze, uwierzysz albo nie, co z tym zrobisz, twoja rzecz.

Kamila ujęła kubek w obie dłonie, przytaknęła.
– Więc jesteśmy ponad dwieście lat w plecy, insurekcja wali się na pysk. Kościuszko urżnął się, zapomniał mapy i przeputał bitwę pod Maciejowicami – tę nazwę Piotrek powiedział z pewnym wahaniem – idę o zakład, że odetchnął, gdy wpadł w ręce ruskich. Armia rosyjska, prowadzona przez Suworowa ruszyła na Warszawę, której obroną dowodził inny baran, generał Zajączek. Każdy kto miał trochę oleju w głowie truł mu, żeby obronę miasta odpuścić, cofnąć się za Bzurę, tam przeczekać zimę i wrócić ze świeżymi siłami. Takiego wała! Zbudowali fortyfikacje na piaskowej ziemi i czekali na cud. No to się doczekali, Suworow wlazł jak do knajpy, o świcie, w listopadzie. Nie było czego zbierać, a ruskie, jak to ruskie, urządziły rozpierduchę jakiej świat nie widział. Tu, na Pradze. Zarżnięto dwadzieścia tysięcy ludzi, to jak dwieście tysi teraz, w domach, gospodach, kobiety, dzieci. Na moje chodziło o to, żeby Polakom poopadały szczęki, żeby im się odechciało tych głupot i szczała. Pomyśl, jak musiało to wyglądać. Pijane gnoje. Nic dziwnego, że kto mógł wskoczył do mysiej dziury, tam czekał.
– To strasznie ciekawe – posłała krzywy uśmiech.
– Żebyś wiedziała. Grupa Prażan, nie wiadomo, czy razem, czy każdy jak sobie chciał zlazła do piwnic, kanałów wtedy jeszcze nie było, tak jak nie wiem, sorry, co tam znaleźli. Resztki starych budowli, podziemne źródło? Przycupnęli, czekali, jak bonie dydy chcieli wyjść, kiedy powstańczy ruskich przepędzą. Liczyli na odsiecz generała Wawrzeckiego, który wtedy myślał, jak wykaraskać się z szajsu, w który wdepnął. Do tego spalono mosty, nie było gdzie iść. Ruskie zostały w mieście, a Warszawiacy pod nim. Część oczywiście nie dała rady bez słońca, wyleźli, chuj wi, co z nimi. Reszta czekała na okazję, wspierana przez bliskich, gdy tym się znudziło, znaleźli się goście od gnoju, ci którzy wozami wywozili gówno z miasta.
– Kary – powiedziała Kamila – te wozy nazywały się kary, słonko.
Piotrek zrobił nieszczęśliwą minę.
– Tu także zaczyna się nasza historia, opowieść o kanalarzach pomagającym Warszawiakom. Ci co zeszli, Warszawiacy właśnie, czekali na farta, żeby się wydostać, na moment spokoju, ale weź dziewczyno zaglądnij do podręcznika z podstawówki. Akurat zaczął się młyn. Pewne nadzieje łączono z Napoleonem, wtedy z podziemi na Pradze wylazła ostania duża grupa. A reszta takiego! Więc uczyli się żyć po ciemku, oczyszczali pomieszczenia, drążyli nowe, budując takie no, domy, kretowiska, zwał jak zwał. Jedli tam, pieprzyli się, rodzili dzieci, pierwsze pokolenie, co słoneczka ni du du. A potem zdarzyło się coś dokładnie odwrotnego, niż można się spodziewać. Napoleon zebrał łomot, Księstwo Warszawskie trafił szlag, wróciły ruskie i znowu zrobiło się ostrzej. Nie ma co dokładnie tłumaczyć, ale pomyśl, jak było w tym pieprzonym kraju. Zabory. Sanacja. Dwie wojny światowe, a teraz kurwa to.
Słuchała Piotrka z mieszaniną niedowierzania i ubawu, przecież on, kochanek i kanalarz, nade wszystko gówniarz, wyrzucał z rękawa generałów i powstania, jakby wskoczyli tam wczoraj.
– Więc schodzili, najpierw do piwnic i całego systemu korytarzy pod piwnicami, potem już do kanałów, kiedy już kanały zrobiono. Ludzie umykali w podziemia Pragi w czasie powstań, listopadowego i styczniowego, potem rewolucja tysiąc dziewięćset pięć, pierwsza wojna, bitwa warszawska, przewrót majowy. Tyle powodów, aby umknąć, tyle powodów aby się schować. Śmiej się Słonko. Poczytaj sobie wspomnienia z powstania warszawskiego. O duchach widzianych w ciemności, w kanałach, głęboko pod ziemią – oczy mu zapłonęły – widma odpędzające Niemców przy pomocy zatrutej mgły. Leczące dotykiem młodych żołnierzy. Mówili o nich „święci”, gdzie tam, to byli oni, Warszawiacy! Potem Stalin, Jaruzelski. Mało powodów by się skryć? Tyle, że teraz już nie jest tak łatwo. Są Przejścia i Klucze. To my, kanalarze pilnujemy dwóch światów, nad i pod, rozumiesz, co chcę ci powiedzieć? Jest drugie miasto, druga Warszawa – tupnął, aż się zatrzęsło – Pod ziemią.
Próbowała poukładać sobie słowa Piotrka z tym, co dowiedziała się wcześniej, od ludzi i w bibliotece. Zgadzało się aż za dobrze, jak klocki rozrzucone przez wariata. Przypomniała sobie też zaginięcia, dziwne trupy, histerię Kosmy, któremu najwyraźniej wszystko leciało z rąk.
– Coś nie bardzo wam idzie – rzuciła.
– Wiele się zmieniło – zignorował Kamilę, ciągnął swoje – dawniej, tak na oko do Traugutta pod ziemię mógł zejść każdy. Ale oni, tam w dole zaczęli się przemieniać. Pomyśl tylko, całe życie bez słońca, ze świeczką, lampą naftową i nagle łapiesz się, że doskonale radzisz sobie po ciemku. Boisz się mówić, więc szepczesz, koniec końców rozumiesz już, że istnieją sposoby rozmowy bez słów. Ciasno ci, zimno, więc tworzysz w głowie słoneczne krainy. Co oni mogą! – zachwycał się, jakby zapomniał o ostatnich tygodniach. Śmierci brata, Wernera, ataku Kosmy – leczą dmuchnięciem, przywracają stracone lata. Wchodzą ci w głowę i czyszczą ze złych myśli. Niektórzy, tak słyszałem, żyją od początku. Od rzezi Pragi. Coś tam w dole jest. Coś, co pozwala im trwać i nie dopuszcza śmierci.
W głowie Kamili zaroiło się od pytań. Jakim cudem takie miasto, czy raczej system nor pozostał nieodkryty, zwłaszcza teraz, gdy budują metro? Jeśli kopią, to co robią z gruzem? Skąd mają wodę, co, psia krew, żreją? Zapytała o co innego.
– To jest wasza nagroda, tak? Służycie wiernie, odpędzacie ludzi, jesteście takimi kolesiami przynieś, podaj, pozamiataj, a potem siup, idziecie sobie na dół. Dlatego kanalarze nie mają grobów. Nie odchodzą z pracy. Kosma chyba nie zabiłby ich wszystkich.
A Piotrek machnął ręką, strącając herbatę ze stołka.
– Byłem tam i widziałem – krzyknął – mam dosyć ciebie dziewczyno. Miasto, gdzie jest ciemno i jasno zarazem, na kilometr w głąb! Ja nie szydzę z tego twojego gliny!
Nachyliła się, żeby pogłaskać go, przeprosić. Dała sobie spokój.
– W głąb?
– A gdzie? – prychnął. Podniósł kubek i stłuczone uszko – tylko nie wiemy, co teraz się dzieje. Nikt nic nie rozumie. – nagle zaczął się żalić. – oni wychodzą, pewno już wiesz.
Ale Kamili już nie było. Rozglądał się, zdezorientowany po pustym pokoju, zaskoczony sobą, że przeoczył jej wyjście. Wróciła ze szmatką. Przykucnęła na jedno kolano i zaczęła ścierać. Zbierała szklane odłamki, jak grudki złota wypłukane przez piasek.
– Domyślam się, kto wiedział – powiedziała – Janek, twój brat. Odkrył coś w tym waszym raju i dlatego zginął.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information