Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 27.
Łóżko było zagracone. Koło siebie – dwie pary spodni jeansowych oraz dresy, podkoszulki złożone w kostkę, sweter, bluza z kapturem. Bielizna. Ale żadnych pieniędzy, chyba, że w kurtce ciśniętej na oparcie krzesła.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytała Kamila.
– Zaraz przyjdzie pociąg.
Przysiadł w kącie, na podłodze, otworzył leszka w puszce:
– No mów.
– Powiedziałam wszystko – wzruszyła ramionami. Oparła się o ścianę naprzeciwko niego, Piotrek gapił się ponuro w puszkę. Więc powtórzyła, jeszcze raz i spokojnie. Mniej więcej wszystko. O tym, czego domyśliła się z rozmowy w klubie i co stało się potem. Kosma o poranku.
– Pozwolisz, żebym tak tu stała?
– A siadaj, jak chcesz?
Machnęła końcówką paska od szlafroka.
– Zimno mi.
Piotrek tylko kiwnął smutną głową. W kierunku szafy. Kamila odpowiedziała uśmiechem i zgarnęła spodnie dresowe z łóżka.
– To nie – rzekł Piotrek.
– Czego się spodziewałeś?
– Nie każda lala gania za trupem.
– Kochałam go.
– Też mi nowina – napił się i próbował nie patrzeć, jak Kamila rozchyla szlafrok, nie żeby zaraz go zdjąć, ale włożyć spodnie na zmarznięte nogi. Dłonie jej drżały.
– Myślisz, że przyszłam cię przeprosić? Zdawało ci się, że każda lala – zaakcentowała to akurat słowo – biega za kanalarzem? Zbiera z ziemi, ciągnie na pogotowie? W jakim ty świecie żyjesz?
– Wczoraj wybieraliśmy mieszkanie.
– Wczoraj byliśmy w knajpie. Niech ci się nie miesza jedno z drugim. Tak źle było. Złe tygodnie?
Na parapecie siedział Janek, ociekający wodą, z dziurą w głowie, usta miał napuchnięte, to samo dłonie. Jak śnięte ryby, zarazem błyszczące i matowe, skóra rozpychała pociemniałe paznokcie. Jego oczy – jeśli te dwie dziury można tak nazwać – wpatrywały się w jakiś punkt między Kamilą, a Piotrkiem.
– Zależy, jak na to spojrzeć – Piotrek wstał powoli – może uroiłaś sobie, że jesteś ósmym cudem świata, może nawet powinienem dziękować Bogu, że taka lalunia, królewna rozłożyła przede mną nogi w procę, dziękuję, postoję. Nie ty pierwsza, nie ostatnia. Jesteś – szukał słów – zwykłą panienką, której pomieszało się w głowie, bo przeleciała policjanta.
Przez moment chciała mu przywalić. Ale tylko zabrała piwo.
– Może i tak. Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej.
Janek bujał nogami, zatykał uszy.
– Pamiętam co innego. Po jaką cholerę tu przyszłaś? Kosma cię pogonił? To zasuwaj na policję i gadaj składnie, bo ja zeznam, że był ze mną.
– Jak umarł twój brat?
– Co ci do tego? – on tu jest, przeszło mu przez głowę. Przeraził się tej myśli, bo tylko jej miałby odwagę powiedzieć, że on tu jest, Janek, martwy brat. Na oknie.
– Chciał wyjechać?
– Rzucił robotę. To był jego ostatni dzień. Chciał spróbować szczęścia za granicą. No to mu się poszczęściło – Piotrek zabrał piwo. Odwrócił się od okna, gmerał palcem w uchu, jego wzrok błądził, omijał Janka i Kamilę.
– Kosma i inni powiedzieli ci coś ważnego.
– Nie przeżywaj.
– Coś o Warszawiakach. Kanały. Trupy. Co tam jest, słońce? W coś ty się wplątał?
– Daruj sobie.
Wybrała koszulkę i odwróciła się do niego plecami. Zrzuciła szlafrok. Łopatki jak wzgórki blizn po odciętych skrzydłach. Pieprzyk na linii kręgosłupa. Talia jak spod pędzla, bez fałdy tłuszczu, znamienia, rozstępu. Cień piersi pod ramieniem. A Janek zsunął się z parapetu, jego wielkie dłonie próbowały strącić płyty z półek, kwiatka, biły w łóżko, nienamacalne, niewidoczne.
– Co się dzieje? – zapytała Kamila. Piotrek był zbyt zbaraniały, żeby odpowiedzieć, potrząsnęła nim, odepchnął, stali naprzeciw siebie, między nimi szalało nieszczęśliwe widmo.
– Lubię cię i myślę, że jesteś porządnym facetem. Niczego nie żałuję. Ani tego, cośmy przeżyli, ani tego, że nic już między nami nie będzie Nie więcej, ale też nie mniej. – pocałowała go w otwartą dłoń – a teraz słuchaj. Ktoś od ciebie, prawdopodobnie Kosma, powiedział twojemu bratu coś bardzo ważnego. Coś, co miało związek z jego przyszłością, być może z tym, co teraz dzieje się w Warszawie. Ale Janek odpuścił, chciał wyjechać, więc go zabili. Tak jak mojego. Jak mnie próbowali, a teraz ty wiesz to samo i sam chcesz jechać.
– Kurwa, na weekend.
– A nie jedź wcale! Co się stanie z tobą, jak zechcesz się wycofać, coś ci nie podejdzie? W kanał, trup. Albo wiesz co, idź zaraz do swoich morderców, wal z nimi wódę i czekaj na jajo niespodziankę czy coś, słowem baw się dobrze, do widzenia.
Nigdzie nie poszła. Tylko puściła jego rękę.
– Oboje mamy kogo mścić, Piotrek. Kim są Warszawiacy?
– Wyjdź.
– Kim są, ty pieprzony tchórzu.
Cisnął puszką w ścianę. Ręka Janka, niby niezgrabna, wystrzeliła przed siebie i prasnęła w leszka, rozchlapując spienioną strugę. Kamila nie zwróciła uwagi, Piotrek ledwo powstrzymał krzyk, a jego martwy brat jął się wycofywać, przejęty tym, co zrobił, swoim losem, pod okno, za okno, w słoneczny mrok.
– Kim są Warszawiacy, głupku jeden, ostatni raz cię pytam.
Zwalił się na łóżko, wykonał gest, jakby chciał ją przyciągnąć do siebie, przytulić, ale zaraz splótł ręce na piersi.
– Dobrze. Powiem ci.
• • •
Warszawiacy - spis odcinków
• • •
Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.
Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".
Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".
Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.