Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 25.

Pchnęła drzwi o sekundę za późno, Kosma zablokował przedramieniem, jednocześnie wysuwając nogę w ten sposób się odsłonił, przywaliła mu tak, jak mówił jej Werner, w nasadę podbródka. Nawet nie drgnął. Odepchnął ją jak niepotrzebne zwierzę, zatrzasnął za sobą. Jego zwalista sylwetka wypełniała przedpokój. Trącał płaszcze, potknął się o parasol.

– No to teraz zatańczymy – powiedział, chyba tylko dlatego, że musiał, takie zdarzenia jak zatłuczenie dziwki pałą nie powinny dokonywać się w milczeniu. Męski sposób zawiódł, Kamila spróbowała po swojemu, kolanem w jaja. Nic z tego. Spróbował chwycić za nadgarstek. Rzuciła się do pokoju, tam balkon. Chwycił za włosy. Pociągnął w stronę kuchni. Kamila pozwoliła, bezwolna, niby skołowana dała się tak powlec. Do kuchni. Tam stół. Kosma machał pałką, mało a zagwiżdże z wesołości. Kopnęła go w goleń, szarpnęła ze wszystkich sił. Gruby kosmyk został mu w łapie.
– Powinienem powiedzieć, że to nie sprawia mi frajdy. Otóż nie – wołał za nią Kosma – cieszyłem się na nasze spotkanie.
Do pokoju, droga odcięta. Zanurkowała do kuchni. Wrzasnęła w stronę wysokiego, zamkniętego okna. Cisnęła popielniczką w szybę. Pudło. No to słoik z przyprawami. Szyba poszła, ale Kosma już nachodził. Chwyciła krzesło, stanęła w rozkroku. Drewniane rogi byka. Kosma się zatrzymał, po środku kuchni. W jednej ręce wciąż trzymał pałkę, drugą unosił, jakby zasłaniał się przed słońcem.
Kamila wyobraziła sobie nagle, jak znów chwyta ją za włosy, przyciska głowę do stołu i tłucze na śmierć.
– Możemy pogadać sobie tutaj. Albo pójdziemy tam, w dół. Do gacha. Co ci flądro strzeliło do głowy?
Natarła na niego z krzesłem. Tym razem podziałało, Kosma oberwał w dół brzucha, syknął i się skłonił, jakby niespodziewanie coś ciężkiego walnęło go w plecy. Spuściła mu krzesło na głowę, opadł i już był na nogach, ona, z powrotem do przedpokoju, pałka świsnęła przy jej barku, ześliznęła się po przedramieniu. Walnął raz jeszcze. Byle szybciej. Ale drzwi na klatkę schodową otwierały się do środka. Kamila nie zdąży.
Mignęło: głowa przy stole, pałka w skroń. Jak chorą krowę.
Za to drzwi łazienki otwierały się do środka, dobrze i źle zarazem. Skręciła tak gwałtownie, że Kosma całkiem się pogubił, potknął i poleciał na podłogę, wysuwając wolną rękę przed siebie. Opadł na nią całym ciężarem. Trzasnęło, jakby złamać szczapę na kolanie. Kamila rzuciła się do łazienki, już zamykając drzwi zerknęła – Kosma leżał, klął bezgłośnie i zaciskał łapę na nadgarstku. Pałka leżała na ziemi. Zerwał się. zatrzasnęła za sobą, zablokowała drzwi kruchą zasuwką. Kosma sapał i klął po drugiej stronie.
– Z kochasiem poszło jak po maśle.
Kamila ledwo to słyszała, przepychając pralkę pod drzwi. Pociekło, ślizgała się po kafelkach. Kosma rąbnął z całej siły, wrzasnął – zapomniał o nadgarstku. Drugie uderzenie było już wyraźnie słabsze. Trzecie nie nastąpiło.
Omiotła wzrokiem pomieszczenie. Bez wyjścia. Wanna dla karłów, nad nią szampony, odżywki, kremy i inne cuda, żaden facet tutaj nie umiał znaleźć mydła między nimi. Wysokie lustro (blat kuchennego stołu jest zimny i wilgotny, pałka uderza kruszy jej czaszkę, ale Kamila nie umiera, słyszy odgłos pęknięcia i ma wrażenie, że rozlewa się cała z siebie, po kuchni i świecie), szafka obok, pełna kosmetyków. Szlafrok zwisający obok. Jedwabny, bardzo drogi.
Kosma zaczął walić pałką w drzwi.
Otwór wentylacyjny przesłaniała kratka, za kratką łopotała folia. Kamila wrzasnęła prosto w wiatr. Przetrzepała kieszenie. Komórka w mieszkaniu. Nic do obrony. A Kosma tłukł, bardziej ze złości niż z sensu. Drzwi drżały. Ale może tak walić i do końca świata.
– Gówno ci do mnie! – wrzasnęła.
– Owszem, gówno – zgodził się łaskawie Kosma. – tylko widzisz, słoneczko, ja mam całą furę czasu. A jak mi się znudzi, zmienią mnie inni. Kto wie, może twój Piotruś.
Słyszała, jak zapala papierosa. Chodził po przedpokoju.
– Piotruś już wie, jaką jesteś kurwą.
(Kosma uderza ponownie, pałka wchodzi głęboko w czaszkę, a w jej gasnący umysł wlewają się hurtem wspomnienia).
Nagle zrobiło się jej całkiem do śmiechu.
– Tak, jestem kurwą – odparła, zasłaniając usta ręką. – prawdziwą szmatą. Pierdolę się z gliniarzami i kanalarzami. Błagam, nie zabijaj mnie.
– Zapalimy, pogadamy – łaskawie zgodził się Kosma.
Kamila odkręciła wodę. Zrzuciła z siebie ubranie. Trzęsące się dłonie z trudem utrzymały prysznic. Kosma uderzał dalej, raz słabo, raz mocno (okruchy czaszki wylatujące w powietrze, nieruchomieją na podłodze jak rozrzucone krwawniki), nacierała po kolei brzuch, pośladki, piersi, najpierw delikatne mydło, potem kremy. Nie utrzymała moczu. Zdumiona sobą, przejęta, patrzyła na żółtą stróżkę wolno niknącą w odpływie. Nic to. Kosma znów przywalił.
– Jeśli chcesz podciąć sobie żyły, droga wolna. Otwórz tylko. Chcę zobaczyć.
– Kurwy nie umierają samotnie – odpowiedziała Kamila.
Wyglądała paskudnie. Zielona skóra, panda pod oczami. Ochlapała ją zimną woda. Ręce dalej latały. Zdarty lakier z paznokci. Oddychała w rymie uderzeń. Zaczęła klaskać. Kosma się roześmiał. Spryskała twarz wodą w spray’u, osuszyła chusteczką. Tonik. Przy kremie nawilżającym ręce przestały dygotać. Gąbeczką lateksowa rozsmarowała podkład, od nosa po podbródek i linie włosów (uwolniona z uścisku, zsuwa się z kuchennego stołu, leży na plecach. Nad nią żarówka jaśnieje i eksploduje jak supernowa), cienie pod oczy mocne, zieleń wpada w błękit. Usta czerwienią. Błyszczyk. Puder na policzki. Zastygła na chwilę, podobna do cudacznej kukiełki z burdelu dla lalek.
Kosma kopnął drzwi.
– Myślisz, że mam cały dzień? Żebyś wiedziała.
Ubrała się w szlafrok, zapięty tylko na jeden guzik. Nałożyła lakier nie zmywając starego z paznokci. Kosma chyba się zmęczył. Dyszał, ćmił kolejnego peta. Smród tanich szlugów wdzierał się do łazienki. Kamila długo patrzyła na schnące paznokcie.
– Co tam się wyrabia? – wołał Kosma.
Miała trzy pary nożyczek: do paznokci, do skórek i fryzjerskie, długie na dziesięć centymetrów. Akurat, żeby skryć je wewnątrz dłoni, wepchnąć w rękaw. Kosma dziwnie milczał. Z pralką nie poszło już tak łatwo. Odsuwała szarpnięciami, centymetr po centymetrze i, dziwiąc się sama sobie pomyślała, że cały ten ambaras z lakierem poszedł na marne. Poprawiła włosy. Rozchyliła szlafrok, odsłaniając pępek i szeroką linię, dolinę królów między piersiami. Odsunęła zasuwę i usiadła w głębi, na brzegu wanny.
Trochę minęło, nim Kosma się połapał. Walnął pałką, drzwi musiały zarezonować już inaczej. Zaklął, pewno przewidywał podstęp. Kopnął i z trzaskiem wleciał do środka, gorączkowo się rozejrzał, szukając pułapki. Zamrugał na widok Kamili.
– Kurwy nie umierają samotnie – powtórzyła.
Miękkim ruchem zsunęła się z wanny. Nie odrywała wzroku do Kosmy. Krok przed nim zatrzymała się, uniosła rękę, że niby zasłania się przed ciosem. O nie, jeszcze nie. I zaraz przylgnęła do niego, nie całkiem, tak, żeby móc wodzić palcem po swetrze, owiać kark gorącym oddechem. Oczy Kosmy zwęziły się. Przytrzymał ją za biodro. Ręka z pałką, przed momentem opuszczona powoli wędrowała w górę.
Kamila dźgnęła go w udo, widelec wszedł po rączkę. Wyzwoliła palce, pchnęła wyjącego Kosmę do wanny i popędziła co sił przez przedpokój, na klatkę schodową i dalej, krzycząc przez ulice Warszawy.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information