Arkadiusz Wierzba - Raport z oblężonej bani (2)
Nieciągłość, fragmentaryczność, niejasność Vida Local – chciałoby się rzec: cechy strukturalne bełkotu – znajdują swoje uzasadnienie w obrębie samego projektu. Jest nim owo „rozprzężenie zmysłów”, czyli odmienne stany świadomości, których kontekstem ma być Vida Local.
Kon-tekstem, czyli tekstem pisanym i czytanym „z” oraz „podczas”, co wyraża się we wstępnej zachęcie do konfrontacji lektury z „pejzażem używek”. Dyrektywa lekturowa ze wstępu jest dość czytelna, niemal jak instrukcja obsługi, a przy tym pozostawia sporo miejsca dla kreatywnych rozwiązań (bo nie poleca się tutaj konkretnych używek, lecz ich „pejzaż”). W tym smutnym kraju poeci i krytycy czytają sobie najczęściej wiersze przy wódce (Miłosz lubił lekko zmrożoną) – substancji o bardzo wąskim spektrum „doznań poznawczych”. Może warto poszerzyć to ubogie menu, nie wykluczając przy tym etanolu?
Dyrektywa ze wstępu nie oznacza oczywiście, że używki pozwolą zrozumieć ukryte prawa rządzące tokiem narracji Vida Local (czyli „oulipijską maszynkę”, o której pisze w swojej recenzji Aldona Kopkiewicz). Pozwolą natomiast, w konfrontacji z tekstem mówiącym wieloma językami (poetykami, estetykami itd.), dostrzec perspektywistyczny charakter poznania. Rozprzężenie zmysłów skutkuje rozpadem językowego uniwersum („ta opowieść ma na celu doprowadzenie cię do Kresu”, VL 21). Nie ma jednak znaczenia, w jakim stopniu o kolejnych asocjacjach decyduje ta, czy inna substancja (pamiętajmy: Pułki nie kręci „zapis automatyczny”). Liczy się doświadczenie mnogości punktów widzenia, deprymująca wielość, która staje się udziałem osób eksperymentujących z narkotykami, nawet tak ubogimi, jak alkohol etylowy (wystarczy porównać własne przygody poznawcze „przed” i „po” jego zażyciu).
Vida Local symuluje (a właściwie: emuluje) stan wielogłosowego hałasu, jakim de facto jest język w przestrzeni społecznej – eskaluje i wyostrza absurdy tkwiące w samym systemie (langue) oraz produktach jego społecznego funkcjonowania (parole). Język pozbawiony logicznej uprzęży i wystawiony na pastwę poniewierających nim substancji, ulega wielorakim deformacjom, co pozbawia podmiot oparcia w rzeczywistości.
Językowe doświadczenie psychodeliczne nie musi jednak wiązać się z rozpaczą, choć sama rozpacz bywa jego bardzo ważnym etapem. „Niech dla was moja bajaźń będzie przygodą. To bym chciał osiągnąć opowiadając tę nudnawą historię” [VL 38] – powiada narrator i serwuje – by przywołać autora motta, Mirona Białoszewskiego – niezwykłej urody „szumy, zlepy, ciągi”. Część z nich wymaga do „deszyfracji” jedynie sporej dozy absurdalnego poczucia humoru, jak choćby w tej scenie, w której przerysowana zostaje pointa:
Chodź tu do mnie Zosiu, chodź, ja ci kawy zrobię, dobrą mam kawę, od męża dostałam, przysłał mi w paczce. Jakoś se dajemy radę bez niego. To urwę nogę, to zapłacę liściem. [VL 53]
Albo w innej, gdzie narrator dokonuje brawurowej reinterpretacji niewinnej zabawy:
Zmierzamy do dżungli, by odzyskać fant stracony w dzieciństwie, w przedszkolnej grze „Chodził lisek koło drogi…”, która w niedalekiej przyszłości okaże się kapitalizmem. [VL 17]
Bądź pastwi się nad literackim patosem (np. litanii):
Grzegorzyno, Seremecino! Filio Banku, w którym śpiewają i płaczą siedząc na stołkach, albo taboretach! Tyś jest palutem kopru, kolejną częścią układanki, jaką jest Ewolucja Rodzaju, jak Lew Trocki powiada: można o tym nie pisać, lecz i tak się ujawni (…) [VL 17-18]
Vida Local, jako raport z odmiennego stanu świadomości, z jaźni oblężonej nie tyle narkotykami, ile raczej – dzięki narkotykom – wieloma językami i wieloma perspektywami, skierowana jest do czytelnika o sporym oczytaniu i osłuchaniu w różnych rejestrach mowy. Zwłaszcza ten drugi warunek, osłuchania we współczesnej, żywej polszczyźnie, ma tu ogromne znaczenie. Nie jestem przekonany, czy poloniści, poza chlubnym wyjątkiem w postaci językoznawców, posiadają takie doświadczenia (za długo siedzą w czytelniach nad zabytkami polszczyzny, tracąc z uszu dźwięki tzw. „ulicy” – kwestia zaburzonych proporcji). Oczywiście Pułka, syn marnotrawny krakowskiej polonistyki, zostawił też w Vida Local mnóstwo prezentów dla przyjaciół po (planowanym) fachu. Ta niewielka książeczka pełna jest kunsztownych stylizacji (np. staropolskiego idiomu językowego), które odkrywa się zwłaszcza podczas czytania na głos, a także typowo „polonistycznych” bohaterów (bo kto niby jeszcze dziś pamięta, kim był Putrament?). Jest „zbiorem, plątaniną sznórów i króków, będących W ISTOCIE i W RZECZYWISTOŚCI jeno / aż / innymi opowieściami” [VL 14].
Mimo nieciągłości rzucającej się w oczy od pierwszych zdań tej prozy, Pułka rozsiewa, zwłaszcza w pierwszym opowiadaniu, ślady pozwalające uspójnić niektóre jej wątki. Dotyczy to przede wszystkim wspomnianej już tutaj kategorii „raportu”, a także: Figury Ojca (reprezentującej „zakazy” i i prześladującej narratora w jego narkofantazjach), bądź Seremetixa i innych „bohaterów” (będących kukiełkami w rękach protagonisty, mimo fragmentów świadczących o ich autonomii w świecie przedstawionym). Żadnego z owych śladów spójności nie należy jednak absolutyzować, bo żaden nie jest ostatecznym kluczem interpretacyjnym. Podstawową ramą lektury (egzegezy, interpretacji) powinien pozostać „wstęp”, określający zarówno warunki konstrukcji tekstu, jak i pożądany oraz zaprojektowany przez autora model jego percepcji.
Czym w takim ujęciu jest świat przedstawiony, tzn. jaka jest ontologia? Wydaje się, że najsensowniej sprowadzić fikcjonalny wymiar tej prozy – w duchu konstruktywistycznym – do erupcji wyobraźni narratora. Ingardenowskie „byty intencjonalne” (miejsca, bohaterowie i ich języki) składające się na „fabułę” Vida Local to wytwory mówiącego do nas „ja”, które również jest bytem czysto intencjonalnym. Jak we śnie (o czym pouczył nas Bachelard), świecie baśniowym (Propp) lub w schematach mitycznych (Frye) dochodzi tu do nieustannej wymiany ról. Takimi prawami rządzi się również świat Vida Local, przy czym należy podkreślić, że napięte, niejasne, podlegające fluktuacjom relacje między protagonistą a światem przedstawionym nie zostaną wyjaśnione w ramach jednej dominującej narracji (chciałoby się rzec za Lyotardem: Wielkiej Narracji).
Fundamentem trzymającym ten świat w ryzach pozostaje wybrzmiewające mówienie, skażone narkotyczną wieloperspektywicznością. Dlatego ważną rolę w próbach uspójniania tego „głosu” odgrywają komentarze metajęzykowe i ujęte w cudzysłów zaimki zwrotne (się, siebie), ponieważ problematyzują sytuację samego wypowiadania, „zdawania sprawy”. Pamiętajmy: podmiot nie ma pewności, kto mówi, kiedy mówi się „ja”.
Wszystkie te zabiegi pochodzą z awangardowego repertuaru i nie mają same w sobie nowatorskiego charakteru. Ponawiają dobrze znane strategie gry z konwencjami językowymi, zarówno z pola nowoczesnej prozy (Joyce, nouveu roman, OuLiPo), jak i poezji (Peiper, Przyboś, Sosnowski, neolingwiści). Pułka operuje jednak na zupełnie nowym materiale językowym. Ten chłopak urodził się w latach 80. i czerpał z całego bogactwa przeobrażającej się na jego oczach (i uszach) kultury, której różne pola, języki i środowiska tak kompulsywnie zgłębiał przez całe swoje (niestety, cholernie krótkie) życie.
(…)
C.D.N.
• • •
Czytaj także:
• • •
Arkadiusz Wierzba (1985) – absolwent polonistyki UJ, studiował również filozofię (PAT) i informatykę (UEK), krytyk, tłumacz języka czeskiego i słowackiego, ghostwriter, webmaster. Interesuje się czeską kulturą, polską poezją, mezaliansem literatury i nowych mediów, rynkiem książki elektronicznej i filozofią nauki. Przełożył powieść Szaman Egona Bondy’ego (Ha!art, Kraków 2012). Urodzony w Prudniku, większość świadomego życia spędził w Krakowie. Obecnie mieszka w Pradze.
• • •
Więcej o książce Vida Local Tomasza Pułki w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Vida Local w naszej księgarni internetowej
• • •