Dante Fajfer - Z Ha!wangardy relacja totalna
Ha!wangarda startowała w jeden z najpiękniejszych dni w roku: 25.06. Tak więc ze świadectwem w ręku, pod krawatem i w garniturze, o 18:00 stawiłem się na Józefińskiej 21/12 w Goldexie Poldexie. Podpięto kable, włączono komputery, pozajmowano krzesła – dla kilku osób brakło miejsc, więc stały przy wejściu – i się zaczęło.
Piotr Marecki przywitał wszystkich i poinformował, w jakim celu się zebraliśmy. Wyświetlono cyberpoezję. Łukasz Podgórni odczytał swoje wiersze z tomiku noce i pętle, które niespokojnie wędrowały po ścianie, migotały, znikały, i znów się pojawiały wśród szumów dźwięku i obrazu.
Po Podgórnim Roman Bromboszcz wprowadził nieco harmonii prezentując dwa elektroniczne projekty pozwalające na generowanie łagodnych, wręcz kojąco-kontemplacyjnych dźwięków. W pierwszym programie były one „uwalniane” po kliknięciu w jeden z wędrujących po ekranie bąbli, na których zapisane były fragmenty kopernikańskiego traktatu o obrotach ciał niebieskich; w drugim – gdy kliknęło się w pole szachownicy pokrytej literami. Zaprezentowawszy komputerowe prace Bromboszcz ujął w dłoń analogowy prostokąt zatytułowany U-man i masa, otworzył go i odczytał wierszy swych kilkoro.
Przyszedł czas na Andrzeja Szpindlera. Wyświetlając tekst książki, którą poczynił: Oko chce bardziej, niż chce tego wątroba! styl życia, wywiad w orbicie laleczkowania, a widmo połączenia gałek ocznych w odległej konsolecie wykrzywiał głos odczytując słowa. Czytał długo. Parę osób wyszło.
Kiedy skończył, Piotr Marecki poinformował zebranych, że antywieczorek Tomasza Pułki będzie „anty” w pełnym tego słowa znaczeniu. Poeta karmił żółwie i obecni musieli wyręczyć go w czytaniu poezji z jego Zespołu Szkół. Tak też końca dobiegł Ha!wangardy dzień pierwszy. Powrót pociągiem o 21:34.
*
W sobotę, 26.06. br. kontynuowano festiwal w klubie Lokator na Kazimierzu. O 18:00 rozpoczęło się spotkanie z Katarzyną Bazarnik, Zenonem Fajferem, Pawłem Dunajko i Piotrem Mareckim poprowadzone przez Jacka Olczyka. Zanim jednak zaczęto dyskusję o liberaturze, skorzystaliśmy z moim bratem z możliwości podczytania sobie małego conieco w lokatorowej księgarni (niestety, nie zdążyłem skończyć mojego „Kurczaka ze śliwkami”, więc wypada mi to zrobić przy następnej okazji, zanim zupełnie wystygnie).
Wracając do nadgryzionego tematu spotkania: liberaci (Zenkasi, Dunajko) opowiedzieli o swoim dochodzeniu do form, którymi się posługują i zaprezentowali skutki połączenia tych form z treścią w postaci książki bez tytułu (lub z wieloma tytułami) Dunajki i dwadzieścia jeden liter / ten letters Fajfera.
O samej koncepcji i definicji mowa była przy okazji wydania krzywego tomu z krzywą teorią Liberatury czyli literatury totalnej zawartej w esejach Zenona Fajfera z minionych dziesięciu lat. Ostateczna definicja liberatury nie jest tak prosta do wygenerowania jakby mogło się wydawać, więc uradzono, że nie ma zamkniętej, a co za tym idzie ograniczającej, definicji tego zjawiska. Co więcej, zgodzono się, że w przypadku uznania wszystkich dzieł artystycznych za jedną Sztukę (jak chciał Benedetto Croce) w ogóle należałoby zrezygnować z terminów i definicji, a każdy utwór traktować jak odrębny kosmos.
Do rozmowy włączył się również Piotr Marecki. Opowiedział o początkach Ha!artu i jego współpracy z duetem Zenkasi (co jest opisane we wstępie do 30. numeru pisma).
Po zakończeniu ponad dwugodzinnej dyskusji, w piwnicach Lokatora otworzono wystawę poematów-znaków i wyświetlono utwór „Primum Mobile” autorstwa Zenona Fajfera. Przy tym mnie już nie było, bo poszedłem odprowadzić na pociąg znajomych z Mysłowic, ale nic czego bym już nie znał nie straciłem, ponieważ na literowe twarze poematów-znaków spoglądam co dzień, a gdybym obejrzał „Primum Mobile” jeszcze raz, nauczyłbym się go chyba na pamięć (jeżeli ktoś jeszcze nie skojarzył nazwisk i dat urodzenia to informuję, że się nie obrażę, jeśli to zrobi).
W drodze powrotnej (z odprowadzania do Lokatora, tak dla ścisłości) zaopatrzyłem się w bułkę i marsa, które skonsumowałem czekając na koncert zespołu ///moonboys. Występ, któremu towarzyszyła projekcja ruchomych obrazów komponujących się z muzyką w hipnotyczną całość, zakończył drugi dzień festiwalu.
Tym razem, już dawno po odjeździe ostatniego pociągu, wracaliśmy samochodem.
*
W niedzielę o 17:00 trzeci dzień Ha!wangardy zainicjował wernisaż hipertekstowego story artu autorstwa Kuby Woynarowskiego. Na analogowej ścianie wewnątrz Galerii Floriańskiej numer 22, zlinkowano poszczególne grafiki czarnymi kreskami tworząc (wraz z pracującym obok okna wiatrakiem) obwód zamknięty. Praca nosząca tytuł „Maszyny samotnicze” bazuje na estetyce instrukcji obsługi, za temat główny biorąc odkurzacz – urządzenie oczywiste, z którym (nie wszyscy) mamy kontakt na co dzień. Woynarowski zamieścił również pewne „odnośniki” do innych swoich projektów (np. Żołnierzy, tworzonych wraz z Juliuszem Strachotą) czy Duchampowego „Młynka do czekolady”. Centrum wystawy stanowi rysunek prezentujący krótką historyjkę odkurzacza, który zasysa brud, zassawszy go sam staje się czarną plamą brudu, zostaje wciągnięty przez następny odkurzacz i tak w kółko.
Dowiedziawszy się, jak to nie warto sprzątać (jakbym nie wiedział) powędrowaliśmy na ulicę Retoryka 17/4a, gdzie w redakcji Ha!artu zainstalowano kolejny, tym razem książkowy, hipertekst Małgorzaty Dawidek Gryglickiej pt. „Krótka historia przypadku” (po raz pierwszy prezentowana w Poznaniu w 1997 roku).
Na ścianach, drzwiach i oknie jednego z pokoi poprzyklejano szare kartki z tekstami połączonymi sznurkami będącymi przejściami między fragmentami historii człowieka, który jadąc w autobusie dostrzegł swą dawną miłość i wyskoczył za nią na najbliższym przystanku... W tym miejscu opowieść się rozgałęzia i musimy wybrać jeden ze sznureczków-wyjść.
Kontynuując lekturę plączemy się między siecią „linków”, schylamy się, kucamy i zaglądamy przez ramiona innym czytelnikom, by nie stracić z oczu właściwej strony, tak jak bohater przedzierający się wśród przechodniów i szukający tego jednego płaszcza. Nietrudno się zgubić w gąszczu lektury, ale jakoś udało mi się dobrnąć do ostatniej składki (niestety, zgubiłem miłość bohatera za jakimś przejściem podziemnym).
Idąc na równoległą do Retoryka, ulicę Felicjanek, do Massolitu (notabene całkiem niedaleko mojej leciwej szkółki) minęliśmy leżące na trawniku kartki – jak się okazało – zapisane listami więźniów, które zostały rozrzucone podobno po całym mieście. O tych właśnie listach mówiła na początku swojego wieczoru autorskiego Wei-Yun Lin-Górecka, zapytana gdzie można znaleźć poezję.
Oczywiście, poezja jest dostępna także w kawiarni, czy na Rynku Głównym, nie trzeba jej nawet zamawiać, wystarczy otworzyć uszy i zanotować to, co do nich wpadnie. Wei-Yun Lin (jeszcze nie Górecka) zaczęła stosować tę metodę mieszkając na Wyspach Brytyjskich i po przyjeździe do Polski. Jest to dobry sposób na wiersze – jak przekonuje poetka – bo pisząc w obcym języku nie musimy się martwić o gramatykę. W 30. numerze Ha! ukazały się fragmenty tak skomponowanego utworu: „Rozstaje, lub proszę czytać głośno z ludźmi, których nie znasz”. Obecni na spotkaniu posłuchaliśmy prośby. Wspólna lektura zdań zapisanych na kartkach, które dostaliśmy wywołała wrażenie spontanicznej, kawiarnianej mieszaniny głosów, jednak o tyle lepszej, że były to świadomie wypowiadane cudze słowa, łączące się w absurdalny dialog, a nie chaos sylab i zgłosek.
Zakończywszy wspólne czytanie sami mogliśmy spróbować stworzyć podobny poetycki kolaż po... chińsku. Układać zdania mieliśmy wybierając spośród znaków wypisanych w czterech grupach: rzeczowników, przedmiotników, czasowników i zaimków, dla ułatwienia oznaczonych literami łacińskiego alfabetu (a, b, c, d) i liczbami porządkowymi. Oto przykładowe skutki tych wyborów, które sobie zanotowałem w wyjętej z kieszeni książeczce:
Tyci ołówek
Mokra klepsydra
Gruby kurz
Obca gramatyka
Sucha pierś
lub:
Jasna odpowiedź
Suchy kubek umowa
Wy znika ono
On rodzi się pustka
Umierać pęka obietnica
Po spotkaniu jeszcze pizza w ramach walki z głodem i bieg na ostatni pociąg z ostatnim kawałkiem w dłoni.
*
Poniedziałek – dzień roboczy, więc i ja do roboty poszedłem. W drukarni stawiliśmy się (z redaktorem Fajferem) wyposażeni w kilka par nożyczek i zapas herbaty. Kontynuowaliśmy zaczęte w czwartek wykonywanie cięć w 30. numerze Ha! Po niecałych trzech godzinach, czyli całkiem krótkim czasie, umyliśmy kubeczki, wyrzuciliśmy ścinki, spakowaliśmy część przygotowanych egzemplarzy i poszliśmy na Ha!wangardy ciąg dalszy.
Zanim dotarliśmy do Bunkra Sztuki, w jednym z pubów udało nam się jeszcze obejrzeć dwie bramki w końcówce meczu Holandia – Słowacja (nie żebym był jakimś wielkim fanem futbolu, ale jak są mistrzostwa, to można trochę popatrzeć na ten telewizor) spotykając przy tym część ekipy Korporacji.
Wpół do siódmej Kuba Woynarowski rozpoczął swój długi, akademicki, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, wykład o komiksie i story arcie. Zaczął oczywiście od drzeworytu japońskiego i pisma obrazkowego, wyłożył pokrótce historię ewolucji narracji obrazkowej, zapoczątkowanej w Europie przez ilustrację prasową, przedstawił przy tym swoją teorię story artu jako sztuki pokrewnej i powiązanej z komiksem, dając za przykład współtworzonych przez siebie „Żołnierzy” (Strachota też miał przyjść, ale nie przyszedł – pewnie poległ czy coś takiego?), pokazał także Nowy Baton Sławomira Shuty (był w górach), który analitycznie porównał ze starym „Batonem”, a na koniec zaprezentował niektóre komiksy tworzące „Wielki Atlas Ciot Polskich” na podstawie Lubiewa Michała Witkowskiego.
Po wykładzie przyszedł czas na ogłoszenie niepodległości Liberlandii – państwa pisanego przez Radosława Nowakowskiego, muzyka zespołu Osjan i twórcy książek liberackich. Nie wszystko w tym młodym państwie funkcjonuje, ale taksówki już jeżdżą, a w kinie grają, albo raczej piszą, pierwsze filmy. Zwiedzając zeszliśmy również do tuneli, będących drugim w Liberlandii, działającym kanałem komunikacyjnym. Krótka dyskusja o story arcie i Liberlandii, zainicjowana przez Piotra Mareckiego i Grzegorza Jankowicza zakończyła czwarty dzień festiwalu. Poruszony został między innymi problem potencjalnej agresji obcego internetowego państwa, które poprzez link mogłoby zaanektować Liberlandię – nie byłaby już taka „liber” – ale autor stwierdził, że by się nie zmartwił, bo przynajmniej oznaczałoby to uznanie istnienia jego państwa.
Po herbacie i grzankach w bunkrowej kawiarni bieg na ostatni pociąg.
*
We wtorek, po kolejnej „wizycie” w drukarni, wróciłem do Krzeszowic, gdzie tak regularnie jeździłem koleją po ha!wangardowych spotkaniach. Tym razem festiwal miał przyjechać do mnie. I to zrobił.
„Duch awangardy przeniósł się do Krzeszowic” – rzekł ongiś Jan Gondowicz, co się bardzo spodobało Piotrowi Mareckiemu. Zorganizował więc i poprowadził dyskusję pod takim tytułem (tyle, że ze znakiem zapytania na końcu), z udziałem duetu twórczego Zenkasi (Zenon Fajfer & Katarzyna Bazarnik), zamieszkałego w wyżej wspomnianej miejscowości.
Seria liberatura, redagowana przez Bazarnik i Fajfera, była głównym tematem spotkania. Po piętnastominutowej walce z rzutnikiem złośliwa rzecz martwa uprzejmie pozwoliła pokazać obraz z monitora przyniesionego laptopa. Na początek wyświetlono filmy o liberaturze nakręcone do tekstów Czytańców Bogdana Zalewskiego. Następnie Piotr Marecki opowiedział o początkach swojej współpracy z Zenkasi oraz o sesji „Czyczujemy”, zorganizowanej przez niego w Krzeszowicach w 2001 roku, przy okazji której dowiedział się o pewnych młodych artystach, z którymi mógłby nawiązać współpracę.
Po wprowadzeniu miejscowej publiczności w temat, redaktorzy przedstawili „instrukcje obsługi” do książek wydanych w ich serii. Na zakończenie zawiązała się dyskusja. Padły pytania o granice liberatury i to, ile dowolności zostaje wydawcy przy tego typu utworach. Padły też odpowiedzi: żeby coś było liberaturą, musi, przede wszystkim, być literaturą, a wydawca ma tyle wolności, ile zostawi mu autor, czyli nie da szczegółowych wskazówek, na przykład co do kształtu okładki czy kroju czcionki.
Po spotkaniu rodzice moi przywitali wszystkich krewnych i znajomych, a ja wyłączyłem sprzęt i spakowałem przyniesione książki.
Epilog
Stanisław Czycz był pisarzem, który akcję powieści i opowiadań osadzał w swojej okolicy, między innymi na sztolni, czyli w miejscu starego kamieniołomu na Gwoźdzcu (obecnie część Krzeszowic), w pobliżu którego mieszkał. Sztolnia jest do dzisiaj miejscem spotkań znajomych, czytelników oraz bohaterów prozy Czycza. Od kilku lat odbywają się one regularnie w rocznicę śmierci pisarza i nazywane są „czyczowiskami” lub „czyczowaniem” – w tym roku zostało ono połączone z festiwalem Ha!wangarda.
Kiedy przyjechaliśmy, na placu obok sztolni było już wszystko co potrzebne do rozpalenia ogniska (łącznie z małym koszykiem drewna – ha!artowi ludzie martwili się trochę, czy go wystarczy). Pokazawszy ścieżkę z placyku do miejsca, gdzie miało ono zapłonąć, sam poszedłem do lasu po gałęzie. Znalazłem je tam, gdzie się tego spodziewałem: na pewnej, obfitej w paliwo, polanie, której położenia nie zdradzę. Inni wyłudzili suche patyki od najbliższych im krzaków. Wzniecono ogień, przyjechał kto miał przyjechać, upieczono kiełbaski i ziemniaki w popiele, chleb i oscypki (o ile można tak nazwać zafoliowane, sklepowe wyroby serowe) i odjechali miejscowi, starzy bywalcy czyczowisk. Tradycyjnie rozmawiano na różne literackie i nieliterackie tematy (w tym roku na przykład o biologii ewolucyjnej). Po jedenastej, jako ostatni, pojawił się Sławomir Shuty (w końcu wrócił z gór). O północy zaczęło się sprzątanie.
Ognisko dogasło, a co było jeszcze zdatne do jedzenia wziął do samochodu Piotr Marecki i odjechał razem z panią Czyczową i panem Bogusiem, którzy organizują te czyczowe spotkania. Śmieci zebrane do koszyka wyrzuciliśmy do kontenera przy blokach (miejskie kosze niestety nie grzeszą wielkością), co kosztowało nas małą ha!wanturę z panią w oknie.
Teraz miejsce na podsumowanie. Ale jak mam oceniać festiwal współorganizowany przez własnych rodzicieli? Posłużę się więc parafrazą.
Koniec i bomba,
A kto był, ten trąba!
• • •
Dante Fajfer - ur. w Norwich, UK, obywatel polski; czasem czyta, uprawia poranne biegi, w wolnych chwilach (jak dobiegnie) uczy się w I kl. I LO w Krakowie.
• • •