Fazy i zwały X muzy (15): Romeo i Julia

Julia Girulska

Czy Wiliam Shakespeare mógł być kaleką? Podstawę do snucia takich podejrzeń przez wieki dawały Sonety XXXVII i LXXXVII. Bóle w krzyżu, wojenne inwalidztwo, a może kontuzja, której nabawił się grając na scenie londyńskiego Fortune Theatre? Tego już się pewnie nie dowiemy. Czy był garbaty, jak twierdzą inni – także nie. Znaleziono jednak pewne dowody wskazujące na to, że Shakespeare mógł palić marihuanę. Niewykluczone, że po to, by sobie ulżyć w bólach. Ciężki jest wszak los przyszłego dramaturga.

W 2001 roku w Stratford-upon-Avon, na terenie ogrodów muzeum Shakespeare Birthplace Trust będącego, jak sama nazwa wskazuje, domem rodzinnym angielskiego poety, naukowcy z Transvaal Museum w Pretorii znaleźli szczątki rozkruszonych fajek, pochodzące z XVII wieku. Po analizie fragmentów okazało się, że na ośmiu z nich rozpoznano ślady konopi, na dwóch ślady kokainy, a na reszcie odłamków – pozostałości po tytoniu, kamforze oraz po gałce muszkatołowej o halucynogennych właściwościach. Brakuje bezpośrednich dowodów na to, że fifki były własnością naszego literata. Mogły natomiast należeć do któregoś z domowników. Śmiało można z tego wnioskować, że już w epoce Shakespeare’a znano i wykorzystywano zarówno rekreacyjne, jak i łagodzące różne dolegliwości własności używek.

 

 

Czy właścicielką była mamka, która w czasie wolnym od karmienia ośmiorga dzieci w rodzinie Williama chowała się pod schodami, aby spalić tam lufę z koniuszym? A może to ojciec, rękawicznik i lokalny polityk, po dobrze spełnionym wobec społeczności obowiązku zasiadał z fają nabitą liśćmi koki i dumał, jak by tu na czarno pohandlować wełną? Kokaina, jaką znamy dzisiaj, została po raz pierwszy wyekstrahowana z liści dopiero w 1855 roku, więc nie pozwólcie swojej fantazji na anachroniczne wyskoki i wyobrażanie sobie, jak to Shakespeare z żoną Anną wciąga kreski usypane na sekretarzyku, „tylko tak, żeby dzieci nie widziały”. Interpretowanie słynnego XVIII Sonetu (zwłaszcza wyrażenia eternal lines) przez pryzmat domniemanych doświadczeń twórcy z kokainą jest co najwyżej żartobliwym nadużyciem, podobnie jak objaśnianie w tym kontekście słowa blow – czego próbuje autor artykułu na Independent – pojawiającego się dość często w ezoterycznym Królu Learze.

 

Przykład anachronizmu

 

Pytanie: „Does Romeo take drugs in Shakespeare’s play?” wyskakuje jako podpowiedź w googlach – widać nie tylko ja uległam wrażeniu, że to możliwe, po obejrzeniu Romeo+Juliet Baza Luhrmanna (1996 r.). Jeśli noted weed może pojawiać się w Sonecie LXXVI, to, teoretycznie, czemuż w dramacie Romeo i Julia miałaby nie wystąpić jakaś wilcza jagoda czy inny siedemnastowieczny designer drug? A jednak nie. Widać wiele jeszcze musiało nadejść smętnych poranków w Weronie, gdy „słońce z żałości skryło się, choć dniało”, nim wynaleziono „przenośne odtwarzacze, słuchawki studyjne”, a rave przesączył się do mainstreamu; nim MDMA wybito w pigułce, by amant DiCaprio, we własnej osobie, mógł w końcu je zażyć na srebrnym ekranie.

W rozbuchanej filmowej adaptacji Romea i Julii ręki Luhrmanna scena balu maskowego w domu Capulettich, ze względu na zainscenizowany motyw narkotykowy, intronizowana zostaje na scenę-klucz do całego dramatu. Syn wrogów rodziny Capulettich – Romeo Montecchi – przychodzi incognito z obstawą kumplami na domówę Capulettich licząc, że spotka tam pewną laskę, w której się nieszczęśliwie zakochał. W scenie poprzedzającej bal śledzimy rozmowę Romea, nieprzekonanego co do sensu udawania się do Capulettich, z Merkucjem – najlepszym przyjacielem. Merkucjo usilnie namawia Romea na uczestnictwo w imprezie, a kiedy jego zgodę ma już prawie na tacy, ostatecznym argumentem „za” staje się piguła, którą kładzie Romeowi wprost na język. Ekipa Romea na bal wchodzi w samym środku łokuitiku* (etymologia słowa w felietonie o odcinku Mad Men). Innymi słowy, w samym środku pierwszego uderzenia najbardziej euforycznej bani. Wszyscy tańczą i śpiewają w kabaretowych korowodach, jak to u Luhrmanna, tancerki wywijają nogami, świat wiruje, a Merkucjo – czarny transwestyta w anielskim blond afro – śpiewa hiciory przebrany za szansonistkę z drag queen party. Merkucjo w interpretacji Luhrmanna jest gejem, stąd tendencyjne rozwiązanie, że to on musi częstować ecstasy. „Wiecie, jacy są geje”.

 

 

W jednej z narkotycznych wizji porobionemu Romeowi zdaje się, że matka Julii, gospodyni balu, ma romans z Benvoliem, swoim młodszym kuzynem. Ich zwyczajny, być może, grzeczny taniec, niemający, jak zakładam, nic wspólnego z erotycznym mezaliansem, zostaje przetworzony przez umysł Romea w kazirodczy kankan, jakiego nie powstydziliby się owładnięci najbardziej nieokiełznaną namiętnością dekadenccy bohaterowie Witkacego. Świat wokół Romea wiruje w seksualnym rozpasaniu, co odpowiada pierwszej fazie działania piguły. Pan domu, nalany Capuletti, wystrychnięty na dudka przez żonę w stroju Kleopatry, zamiast odgrywać rolę Marka Antoniusza, przypomina raczej oszalałego Nerona, któremu jest już wszystko jedno – do tego stopnia, że gdy Benvolio rozpoznaje pod maską Romea wroga domu, stary Capuletti każe mu zostawić gościa w spokoju, co oczywiście skutkuje skojarzeniem drugiej, po Bradzie i Angelinie, najsłynniejszej pary kochanków na świecie.

 

 

Romeowi robi się słabo, z nadmiaru wrażeń nachodzi go faza bełta, więc znika w pałacowych łazienkach. Swoją drogą, co za perfidna sugestia: Wieczni Kochankowie poznali się tylko dlatego, że słabujący Romeo szukał kibla! Wsadzenie głowy pod strumień zimnej wody otrzeźwia go na tyle, że zaczyna z zaciekawieniem myszkować po komnatach. Tam napatacza się na Julię, przesłoniętą przez akwarium z egzotycznymi rybami. Ta sytuacja, poza wymiarem estetycznym, ma także swoją wymowę symboliczną: akwarium, choć przezroczyste, oddziela szklanym, niewidzialnym murem przyszłych kochanków. Nieme, bajecznie piękne ryby są zaś jak sami Romeo i Julia, którzy, by zakochać się od pierwszego wejrzenia, nie potrzebują rozmowy ze sobą. W końcu oboje są w wieku dzisiejszych gimbazjalistów. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości: reżyserowi chodziło o to, by ośmieszyć trochę powagę słynnej tragedii, a z mitu o werońskich kochankach zdjąć pośmierdujący piżmem, romantyczny welon emfazy. Służy mu posłusznie mała pigułka z wytłoczonym uśmieszkiem – to ona jest prawdziwą inicjatorką tej namiętności, to ona przekłamuje rzeczywistość na czas trwania jednej, bardzo długiej nocy, mamiąc, że odnaleziona miłość jest tą jedyną, a szczęście można przytrzymać na dłużej, niż trwa oddziaływanie 3,4-metylendioksymetamfetaminy na neurony serotonergiczne.

 

Inna wersja wieczoru: piguła źle weszła Romeowi

 

Pigułka ecstasy może także tłumaczyć wytrwałość seksualną Romea, który barłoży się z Julią aż do pierwszych śpiewów skowronka, w którego miłosne obietnice, w tamtym momencie, święcie wierzy. Czy następnego dnia nie żałuje żadnego z poczynionych wcześniej wyznań, jak to się niestety zdarza ludziom na wyczerpującym zejściu? Osoby, które go nie doświadczyły, mogę śmiało zapewnić, że niewiele jest przykrzejszych uczuć na zwale niż właśnie ów niesmak pomieszany z niepokojem, że powiedziało się za dużo: zbyt wylewnych komplementów, zbyt osobistych wyznań, zbyt szczerych opinii. Pewną pociechę stanowi, o ile bawiło się w swojskim gronie, świadomość, że inni też przecież zdradzili swoje sekrety, ale cudze nie gryzą jednak tak mocno jak własne. Tym bardziej, że przecież Julia była trzeźwa. No właśnie, może ten film, oficjalnie – adaptacja szekspirowskiego dramatu, w intencji Luhrmanna jest metaforą młodego życia zniszczonego przez narkotyki? Formą przestrogi: „Patrzcie, młodzieży, wziął pigułkę i jak to się skończyło?”. Raczej nie, Luhrmann jest cyniczny i powierzchowny: wykorzystuje smaczki popkultury na tej samej zasadzie co dzisiejsi twórcy reklam margaryny – sprawnie miksując sprawdzone motywy, które zagwarantują przychylność konsumenta. Z drugiej strony, wcale mi to nie przeszkadza, bo estetyka lat 90., którymi przesiąknięta jest warstwa plastyczna filmu, tak pięknie dojrzała przez lata, że cieszy oko niczym najbardziej wysmakowane ujęcia plenerów w czwartym sezonie Breaking Bad.

 

 

Oglądałam niedawno na National Geographic odcinek serialu dokumentalnego dedykowany narkotykom, a konkretnie ecstasy. Zatroskani strażnicy któregoś z amerykańskich Parków Narodowych przedzierali się przez zalesione wzgórza nieuczęszczanej części rezerwatu w poszukiwaniu nielegalnego karczowiska sasafrasu. Sasafras lekarski to potężne drzewo, z drewna którego produkuje się środek na mole, z korzeni zaś wytwarza się, popularny w przemyśle kosmetycznym, olejek sasafrasowy. Rangersi znaleźli jednak miejsce nielegalnej wycinki tej cennej rośliny, a także pozostałości po nielegalnej destylarni safrolu. Wielkie kotły i prowizoryczne paleniska walały się porzucone w środku lasu, tymczasem brutalnie wykarczowana polana więdła w palącym słońcu, które docierało dzięki wycince do niższych warstw lasu. Tego karczowiska nie wyrąbali działający poza prawem groźni producenci preparatu na mole, lecz wytwórcy MDMA, którego półproduktem jest właśnie safrol. Ścinają oni całe, kilkunastometrowe drzewo tylko po to, by odciąć potrzebne im pół metra korzenia. Okoliczny teren, pozbawiony naturalnego parasola z liści, obumiera. Szkoda.

 

 

Najbardziej zaskakujące w dokumencie było jednak to, że przemysł produkcji MDMA i co za tym idzie, ecstasy jest ciągle ogromny, a rynek nienasycony. To drugie może nie jest znowu takie dziwne – Wikipedia podaje, że zdaniem niektórych badaczy żadna inna substancja psychoaktywna nie zdobyła w tak krótkim czasie tak dużego uznania i popularności, jak MDMA. Podejmowałam już ten temat kilka felietonów wcześniej pisząc, że w Polsce podaż tego narkotyku jakby wymarła. Można było sądzić, że jest to tendencja ogólnoświatowa, a moda na ecstasy przeminęła wraz z nastaniem ery grzecznego Open'era.Teraz myślę, że miało to związek z boomem na dopalacze, które przez swoją dostępność wyparły piguły z polskiego rynku. W każdym razie, z dokumentu jasno wynikało, że ogromne partie ecstasy są regularnie przemycane z Azji do Kanady, a przez Kanadę przekierowywane dalej, do Amsterdamu. Znaczne partie są przechwytywane przez celników, ale jeszcze większe trafiają do konsumentów. Skoro nic z tego nie dociera do Polski, to ja stanowczo sprzeciwiam się nielegalnej wycince sasafrasu oraz prowizorycznym destylarniom, które wyniszczają środowisko. Podsumowując: JA SIĘ PYTAM, GDZIE SĄ MDMA ZA LAS?!

• • •

Fazy i zwały X muzy – spis odcinków

• • •

Julia Girulska (ur. 1986) – zawód wyuczony: filozofka, zawód wykonywany: operatorka kamery. Jeździ po świecie; patrzy, jak ludzie łowią ryby; nawraca myśliwych; kocha zwierzęta. Kino od zawsze było jej bliskie, kino narkotykowe – dopiero, odkąd dorosła.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information