Fazy i zwały X muzy (7): I Love You, Alice B. Toklas!

Julia Girulska

„Oto owoc poznania dobra i zła… może stanowić figlarny kulinarny przerywnik żeńskich rozgrywek brydżowych lub wieczorku literackiego Cór Amerykańskiej Rewolucji… W błogim zadowoleniu należy po nim oczekiwać na euforię i promieniejące salwy śmiechu, ekstatyczną zadumę i projekcję własnej osobowości na kilka równoległych płaszczyzn.”

– Brion Gysin o marihuanowym brownie (tłum. Aśka Borkowska).

Święta Teresa z Ávili potrafiła, zdaje się, całkiem sporo: lewitować nad ziemią podczas mszy świętej, scalać duszę z ciałem w wirze słodkiego bólu, tracić świadomość w trakcie całkowitego zjednoczenia rozumu z Bogiem, omdlewać w słabości, negując czynniki zewnętrzne. Barokowa Ekstaza św. Teresy Giovanniego L. Berniniego przedstawia wykutą w marmurze Teresę Hiszpańską, a właściwie Teresę Sánchez de Cepeda y Ahumada (ach, te hiszpańskie nazwiska: weźmy za przykład infantkę Hiszpańską, Córę Amerykańskiej Rewolucji, której pełne imię i nazwisko brzmiało: Maria Eulalia Francisca de Asis Margarita Roberta Isabel Francisca de Paula Cristina Maria de la Piedad de Borbón y Borbón.), oczekującą w mistycznym omdleniu na moment, w którym zstępujący anioł przebije włócznią jej serce. Teresie wydaje się być miło już na samą myśl o tym. Anioł też się uśmiecha intrygująco. W porządku, wygląda na to, że mamy zgodę obu stron.

Alicja B. Toklas miota się bezradnie w obliczu nadchodzącego deadline’u na obiecaną wydawnictwu Harper książkę kucharską. Książka w intencji wydawnictwa ma odsłaniać, przede wszystkim, kulisy jej wieloletniego związku z Gertrudą Stein, czego Alicja jest doskonale świadoma. Prosi jednak o pomoc artystowskich przyjaciół, by podsunęli jej swoje sprawdzone przepisy, bo „się, kurde, nie wyrobi”. Do tej grupy należy Brion Gysin: malarz, poeta, twórca postadadaistycznej techniki cut-up („robię cut-upy, prosto z kanapy”), przyjaciel Burroughsa, „pierwszy cyberpoeta i cybermalarz” – jak określa go Mariusz Pisarski w felietonie przybliżającym twórczość Gysina, a w szczególności jego psychodeliczną Maszynę Snów. Gysin we wstępie do przepisu na brownies z marihuaną („haschisch fudge”) w Książce kucharskiej Alicji B. Toklas pisze, że dzięki nim „almost anything Saint Theresa did, you can do better”. Wszystko fajnie, byle bez włóczni.

Sama Alicja, być może, nie zaprzątając sobie głowy drobiazgami, z braku czasu, a najprawdopodobniej dlatego, że po prostu nie wie, czym jest tajemniczy składnik ciasta – „Canibus Sativa” – puszcza dalej przepis kolegi, nie robiąc żadnej korekty. Czujny redaktor z Harpera wykrywa jednak podejrzany składnik i niezwłocznie usuwa go z maszynopisu („‘MERICA”). Ku naszej radości, redaktor brytyjskiego wydania nie zauważa jednak „drania” i tak przepis na marihuanowe brownies idzie w świat, przypinając chwalebną, lecz na owe czasy sensacyjną łatkę do pleców nieświadomej Alicji. Swoisty practical joke. Sam przepis okazuje się mieć ogromny potencjał marketingowy, wzmagający sprzedaż słynnej książki kucharskiej, a Alicja B. Toklas staje się w powszechnym mniemaniu patronką żywności z dodatkiem marihuany na dobre parę kolejnych dekad. Co zabawne, Alicja długo nie wiedziała, czemu nagle stała się tak bardzo groovy – dopiero Thornton Wilder musiał wszystko bidulce objaśnić.

 

Jeszcze inna Alicja, czyli jak Mia Farrow pali opium i dowiaduje się czegoś o sobie, ''Alicja'', reż. W. Allen, 1990 r.

 

Pierwszorzędny film z 1968 r. z Peterem Sellersem w roli 35-letniego prawnika Harolda, rozczarowanego konwencjonalnymi perspektywami zaplanowanego małżeństwa i swoim ustabilizowanym życiem, zatytułowany został w hołdzie dla powyższej anegdoty – I Love You, Alice B. Toklas! (reż. Hy Averback). Czekoladowe brownies odgrywają kluczową rolę w fabule rozgrywającej się w oparach fermentu obyczajowego końcówki lat 60. Film jest prościutką komedią obyczajową, dowcipnie zrealizowaną i prześwietloną popołudniowym, kalifornijskim słońcem, równie umownym jak barwna scenografia charakterystyczna dla filmów przełomu lat 60. i 70. Myślę tu choćby o swingującej Petulii, starym, bombastycznym Casino Royale, czy edwardsowskim Przyjęciu – przypadkowo wszystkie są z ’68 r. W trzech na cztery wymienione w tym akapicie filmach grał Peter Sellers. Można się pokusić o porównanie, że lata sześćdziesiąte w kinematografii były jak wejście do głowy Malkovicha przez Malkovicha w filmie Być jak John Malkovich, z tą różnicą, że wtedy do głowy wchodził Sellers Sellersowi, a każdy Sellers mówił: „Sellers? Sellers.” – „Sellers, Sellers, Sellers”. Czytelnik odniósłby jednak jak najbardziej mylne wrażenie, sądząc, że dość mam Sellersa w Sellersie. Wręcz przeciwnie, nigdy dosyć. Kocham Cię, Alicjo B. Toklas ucieszy nie tylko fanów Sellersa, ale każdego, kto chciałby beztrosko uśmiechnąć się nad czasami, kiedy marihuana nie była mieszana „z kokainą, heroiną, morfiną, z tłuczonym szkłem, ze wszystkim, co może dać większego kopa i bardziej uzależnić”, w których negatywie, Mili Państwo, żyjemy, jak sugeruje w słynnym już artykule z „Newsweeka” pewna rozhisteryzowana i otumaniona przez faktyczne nieszczęście matka chłopca-samobójcy.

 

 

Harold-prawnik przechodzi konwersję na Harolda-hippisa poszukującego sposobu na dotarcie do prawdziwego człowieczeństwa. Dużą rolę w tych poszukiwaniach odgrywa jego zauroczenie śliczną i młodziutką Nancy, ubraną przez cały film w kusą indiańską spódniczkę, która – jak podejrzewam – przekonałaby samego Lyndona B. Johnsona do zamieszkania z nią (z Nancy, nie spódniczką) w samochodzie. Upieczone przez hippiskę niewinne, żartobliwe ciasteczka z marihuaną stają się prawdziwym arsenałem o mocy rażenia „Grubej Berty”, jeśli chodzi o przebijanie stropów w fortach obyczajowości klasy średniej. Brownies podane podczas podwieczorku – z udziałem matki, ojca i sztywnej narzeczonej Harolda – stają się motorem akcji sabotażowej, przekształcającej wspólny wieczór w coś, czym od zawsze ich wieczory mogły być – pełnym zadowolenia ze spędzanego w swoim towarzystwie czasu, spotkaniem ludzi, którzy się śmieją, i którzy się lubią. Trudne do osiągnięcia z rodziną bez brownies…

W genialnym serialu Louie z 2010 r. (reż. Louie C.K.) bohater – znany nowojorski stand-upowiec, zaproszony do telewizyjnego show jako głos „pro” w dyskusji o masturbacji, zostaje skonfrontowany z blond-niewinną dziewicą, liderką stowarzyszenia promującego wstrzemięźliwość seksualną. Uroda interlokutorki działa na Louiego dwuznacznie, przez co ostatecznie udaje się jej namówić go na przyjście na chrześcijański miting.

 

 

Na podobnej zasadzie działa na Harolda uroda Nancy; i tak jak Louie wieńczy spotkanie z chrześcijanką onanistyczną wizytą w ubikacji, po tym jak dziewczyna roztocza przed nim (dla niej marzycielską, dla niego „gorącą”) wizję nocy poślubnej, tak też Harold budzi się w końcu na kacu, nie wiedząc czemu, u licha, jakaś banda pseudointelektualnych guru kąpie się w jego wannie, a ukochana Nancy maluje motyle na plecach innego faceta leżącego w jego salonie. Subkultura hippisowska zostaje w Kocham Cię… przedstawiona w sposób ironiczny, jako nurt intelektualnie skompromitowany. W zabawny sposób zostaje to pokazane w scenie, w której Harold drepcze po plaży krok w krok za Guru, który zakutany w białe lny nie zważa na zimne fale oblewające mu stopy, i naucza. Były prawnik próbuje tymczasem słuchać wypisów z mądrości wschodu i bardzo ogólnikowych recept na doświadczenie wglądu w naturę rzeczy, ale woda w oceanie jest lodowata, więc natchniony spacer staje się dla niego nieznośną zabawą w unikanie fal. Cała mądrość hippisowskiej formacji kulturowej zostaje sprowadzona do wizji świata z panteistycznej interpretacji wiersza Lorda Tennysona pt. Flower in the Crannied Wall, która tak się ma do bogactw filozofii wschodu, jak motyl z henny namalowany na ponętnym udzie Nancy do piękna prawdziwego motyla.

 

Peter Sellers odkrywa buddyzm

 

Pomimo autoironicznego wydźwięku, ładunek pozytywnych emocji zawarty w filmie jest elektryzujący. Wszystkie obietnice ze wstępu, zadeklarowane przez demonicznego Gysina, zostają spełnione. Nie pozostaje nam nic, tylko piec. Najlepiej z własnymi matkami. Należy tylko zważać na przestrogę rzuconą na końcu przepisu: „Eat with care – two pieces are quite sufficient”. I tak jest ze wszystkim, moi mili.

• • •

Fazy i zwały X muzy – spis odcinków

• • •

Julia Girulska (ur. 1986) – zawód wyuczony: filozofka, zawód wykonywany: operatorka kamery. Jeździ po świecie; patrzy, jak ludzie łowią ryby; nawraca myśliwych; kocha zwierzęta. Kino od zawsze było jej bliskie, kino narkotykowe – dopiero, odkąd dorosła.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information