Przypadki Piotra Polaka (3): Alkohol dla Polaka

Marcin Kępa

Piotr Polak i Melchior Ostrówski, goście o całkiem odmiennych charakterach, mieszkają w Radomiu. Wrócili tutaj po studiach polonistycznych i pracują w kulturze. Organizują wystawy, piszą teksty, łażą po mieście. Jak wszyscy inteligenci, stykają się z absurdami świata, ale że jest to Radom, odczuwają je w dwójnasób. Lokalne piekiełko przypala skrzydełka. Remedium na radomską rzeczywistość znajdują we wspólnym piciu alkoholu i długich, sokratejskich rozmowach o wszystkim i o niczym. Napędzają się tym samym i motywują do działania. W bliższym tle żyje ćwierćmilionowe miasto, raz lepiej, raz gorzej. W tle dalszym – Polska współczesna. Na pierwszym planie – zmęczony życiem Piotr Polak, tuż za nim – kreujący się na narodowego (na razie lokalnego) wieszcza Ostrówski.

Czy praca w radomskiej kulturze, marnie nagradzana, ma sens?
Czy Polak znajdzie wreszcie żonę?
Czy Ostrówski zrobi w końcu literacką karierę?
Czy komuś w Radomiu potrzebne jest lotnisko?
Czy Radom to miasto, czy sposób myślenia?

 

 

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia (3): Alkohol dla Polaka

 

Piotr Polak, przynajmniej w świetle tego, co zdołał w temacie przeczytać, nie był alkoholikiem. Nie zmienia to jednak innego faktu, że spożywał często, często też niemało. Nieraz nachodziły go niepokoje, czy aby nie wpada powoli w uzależnienie, ale zawsze owe wątpliwości rozwiewał nonszalancko Melchior Ostrówski, lokalny wieszcz o ustabilizowanym życiu rodzinnym, ale marzący w głębi duszy o awanturniczej karierze literackiego idola, o alkoholowych rozróbach rodem z Hłaski (na polonistycznych studiach nawet tak go nazywano) albo Charlesa Bukowskiego.

– Pijesz mniej ode mnie – tłumaczył jak profesor uczniakowi. – A ponieważ ja nie jestem alkoholikiem, to ty tym bardziej.
– Aha, no to zdrowie – uspokojony Polak wychylał kolejną pięćdziesiątkę.
– Zdrowie – przechylał i Ostrówski, po czym odpalał papierosa.

Jeśli idzie o preferowane gatunki trankwilizatorów – tu panowie różnili się zasadniczo: Polak wolał czystą wódkę, Ostrówski jasne, czeskie piwo. Wiązało się to więc z wódczano-piwnym miksem, który toczył ich szlachetne, idealistyczne mózgi podczas wspólnych spotkań, czy to w barach, czy we własnych w mieszkaniach. Piotr, na przykład, przynosił przezroczystą flaszkę, Ostrówski parę butelek pilsnera, po czym przepijali wódkę piwem, dzięki czemu szybciej i skuteczniej wchodzili na orbitę. No i bardziej cierpieli dnia następnego, gdyż nie od dziś wiadomo, że takie mieszanki są jak miłosne odurzenia: szkodliwe, zdradliwe i cierpi się po nich niepomiernie w stosunku do uprzedniego zaangażowania.

– Cała nasza kultura opiera się na alkoholu – stwierdzał pod koniec imprezy Ostrówski, jakoś chyba rad, że idzie z kulturalnym mainstreamem. – Wiesz, ile wybitnych dzieł literackich powstało pod wpływem?
– Ile? – Polak patrzył tępo w dno kieliszka.

Melchior niecierpliwił się.

– Ile, ile? Tak tylko, retorycznie, zapytałem. Dużo, w każdym bądź razie. Przecież ci, kuźwa, teraz nie powiem dokładnie.
– A które konkretnie? – beznamiętnie pytał Piotr. Szumiało mu już pod kopułą, właściwie to było mu teraz wszystko jedno, o co pyta i tym bardziej, co się mu na to odpowie.

Za to Ostrówski zmuszony był do wysiłku. Do głowy przyszło mu kilka własnych opowiadań napisanych po piwie, jeden kumpel-poeta piszący na fleku (bez sukcesów na razie), przemknął wreszcie niezawodny Pilch, ale zaraz przypomniał sobie, że gdzieś wyczytał, iż akurat ten pisarz po lufie nie tworzy. Zastanawiało Melchiora co prawda, kiedy w takim razie tworzy, bo napisał niemało, a przecież z samej autokreacji autora Marszu Polonia jawiła się postać, która wypiła kilka cystern wódki. Nie miał też pewności, czy ot choćby taki Varga skrobnął coś po piwie, bo po ostrym żarciu na pewno; uratował go nieśmiertelny Witkacy.

– A chociażby książki Witkiewicza – bąknął, choć raczej myślał nie o tekstach, a o obrazach mistrza sygnowanych nazwami używek, po których zasiadał był za sztalugą.
– Aleś wymyślił – machnął ręką Polak. – Poziom wczesnolicealny, panie prezesie. Poproszę o bardziej wysublimowane, hm, przykłady.

Ostrówski milczał, zły, że dał się wmanewrować w odpowiedź na alkoholowo-twórcze pytanie.

– Charles Bukowski – rzucił w końcu takim tonem, jakby chciał Polakowi rozbić jego prawie arystokratyczny nos. – Jesteś upierdliwą landrygą – dodał pół tonu ciszej.
– Może Hłasko? – Piotr zdawał się nie słyszeć przyjaciela. – Jerofiejew na pewno.
– A Piotr Polak coś napisał po spożyciu? – Melchior popatrzył jakoś poważnie na zmęczone oblicze kolegi.

Piotr masował skronie. Nie wiadomo, czy z powodu głębokiego namysłu, czy też zaswędziały go naraz obie brwi.

– Chyba ze dwa, trzy wiersze – mruknął w końcu, oderwawszy palce od zakurzonej czupryny.
– Które? – Ostrówski teraz był w kontrnatarciu.

Polak zakrztusił się. Kląsknął.

– No, ten o perwersyjnej miłości do miasta. I do lokalnych inicjatyw. Znasz go.
– Czy mówisz o tej ramocie, w której piszesz, że prezydent Radomia jest piękny i błogosławi swój lud? I że są kamery, jest monitoring, jest super i w ogóle mięta-malina?
– No... tak. Miód-malina chyba.
– Sralina – warknął Melchior. Nie znosił, gdy go ktoś poprawiał, tę funkcję rezerwował tylko dla siebie względem innych.
– Słucham? – Polak patrzył zdziwiony na Ostrówskiego, bo zdaje się, że usłyszał: fajna. Było to bardzo prawdopodobne: Melchior już trochę bełkotał, Piotrowi zaś rzuciło się na słuch.

Ale podpity wieszcz nie odpowiedział. Zgasił papierosa i westchnął głęboko.

– Prezydent naprawdę jest piękny. I mądry – Polak po chwili uderzył w zgrane tony, chyba tylko po to, żeby zrobić przyjacielowi na złość.
– Ciekawe, czy pije? – ożywił się nagle Ostrówski.
– Żadnego skandalu od lat nie było, więc chyba nie.
– Nie to co ten poprzedni wiceprezydent, wiesz, ten co po Air-Show tańczył z tą, wiesz, dewizową piosenkarką. To był show! A Radomiowi właśnie potrzeba celebrytów, skandali, alkoholowych wyskoków politycznej elity. Jak w sejmie, jak w stolicy. Żeby się kręciło, żeby napieprzał o tym Pudelek czy inny Ratlerek. A tu marazm, marazm, marazm! – Melchior najwidoczniej złapał drugi oddech, bo pokraśniał, przestał bełkotać i błyskał już całkiem przytomnie czarnymi ślepiami.
– A, to było rzeczywiście znakomite. Performance najwyższych lotów. W końcu po imprezie samolotowej – Polak przypomniał sobie wielki koncert po Air-Show, podczas którego nawalony jak stodoła samorządowiec w kocim, zmysłowym tańcu obmacywał zagraniczną gwiazdeczkę na oczach tysięcy rozentuzjazmowanych radomian, w większości w podobnym stanie co prezydent. Przykład szedł w końcu z góry.
– No, i ona się darła do niego łamaną polszczyzną, że obiecał jej kluski i żurek – kiwał głową, śmiejąc się rubasznie, Melchior.
– I molo w Radomiu.
– No, a któryś z posłów nam tu obiecał tor kartingowy. A ja osobiście już wolałbym molo, pieprznęliby je wzdłuż Potoku Północnego albo części Mlecznej. No i na nim byłby wybieg dla modelek, Hair Fashion Show by tam mógł się z powodzeniem odbywać, tylko żeby potok tak nie śmierdział.
– A do fontanny na Żeromie (tam wali tylko chlorem) wpuścilibyśmy tuńczyka błękitnopłetwego. Wiesz, jaki byłby szał ciał? Z zagranicy by przyjeżdżali zobaczyć najdroższą rybę świata w podświetlanej, betonowej fontannie w centrum – Polak przebierał oczami. Puszczał już wodze wyobraźni. Miał wizję. Obaj właściwie już mieli.
– Musieliby zamknąć ci ośrodek, żeby kupić taką rybę. Ale huk z tym zapyziałym ośrodkiem kultury! Gitarę tylko władzy zawracacie, jakieś ambitne projekty robicie, a tu trzeba show, szaleństwa, zabawy, żeby się działo, żeby, kurwa, nocy było mało. Jak po Air-Show!
– Tak jest, panie prezesie! – Piotr wyprostował się i zasalutował dwoma palcami, po polsku. – Piwo, disco, nocne kluby, łubu-dubu, troszkę amfetaminki, łatwe laski, targi ślubne, moda, paznokietki jak rakiety, podwiązki, szminka, lateksy... – wyliczał natchniony.
– Krzysztof Ibisz na konferansjerce, szampan zamiast wody w fontannach (spijemy tuńczyka, będzie dokazywał), posłanka Trznadel w legginsach (tu Ostrówski zakołysał seksownie biodrami), hetman Bractwa Borowikowego w męskich, skórzanych majtkach (klepnął się w siedzenie), w tle szalona piosenka In-Grid, normalnie radomski Armageddon. To byłby niezapomniany koncert.
– Impreza jak u Bułhakowa. Cała Polska ma Radom na ustach – rozmarzył się Piotr. – Rozpieprzymy Dom Gribojedowa!
– A w chórkach czwórka włodarzy jako chór kastratów. Laudatur, śpiewają, laudatur! – Ostrówski zaintonował piosenkę Kaczmarskiego. Albo nie: wszyscy śpiewają „A ja dosiadam świni i trzymam się szczeciny...” – Melchior zanucił wizjonerską ekfrazę Kaczmara do obrazu Boscha.
– I kibice „Radomiaka” z szalikami. Na-ro-do-wy Ra-dom! – Polak już zupełnie stracił kontrolę nad sobą. W głowie mu się mieszało, ale podniecony wspólnymi apokaliptycznymi, piekielnymi wizjami nie odpuszczał. Tak samo pijany Melchior.
– Szalona noc w Radomiu! Gotham City! Wszyscy ze wszystkimi!
– A o północy love parade pod pomnikiem pary prezydenckiej! Upadek na całego.

Być może jeszcze długo przekrzykiwaliby się wzajemnie, rechocząc na całe gardła, gdyby nie ostra interwencja właściciela knajpy, który kategorycznie nakazał obu przyjaciołom albo się zamknąć i nie siać poruty, albo wyrywać z lokalu.

– Ależ my snujemy takie wizje jako swoiste ostrzeżenie! – bronił się obruszony Ostrówski, który po reprymendzie trochę ochłonął z emocji.
– Tak będzie, jak pozostawimy narodową i lokalną kulturę samopas. Jak nie będziemy dbali o dobro wspólne! Upadną wszelkie wartości! To będzie koniec historii – szedł mu w sukurs Polak.
– Fukuyama się mylił – krótko podsumował, po chwili kłopotliwego milczenia, właściciel lokalu, trochę udobruchany tymi żarliwymi tłumaczeniami. – Ale nie pijcie już dziś, panowie.

• • •

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia – spis odcinków

• • •

Marcin Kępa (ur. 1977, w Radomiu) – pisarz, publicysta, animator kultury. Absolwent polonistyki UW i zarządzania kulturą UJ. Współpracownik „Gazety Wyborczej”, gdzie prowadzi stałą rubrykę „Literacki Atlas Radomia”. Współautor (z Ziemowitem Szczerkiem) zbioru opowiadań Paczka Radomskich oraz autor książki Twierdza Radom. Napisał teksty do wielu popularnonaukowych i naukowych wydawnictw poświęconych rodzinnemu miastu, m.in. Radom. Spacer sentymentalny i Na pamiątkę. Radomianie na starych fotografiach. Opowiadania publikował w ukraińskim „Granosłowije”, „Gazecie Wyborczej” i „Miesięczniku Prowincjonalnym”. Wieloletni pracownik Ośrodka Kultury i Sztuki „Resursa Obywatelska” w Radomiu, w którym kieruje Działem Dziedzictwa Kulturowego. Twórca Klubu Dobrego Filmu i Radomskiego Festiwalu Filozofii „Okna” im. prof. Leszka Kołakowskiego. Od 2010 r. prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Laureat Radomskiej Nagrody Kulturalnej za 2013 r. Kocha skomplikowaną i trudną miłością swój prowincjonalny Radom, dlatego czasami mu tu ciasno i wyściubi nos poza rogatki. Tylko po to, żeby przekonać się, że wszędzie jest podobnie, a Radom to Polska w pigułce.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information