Kresy nie istnieją (2): Przestępczość i kapitalizm

Konrad Janczura

Polska to kraj małych miasteczek, dlatego – jak wszyscy wiemy – kraj ten tworzy iluzoryczny ład, w którym sielska pobożność i nabożna pracowitość są wyciągnięte na wierzch, a następnie pokazywane całemu światu. W państwie polskim lokalne periodyki jedynie fotografują rządzących, dumnie rozsiadających się na kolejnych nadaniach i rocznicach, by pokazać jeden najwspanialszy i niedościgniony wzorzec, odziedziczony po „szlachcicu na włościach”, będącym za pan brat z klerem i mającym wszystko w swoim posiadaniu. Niech zatem Lubaczów – małe miasteczko na Podkarpaciu – posłuży jako wzór dla opisania innych polskich miejscowości, gdzie życie od lat toczy się innym torem niż od Święta Plonów do Dni Swojskiego Jadła, wśród ludzi innych niż ci z serialu Ranczo. Niech pokaże się Polska wypełniona młodością, buntem i pokątnie poszukiwaną popkulturą. Z opowieściami o szaleńcach i kombinatorach. Inspirująca nieogarniętą, wariacką anegdotą. Bez obleśnych, źle ubranych pasibrzuchów. Na sportowo i z siekierą, z obłędem w oczach. Taka jest nasza ojczyzna.

 

 

Kresy nie istnieją (2): Przestępczość i kapitalizm

 

Przestępczość polska jest mała – jak Polska. Gdyby w Polsce istniała naprawdę taka przestępczość, o jakiej się mówi, mielibyśmy silną armię i piłkarską reprezentację. Bo przestępcy to najogólniej rząd, a że rząd słaby, to i słabi przestępcy.

Lubaczowskie afery przestępcze są przynajmniej oryginalne. Tu ktoś w dzień kumulacji napadnie na kolekturę Totolotka (bo przecież te pieniądze tam są). Ktoś inny w pobliskiej wiosce zaorze drugiemu podjazd, bo skoro ma brony, ma traktor, to byle frajer nie będzie mu ubliżał pod sklepem („pod sklepem” mogłoby być nazwą wszystkich okolicznych centrów kultury). Tylko gdy zginie poczciwej babci ozdobna kura, to aż szkoda, by któryś przepijał jej kolorowe piórka.

Cóż...

Największymi przestępcami są podróżnicy. Ich wyczyny można śledzić w lokalnym periodyku, Kresowiaku Galicyjskim. Jego ostatnie strony zdobi Kronika Policyjna, chyba najbardziej atrakcyjny dział tego czasopisma (no, może jeszcze listy od czytelników, ale o tym kiedy indziej). Wprawdzie niewiele się tam dzieje poza tym, że ktoś „wybiera się na przejażdżkę” rowerem „w stanie po wódce”, ale nie chodzi tu o treść, lecz o język. Maniera stylistyczna lubaczowskich raportów jest niespotykana nigdzie indziej:

 

Z Opaki do Dąbkowa w stanie będąc po wódce wybrał się rowerem Zdzisław Sz.
W Nowym Siole Andrzej K. podróżując w stanie nietrzeźwym rowerem naruszył zakaz.
Z Monasterza do Narola po pijanemu samochodem VW Sharan przybył Marian K.
W Oleszycach Mariola C. z Starego Sioła w stanie nietrzeźwym prowadziła pojazd mechaniczny.
W Oleszycach nietrzeźwy Ryszard N. z Futor podążał rowerem.

 

Cała rzesza podróżujących, podążających, będących w stanie po wódce, czy wybierających się na przejażdżkę co miesiąc zdobi stronice lokalnego periodyku. Niektórzy nawet pilnie oczekują na publikację swojego występku. Ich omówienia zajmują świąteczne imprezy rodzinne albo niedzielne posiadówy „pod sklepem”, kiedy ksiądz już przeczyta ogłoszenia parafialne i wszyscy mogą spokojnie zaspokoić pragnienia dusz.

Ostatnio pojawił się nowy typ recydywistów, czyli „posiadacze suszu marihuany”. Skrupulatnie notowani, nieustannie muszą chronić się przed najniższym gatunkiem człowieka, czyli, wiadome – konfidentem. Liczba donosicieli gwałtownie wzrasta, tak jak liczba posiadaczy. Antynarkotykowa kampania lubaczowskiej policji staje się coraz bardziej agresywna, co widać po raportach:

 

Maciej C. będąc w stanie odurzenia narkotykowego posiadał za tylnym siedzeniem pojazdu mechanicznego Seat około 3 gramy suszu z konopii indyjskich.
Bartłomiej N. w Baszni Dolnej, w mieszkaniu własnościowym swoich rodziców przechowywał nielegalną uprawę konopii indyjskich.

 

Największym jednak przełamaniem stereotypu przestępstw narkotykowych była kradzież zgłoszona przez jednego z mieszkańców Lubaczowa, który niezwykle oburzony wtargnął na posterunek policji, bo „krzaki mu ukradli”. Głupota czy może genialny performans? Sam osądź, drogi czytelniku.

Zdarzają się oczywiście tzw. przestępstwa w afekcie, czyli np. „W Starym Dzikowie Henryk D. znieważył pracownicę GOPS Magdalenę Z.”. Niczym to wszystko jest jednak w porównaniu z nieustannymi, pokątnymi doniesieniami o wybrykach obozu rządzącego: starosty, wójta, sołtysa. Ci bowiem tylko kradną, oszukują i siedzą zadowoleni z siebie. „I zrób co takiemu.” Bo rządzący tylko z pozoru uchodzą za osoby szanowane, w rzeczywistości każdy wie, kto ile nakradł, kto na co wziął pieniądze, co miało powstać, a nie powstało itd. Nihil novi, jednym słowem.

Lubaczów też wiele lat był stolicą lokalnego handlu. W centrum miasta kwitło targowisko zwane „ruskim targiem”. Wielu pozwoliło ono na rozwinięcie własnego zmysłu przedsiębiorczości (w dzieciństwie wraz z kolegami zanosiliśmy tam znalezione banderole po wódce, które tamtejsi handlowcy skupowali). Idąc „ruskim targiem” w porze handlowej co rusz można było usłyszeć puszczane przez zęby hasło: „Papierosy”. Oprócz nich, oferowano oczywiście wiele innych wschodnich towarów, takich jak wódka, piwo, czy chałwa, ale papierosy marki Prima należą do tych najbardziej kultowych.

Przy targowisku mieścił się również wielofunkcyjny kiosk, świadczący usługi kantorskie, będący dorabialnią kluczy oraz... sklepem z kasetami disco polo. Jego świetność dawno już minęła, ale do dziś budynek ten stanowi gratkę wielu nocnych wypadów „w miasto”. Ma on bowiem fantastyczną właściwość: rzucając średniej wielkości kamień na dach, można uruchomić alarm. Czy w alkoholowym amoku nie jest przyjemne uciekać, nawet gdy nikt nie goni?

W świecie lubaczowskim istnieje oczywiście bardzo zorganizowana grupa zaopatrująca w alkohol po godzinach. Właściciele „met”, którzy także mają u siebie wszystkie wschodnie towary, są często ostatnią nadzieją wśród tych, co chcą, a nie mogą. Ukraińskie papierosy, piwo i wódka. Czasem można trafić koniak. A wszystko w blokowych mieszkankach, gdzie poczciwa boazeria, meblościanka oraz kryształy.

Kiedyś, jako młodzi chłopcy, pomyliliśmy metę z mieszkaniem znanej nauczycielki matematyki, bardzo świętobliwej. Dzwoniąc domofonem i pytając: „Wódka jest?”, usłyszeliśmy: „Proszę pana, jak pan śmie! W tym domu nie ma żadnego alkoholu! Proszę sobie iść!”. Nic szczególnego, ale ile dało radości.

Swoistym „shoppingiem” są u nas wyjazdy na przygraniczne zakupy. W Medyce pod Przemyślem jest taki charakterystyczny plac. Wjeżdżając tam samochodem, można od razu zostać otoczonym przez całą masę zagranicznych handlarzy. Przyklejają swoje towary do szyby, nagabują, dają promocje. Ich desperacja bywa przerażająca, ale ostatecznie – reklama dźwignią handlu.

Niech więc nikt nie myśli, że wschód jest dziki. Jak widać, kapitalizm kwitnie tu w swojej najbardziej pierwotnej, a być może najbardziej ludzkiej postaci. Bo u nas można się targować, a wszystko świeże, z pierwszej ręki, bez oszustwa! Czasem można tylko wpaść jak śliwka w kompot albo jak ta nieszczęsna kobita, która wzywała o północy karetkę na cmentarz żydowski, bo doszło do „zakleszczenia” w akcie kopulacji. Ale o tym już w następnych odcinkach.

• • •

Kresy nie istnieją – spis odcinków

• • •

Konrad Janczura – widzi i opisuje, czyta i recenzuje. Garstkę prozy opublikował w „Ha!arcie”, związany głównie z Popmoderną jako pokręcony recenzent. Kiedyś myślał o karierze akademickiej, dyskursy jednak już go nie kręcą. Na papierze wystąpił jako autor opowiadania grozy w antologii poświęconej Stefanowi Grabińskiemu oraz jako wojak w 45. numerze Ha!artu. Pewnie coś jeszcze się trafiło. Pozdrawia małe miasteczka.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information