Miasto Śmierci. Odcinek 9

Michał Curanda

Niektórzy uważają, że jeżeli nie byłeś w Mieście Śmierci, to nie znaczy, że ono nie istnieje. Większość miejsc na świecie znamy tylko z opowieści. Miasto Śmierci to wspomnienia z podróży do tej wyśnionej południowo-azjatyckiej metropolii oraz pełen praktycznych zagadnień przewodnik. To także powrót z zaświatów gatunku powieści odcinkowej.

 

 

Odcinek 9

 

Przyznaję, że spore części niniejszego przewodnika pisałem w transie. Zastanawiam się, czy aby nie stałem się mimowolnym medium Księgi Świata. Babowie posługują się następującym określeniem: „Ta, która zamiast być czytana, czyta czytającego”. Jest w tym jakiś sens, gdyż obcując z Księgą w stanach zmienionej świadomości, wielokrotnie miałem wrażenie, iż dokonywał się przekaz jakichś tajemniczych danych. Het, ponad moją świadomością, na granicy postrzegania, kiedy bariery zmysłów są osłabione, następowała transmisja niezrozumiałych informacji. Zupełnie jakby „program” Księgi ładował podprogowo jakąś część mojego mózgu. Czy to może oznaczać, że Księga wpłynęła na moje decyzje jak wirus albo mem, chcący rozmnażać się poprzez słowa? Być może niniejszy przewodnik jest wehikułem przetrwania, dzięki któremu słowo Księgi przemieści się w przyszłość. Chętnie sceduję część odpowiedzialności na odcieleśniony, mistyczny artefakt. Z powodu Księgi, lub mimo niej, moje życie w Kota Mati coraz bardziej zaczęło się rozmywać. Inna możliwość jest taka, że uodporniłem się na substancję doktora i nie przenosiła mnie ona już w całości – tym samym dołączyłem do legionów na wpół materialnych postaci, upiorów wybrzuszających się z mgieł. Tak bardzo wrosłem w Miasto, że brakowało mi doświadczania go jak kiedyś. Czułem tęsknotę za domem. Nie mogłem uśmierzyć tego uczucia nawet kratomem, choć miałem na to ochotę. Czułem, że pogrążając się w odmętach nietrzeźwości, coraz bardziej traciłem kontakt z Miastem – jeśli dobrze się spaliłem, zasypiałem na kanapie meliny i budziłem się z bólem krzyża w moim obskurnym mieszkaniu. Wizyty w Kota Mati były coraz krótsze, nie nadążałem nawet przywitać ze wszystkimi, których znałem. W końcu postanowiłem spędzić noc z prostytutką – transseksualistą (jak już mówiłem, trudno tutaj o inne, ale to mi akurat odpowiada) i zaraz po seksie ocknąłem się, zawinięty w wilgotne od potu prześcieradła we własnym, rzeczywistym lokum. Czułem, iż cała przygoda w Mieście skończy się bardzo niedługo.

W związku z tym postanowiłem przyzwyczaić się do starego trybu funkcjonowania. Wciąż jeszcze odpisywałem na tajemnicze listy od morskiej kochanki, jak zwykle poświęcając temu wiele uwagi, ale woreczki foliowe z wodorostami były coraz lżejsze. Ona powoli zapominała o mnie lub zaczęła odgadywać, że ją zwodzę po to, by uczestniczyć w oddalonym od niej życiu. Doktor Keter przyjmował coraz lżejsze woreczki ze stoickim spokojem, a raz w tygodniu wysypywał na szalkę stosik żółtego proszku, który sumiennie dzieliłem na porcje.

Przybył Ehud Ormazd i, pomimo że zauważył, jak porcje maleją, postanowił odświeżyć wizerunek produktu, a w hołdzie dla mojego udziału w całym interesie poradził się mnie a propos nowej nazwy dla Kobierców. Zaproponowałem coś prostego i neutralnego zarazem, co mogłoby wskazać właściwy kierunek eksploracji przyszłym klientom – wskazałem „Księgę”. Niech ten undergroundowy wynalazek, świadectwo alchemicznego geniuszu Ketera, mojej pasji i obrotności Ehuda, wejdzie w ciepłe objęcia tekstualnej wyobraźni. Niech stanie w szranki z jakąkolwiek inną księgą. Uważam, że wspólnie daliśmy początek czemuś, co mogło zrewolucjonizować dotychczasowe pojmowanie podróży, doświadczanie miasta jako wspólnoty i wiele innych rzeczy. Czułem, że zbliżają się moje ostatnie chwile w Kota Mati, których nie będę już mógł odróżnić od abstrakcyjnych marzeń sennych. Chciałem, żeby nowa nazwa przetrwała, jako mój autograf pod całym przedsięwzięciem, ale wtedy Keter podsunął inne słowo, również przywleczone przeze mnie z wojaży do Kota Mati, stokroć bardziej trafne, o którym zwyczajnie zapomniałem. Otóż w narzeczu mieszkańców Miasta, narkotyk zwykło nazywać się „Keterangan”. Jest to zapożyczenie z indonezyjskiego o starożytnej etymologii, dziwnym trafem uwieczniające godność mojego pracodawcy. Ehud od razu przyklasnął tej propozycji.

Postanowiłem, iż zachowam ostatnią dawkę Keteranganu na odległą przyszłość. Jedyną moją widokówką pozostanie ten dziennik/przewodnik, który, dopóki substancja jest rozprowadzana, będzie do niej dołączany w charakterze dodatku. Dlatego w imieniu parlamentu Kota Mati (w końcu pracowałem tam jako asystent), życzę wszystkim podróżnikom przyjemnej podróży i wielu wspaniałych wrażeń.

Po tym jak skończyły się wodorosty i przestałem być uwodzony przez kobietę z morza, doktor Keter zawiesił działalność laboratorium. Był to tylko w połowie skutek przerwania moich romansów – skończyły się czasy szalonego popytu. Mgły opanowały skaliste wybrzeże, ale nie takie jak w Mieście – jak na złość nie miały one z nim nic wspólnego. Nadchodziły niczym armia, powoli maszerująca w stronę Essawiry. Czasem z przyzwyczajenia, półprzytomny, brnąc przez tumany nocnych majaków, wychodziłem przed kamienicę i człapałem na bulwar, aby zażyć trochę porannej bryzy. Majestatyczną ścianę mgielną brałem za kolejny sen i dopiero stopniowo zdawałem sobie sprawę, że są całkiem realne. Ściana stała wzdłuż nabrzeża na długości kilkudziesięciu kilometrów w obu kierunkach, nic nie mogło się przez nią przedostać. W Mieście znali prawa natury, wiedzieli jak postępować z rzeką i jej oparami, tu zaś miałem do czynienia z zupełnie nowym zjawiskiem. Możliwe, że mgły przychodziły do Essawiry w przeszłości, w sobie tylko znanych odstępach czasu, na przykład co kilkaset lat, ale ta spekulacja nie budziła nawet iskierki poczucia bezpieczeństwa.

Biała zasłona, jak zaczęli nazywać mgłę tubylcy, wpierw trzymała się na odległość, potem którejś nocy, może nawet w ciągu jednej chwili, przykryła swoim całunem Wyspę Diabłów – niewielki skalisty garb na morzu, który w przeszłości stanowił więzienie, a jeszcze wcześniej – miejsce odosobnienia wariatów, dziś zaś był źródłem niepokojących odgłosów, które niosły się po spokojnym morzu. Według kelnera z restauracji z witrażem, można było czasem usłyszeć rozpaczliwe darcie się i szlochanie mężczyzn i kobiet, które po chwili nieodmiennie przechodziło w bulgoczący dźwięk i zlewało się z szumem fal. Innym razem słyszano, jak ktoś tam na Wyspie kichał i kaszlał. Raz podobno nawet kobieta, która miała stragan przy morzu, usłyszała płacz dziecka i święcie wierząc, że to jej dziecko płacze, rzuciła się z bulwaru w fale i rozbiła na ostrych jak bagnety skałach. W powszechnym mniemaniu na Wyspie Diabłów znajdowało się wejście do piekieł albo dom złośliwych stworzeń, które popadły w niełaskę u Allaha. Restaurator napomknął, że zachęcona legendami ekipa telewizyjna dotarła na te czarne skały i nic w nich nie znalazła – tylko plastikowe torby, które wyrzucił ocean, nic poza tym, żadnych jaskiń ani korytarzy. Mieszkańcy Essawiry żyli z Wyspą Diabłów od urodzenia, więc kiedy znajoma plama czerni zniknęła we mgle, niektórzy zaczęli pakować swój dobytek. Zwłaszcza ludzie mający domy na medynie utracili dobry nastrój i poddali się atmosferze oblężenia.

Wkrótce potem odkryłem, że mgła szpieguje miasto nocą. Po ciemku, jak wielkie gazowe czerwie, opary sunęły ulicami medyny. Nie zapuszczały się jednak do domów, na razie zdawało się, że badają otwarty teren. Widziałem to z progu swojej kamienicy, która była położona na wzgórzu. Patrzyłem z przejęciem, jak palce intruza zatapiają się w żyłach miasta, tworząc istny labirynt – jeśli ktoś znalazłby się wtedy na ulicy, straciłby orientację. W Kota Mati wyglądało to zupełnie inaczej – tam mgła po prostu opadała z wiecznie zachmurzonych niebios, tu zaś wlewała się jak płyn w puste naczynie. Penetrowała… W przeciągu pół godziny mgła dotarła do skraju medyny i roztopiła się, niczym lód na słońcu, tylko szybciej. Topniała oczywiście od końca. Potem obserwowałem w blasku księżyca, jak ściana oddala się pośpiesznie na wczorajszą pozycję.

Wszystko to zbiegło się w czasie z wizytą Ehuda, który miał poplamiony garnitur, wymiętą koszulę i kilkudniowy zarost – rzecz nietypowa, gdyż zawsze był nieskazitelny i elegancki. Dość arogancko ogłosił, że przegrał wszystkie pieniądze, włącznie z należnością dla doktora. Potem zaczął coś bełkotać po persku. Popatrzyłem na Ketera i wzruszyłem ramionami, on zaś zaprowadził Ehuda, który już stał się potulny, do jadalni. Posadził go na fotelu i dał mu jakieś barbiturany na sen. Chyba pomylił przy tym fiolki, bo choć Pers spał, to strasznie zgrzytał zębami.

Na drugi dzień Ehud ożył. Odpoczywał w sumie cały dzień i noc, z przerwami na siku. Gdy przyszedłem, jak zwykle, koło dziesiątej do pracy, Ehud przywitał mnie z wymuszoną serdecznością. Nieumiejętnie ukrywał zły nastrój. Nie chciał budzić doktora, ale – jak wynikało z jego tłumaczeń – zaraz po przebudzeniu odkrył, że jest godnym politowania nędzarzem. Przyzwyczajenie nakazywało mu czuć się z rana jak skowronek, toteż mimo wszystko próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Zresztą prędko się złamał i zaczął mi pokazywać kilkudniowy zarost, tajemnicze dziury w swoich lnianych spodniach, tłuste plamy na marynarce oraz przekrwione oczy. Gdyby był z nami Sherlock Holmes, z pewnością potrafiłby prześledzić jego wędrówki na podstawie wyglądu. Sam Ehud nie był w stanie tego zrobić. Tłumaczyłem mu, że powinien się z tego cieszyć, albowiem nie zazna wyrzutów sumienia, ale on uparcie rozważał strzępki wspomnień. Pasowało to do jego charakteru zorganizowanego biznesmena, lecz jednocześnie ujawniało mroczniejsze, podświadome dążenia. Przez ostatni tydzień musiał być kimś innym, kimś tłumionym od dawna, znużonym dotychczasowym życiem, zdecydowanym wziąć sprawy w swoje ręce. Nie dawał mi dojść do słowa, próbując na siłę reanimować umierającą przeszłość perskiego handlarza tajemniczych specyfików. Dałem sobie wreszcie spokój i zaakceptowałem bezboleśnie nowy stan rzeczy, a był on taki, że Ehud co prawda ogolił się i wyprał, ale jednak nie powrócił do dawnego życia. W ciągu następnego tygodnia próbował mi i doktorowi bardzo racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego będzie lepiej, jak zamieszka w Essawirze. Uświadamiał nam wielokrotnie, że jego pobyt tutaj prawie nic nie kosztuje, biorąc pod uwagę, jak wiele zysku przysporzył wcześniej Keterowi. Za każdym razem potakiwaliśmy głowami, bo od początku wszystko było dla nas trochę oczywiste. Wreszcie, nie mogąc znieść bajecznych tłumaczeń, oznajmiłem Ehudowi, że jak dla mnie, to może mieszkać z doktorem albo nawet u mnie, byle by tylko o tym tyle nie gadał. Zdaje się, że właśnie na to czekał, bo zamknął się i przestał nas absorbować. Doktor nie wyraził swojego zdania, co chyba oznaczało, że wszystko mu jedno. Po tym wydarzeniu Ehud zregenerował siły. Golił się regularnie, dbał o wstrzemięźliwość, wychodził wiele razy do miasta, by obcować z tubylcami i nawiązywać kontakty. Przyszedł dzień, w którym zwrócił się do mnie, bo doktorowi już był dłużny, abym pożyczył mu na nowy garnitur. Zrobiłem to i Ehud prawie odleciał jak ptak ze zrośniętym skrzydłem. Przed odejściem ustalił z doktorem, że wraca do pracy, i wyłożył nam, jak zamierza teraz przewozić specyfiki. Otóż najlepszą skrytką zdawały się bele haszyszu przemycanego do Europy. Miał plan, żeby przemycać w nich dużo cenniejsze, robione jak garnitury na zamówienie legalne, swoją drogą, środki. Mógł oczywiście wysyłać je jako dodatki do nawozów, rozpuszczalniki do farb albo odczynniki chemiczne, ale gdzie wtedy podziałby się dreszczyk emocji – tak nam to wytłumaczył.

Następnego dnia po wyjeździe Persa mieszkańcy mediny przestali drżeć o swój los – mgła zniknęła. Ocean był czysty, a powietrze przejrzyste. Wszystko wróciło do normy. Czy Ehud sprowadził mgłę, czy przyszła za nim z jakiegoś odległego miejsca jak zbłąkany pies? Nie da się stwierdzić, ale cała sprawa jest bardzo zagadkowa.

• • •

Miasto Śmierci – spis odcinków

• • •

Michał Curanda – 29-letni mieszkaniec Husavik na Islandii. Z wykształcenia antropolog. Prowadzi własnego bloga. W krąg jego zainteresowań wchodzą antyczne kulty misteryjne, holokaust, tarot, siłownia i minimalizm. Na co dzień jest przewodnikiem po lodowcu.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information