Not Smiling Country (2): Donbas

Aleksander Przybylski

Kiedy po zwycięstwie Majdanu i ucieczce Janukowycza Ukraińcy odetchnęli z ulgą, nie przypuszczali nawet, że ten jeden oddech będzie musiał im wystarczyć na niezwykle długie nurkowanie. Nie bardzo wiadomo, gdzie jest dno, od którego będzie można się odbić. Na dodatek ocean jest lodowaty i roi się od rekinów.

Przyjechałem na Ukrainę, gdy na Krymie i we wschodnich obwodach zaczynały się pierwsze prorosyjskie protesty. Nie widziałem Majdanu, ale za to zobaczyłem początek tego, co w przeciągu zaledwie trzech miesięcy przerodziło się na oczach świata w regularną wojnę. Odwiedziłem Donieck, Sewastopol, Dniepropietrowsk i Kijów. Postanowiłem pisać dziennik by przekazać to, czego nie da się zamknąć w kilkuminutowym newsie czy relacji na żywo. Nie są to mądre analizy politologiczno-militarne ani opisy dramatycznych wydarzeń z frontu, bo tam po prostu nie byłem. Ale starałem się uchwycić codzienność Ukrainy ogarniętej konfliktem – jej dramaty, absurdy i nadzieje. Dziennik zaczyna się drugiego marca i urywa w połowie lipca, bo wciąż nie sposób postawić ostatniej kropki.

Zanurzanie trwa.

* Tytuł zainspirowany obrazem kijowskiego malarza, członka grupy Żłobologia, Serhija Koliady.

 

 

Donbas

 

4 marca

Olga, fotoreporterka z „Novosti Donbassa”, przekazuje mi kilka użytecznych informacji. Między innymi adres strony Vkontaktie (to taki rosyjski Facebook), z której korzystają prorosyjscy demonstranci. Dzięki niej wiemy o wszystkich planowanych mitingach, a także zapoznajemy się z bogatą kolekcją antyukraińskich memów. Na przykład takich: Jaceniuk i Turycznow ślęczą nad mapą sztabową Krymu. Jaceniuk trzyma w ręku plastikowe modele czołgów i pyta się prezydenta:

– To co? Rzucamy nasze czołgi?
– Nie, róbmy to z głową. Najpierw jeden, potem drugi.

Swój profil Vkontaktie ma także Paweł Gubariew (nazywany w Polsce nie wiedzieć czemu Gubariowem), który obwołał się liderem donieckich separatystów, choć nie mam żadnych wątpliwości, że to człowiek wybrany i posłany przez Moskwę. W każdym razie charyzmy ma w sobie tyle co jamnik szorstkowłosy. Przeglądanie jego profilu jest niezwykle pouczające. Nie zdążył on bowiem usunąć zdjęć, które pochodzą z czasów przedrewolucyjnych. A widać na nich, jak jeszcze w czerwcu 2012 roku malował sobie twarz na niebiesko-żółte barwy z okazji Mistrzostw Europy. Ciekawe są też linki do strony jego agencji reklamowej, którą prowadzi razem z żoną. Można tam przeczytać, że wyznaje klasyczną grecką zasadę kalokagatii czyli harmonijnego rozwoju moralnego i fizycznego. Kłóci się to z jego sporym brzuszkiem, ale on akurat mógł być przydatny w pracy, bo ze strony wynika, że można go wynająć jako św. Mikołaja na godziny (w wersji zachodniej) lub Dziadka Mroza (dla tradycjonalistów). Jego żona przebiera się za Śnieżynkę. Koszt – 500 hrywien. Małżeństwo trudni się też „organizacją eventów”. Trzeba przyznać, że rosyjskie służby mają poczucie humoru.

Po południu spotykamy się z Anatolem Terleckim, liderem donieckiej Polonii. Umówiliśmy się pod palmą Miercałowa, stojącą na bulwarze Puszkina. Palma jak palma, choć ze względu na klimat zrobiona ze stali. Oryginał znajduje się w Petersburgu. Pod koniec XIX wieku z jednego arkusza blachy wykuł go doniecki robotnik Alieksij Miercałow. Na dowód, że Donbas to kraina cudowności i ludzi biegłych w swym rzemiośle. „Na Donbasie palma jest, małpy są, ale kokosów jeszcze nikt nie widział” – lubią mawiać mieszkańcy miasta.

– Ustawili ją parę lat temu z okazji jakiejś rocznicy czy czegoś takiego – powiedział Terlecki. Ale pan Anatol nie chce mówić o palmach i przemyśle hutniczym, tylko o swojej polonijnej trzódce. Okazuje się, że nie tylko takowa tutaj istnieje, ale jest zrzeszona i prężna. Terlecki chwali się zespołem pieśni i tańca, który często występuje w Polsce na zaproszenie zaprzyjaźnionych samorządowców (między innymi z Katowic), a także wydawaną w miarę regularnie gazetą. Dla tych, którzy już zapomnieli, a szczególnie dla tych, którzy nigdy nie poznali, organizowane są kursy języka polskiego. Poza tym w Jenakijewie, Makiejewce, Gorłówce, Kramatorsku i Doniecku odprawia się msze po polsku. Według szacunków Anatola, Polaków w Donbasie może być nawet dziesięć tysięcy. Brzmi to trochę niewiarygodnie, ale wiele osób po prostu nie rejestruje się i nie ma żadnego związku z polską kulturą, ale ich pochodzenie jest ewidentne, co zdradzają chociażby nazwiska, takie jak Batowski, Sarnecki, Banach, Zelent... Wielu z nich trafiło tutaj z Galicji, Podola i Wołynia w latach 70. Wtedy ludzie z zachodniej Ukrainy, w tym ci o polskich korzeniach, przyjeżdżali do przemysłowego Donbasu za pracą.

Chcemy przejść się do rady obwodowej, która została wczoraj zajęta przez rosyjskich demonstrantów. Anatol idzie z nami. To człowiek, który w dzieciństwie wpadł do kociołka z prozakiem – wykazuje niczym nieuzasadniony optymizm i twierdzi, że teraz się trochę co prawda spieprzyło, ale wszystko będzie dobrze. Że Polacy, Ukraińcy i, rzecz jasna, Rosjanie będą żyć na Donbasie w zgodzie i harmonii, a ich mała ojczyzna rozwinie się pod światłymi rządami... właściwie to nie do końca wiadomo kogo, ale przyszłość czeka ich wspaniała. Zdemolowane wnętrze obwodowej administracji świadczy raczej o czymś zgoła przeciwnym. Dotarliśmy tam z Anatolem w momencie, gdy „ludowa rada” uchwaliła konieczność przeprowadzenia referendum o przyszłości Donbasu. Anatol stwierdził, że chętnie sobie popatrzy, a w razie czego pomoże jako tłumacz. Sala plenarna pełna była rozgorączkowanych ludzi. Paweł Gubariew siedzi za stołem prezydialnym i odpowiada na pytania. A jakie będzie pytanie w referendum? A czy zjednoczymy się z Rosją? A może będziemy autonomią w ramach Ukrainy? Albo niepodległym państwem z własną armią i ministerstwem spraw zagranicznych? Czy będziemy węgiel wysyłać bezpośrednio Chińczykom bez pośredników? A może znacjonalizujemy majątek Tarucie, Achmetowowi oraz pomniejszym oligarchom? Bo mój szwagier zna się na hutnictwie, to mógłby zostać dyrektorem kombinatu. I jeszcze jedno pytanie, czy można puścić więcej marszrutek do Makiejewki? Bo jest ich za mało i pasażerowie jeżdżą ściśnięci jak sardynki.

Biedni autorzy tych pytań siedzieli na wyściełanych czerwonym welurem fotelach, na których do niedawna siadali tylko deputowani. Teraz to oni mają poczucie władzy i mocy sprawczej. Yes We Can, Da My Możem. Dokonała się jakaś długo wyczekiwana sprawiedliwość dziejowa. Ci ludzie na co dzień byli olewani przez Kijów, oligarchów i lokalnych samorządowców, teraz ktoś dał im poczucie, że mogą zmienić rzeczywistość, że ktoś ich słucha. Stanowili jeszcze bardziej egzotyczną mieszankę niż tłum, który do tej pory widziałem na wiecach. Zdecydowanie mniej było dresiarzy, widocznie wykonali już swoje zadanie, a poza tym psuliby ładny obrazek. Pomiędzy rzędami przemykali operatorzy i fotoreporterzy rosyjskich stacji Life News i Pierwyj Kanal. W fotelach rozsiadły się babuszki, a obok nich siedzieli weterani... sam nie wiem jakiej wojny. Byli to starcy w mundurach carskich, drugowojennych, a także całkiem współczesnych. Oczywiście obwieszeni medalami. Pewnie najstarsi z nich służyli jeszcze pod marszałkiem Bagradionem. Najbardziej interesujący byli jednak przedstawiciele czegoś, co nazwałbym klasą średnią. Było ich niewielu, ale się wyróżniali. Mieli średnio po czterdzieści lat, nosili skórzane albo dżinsowe kurtki, buty z czubem mieli wypastowane i wymachiwali biersetkami (w Polsce znanymi pod uroczą nazwą pedałek), czyli torebkami na rzemyku. Kiedyś nosili je cinkciarze, dziś noszą je konduktorzy w ukraińskich tramwajach i przedstawiciele small businessu. Co jakiś czas ktoś zabierał głos z mównicy, a ludzie podchodzili do stołu prezydialnego, za którym siedział Paweł Gubariew. Ludowy gubernator rękę miał w gipsie, rzekomo złamali mu ją ukraińscy milicjanci. Teraz ta ręka stała się symbolem brutalności kijowskiej junty i (o ironio) niezłomności rosyjskich aktywistów. Reprodukowana jest nawet na plakatach i wlepkach. Wystające z gipsu palce ułożone są w literę V. Przerobiona przez grafików łapka gubariewka jest hitem lokalnego Internetu. Podobno generał Santa Ana kazał z wojskowymi honorami pochować swoją amputowaną po bitwie nogę i sam uczestniczył w jej pogrzebie. Więc Gubariew szlak ma przetarty. Tak na wypadek, gdyby się mu ta kończyna nie zrosła albo gdyby ktoś mu w przyszłości coś uciął. Gubariew jest skromny, to gubernator „ludowy”. Świadczyć ma o tym jego strój – prosty milicyjny sweter z materiałowymi wstawkami na łokciach. Na ścianie za nim wisi wielka flaga Donbasu przedstawiająca słońce wschodzące nad czarnym jak węgiel Morzem Azowskim. Z zewnątrz wygląda to jak jakaś kpina, jak bajkowa kancelaria króla Valoroso, udzielnego władcy Paflagoni. Pomocnicy Gubariewa i jego zastępcy pracowicie przystawiają pieczęcie do rozmaitych pism. Kult pieczątki, o którym pisał prawie dwieście lat temu markiz de Custin, ma się wciąż na wschodzie całkiem nieźle.

• • •

Not Smiling Country – spis odcinków

• • •

Aleksander Przybylski – przedstawiciel pokolenia Czarnobyla i vibovitu. Dziennikarz z pretensjami literackimi (najgorszy przypadek). Naprawdę dobrze wychodzą mu tylko przetwory z pigwy oraz innych owoców, którymi poi przyjaciół. Zbiera książki, one zbierają kurz, kurzu nie zbiera nikt. Obecnie pracuje w TVN24 jako reporter, chociaż zdarza mu się czasami coś napisać, np. dla tak poczytnego tytułu, jakim są „Szamotulskie Zeszyty Muzealne”. Ha!art w wersji online ma być kolejny.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information