Miasto Śmierci. Odcinek 5

Michał Curanda

Niektórzy uważają, że jeżeli nie byłeś w Mieście Śmierci, to nie znaczy, że ono nie istnieje. Większość miejsc na świecie znamy tylko z opowieści. Miasto Śmierci to wspomnienia z podróży do tej wyśnionej południowo-azjatyckiej metropolii oraz pełen praktycznych zagadnień przewodnik. To także powrót z zaświatów gatunku powieści odcinkowej.

 

 

Odcinek 5

 

„Czym jest Księga Świata?” – zapytają niektórzy turyści w Kota Mati. Przyznam szczerze, że nie potrafię dostarczyć wyczerpującego opisu, ale powiem, co udało mi się odkryć na jej temat. Bywalcy melin opiumowych, moi stali informatorzy, wśród których można spotkać przedstawicieli wszystkich warstw społecznych, mówili, że Księga ma w sobie coś z kobiety. Twierdzili, że dotykanie jej bez pozwolenia jest niczym gwałt, a nawet gdyby właściciel na to pozwolił, co rzadko czyni, równałoby się to świętokradztwu. Nikt nie może jednak do końca o tym sądzić, albowiem nikt z poznanych mi ludzi jej nie dotykał – powtarzali jedynie po sobie zasłyszane historie o tych, którzy celowo obrali sobie za rozrywkę potajemne dotykanie Księgi. Są dwie grupy ludzi, które mają wyłączność na dysponowanie Księgą. Dlaczego tylko wybrani? Otóż aby dotykać Księgi, przerzucać jej strony, pieścić fakturę okładki, dbać o nią (a nawet zaniedbywać ją, jeśli potrzeba), posiadać ją na własność – aby móc pozwolić sobie na to wszystko, należy zobowiązać się na całe życie.

Pierwszą grupą są namaszczeni przez władców niewolnicy Księgi – tajemniczy urzędnicy, sprawujący funkcję analogiczną do astrologów na dworach chińskich cesarzy. Różnią się od nich tym, że nie mogą się swobodnie przemieszczać i przez większość swego życia (które nie jest zbyt długie, zważając na ekstremalną niewygodę stałej pozycji siedzącej) mają obowiązek studiować Księgę, odszyfrowywać ją, zgłębiać przypisy i komentarze, a następnie doradzać władcy lub członkom parlamentu. Wszyscy ci ludzie przywiązują nabożną uwagę do samego rytuału zasięgania opinii, albowiem niewolnicy rzadko udzielają audiencji, więc każda konsultacja jest na wagę złota. Niewolnik Księgi jest najwyższą instancją sądową w Kota Mati i wydaje ostateczny wyrok rozstrzygający w sprawach karnych i gospodarczych. Od takiego wyroku nie istnieje żadne odwołanie, ponieważ oficjalnie tylko oni znają się na prawie ostatecznym – Prawie Księgi – i mogą je dowolnie interpretować. Decyzja o byciu niewolnikiem jest dobrowolna, ale raz dokonany wybór obowiązuje do końca życia, chyba że władca lub parlament zadecydują inaczej, co zdarzyło się w długiej historii Kota Mati zaledwie kilka razy.

Nad Księgą i jej komentarzami pracuje się od zmierzchu do świtu. Niewolnicy z samego rana są przykuwani do niej kajdanami, przy czym może to być inna księga niż dnia poprzedniego – dość, że znaki w niej zawarte są takie same. Rzekomo ma to ograniczyć obsesyjne, bałwochwalcze przywiązanie do jednego egzemplarza i pomaga skoncentrować się na treści – tak przynajmniej twierdzą przepisy (zawarte w innej, znacznie pośledniejszej księdze). Po zmroku niewolnik zostaje oddelegowany oficjalnym dekretem parlamentu do swojej prywatnej celi, gdzie ma czas na jedzenie, sen i medytację nad przyswojonymi znakami. Urząd ten jest ostatnim reliktem epoki niewolnictwa. Przetrwał jedynie z powodu sakralnego zabarwienia – niewolnik Księgi jest dozgonnym sługą władcy, narodu, postkolonialnego parlamentu, kodeksów, foteli, łańcuchów i ostatecznie samej Księgi Świata. Nikt dokładnie nie zbadał, jakie warunki ekonomiczne powodują wyzbywanie się swojej, nawet najmarniejszej, wolności na rzecz studiów nad Księgą. W XIII wieku rekordowa liczba niewolników wynosiła 300! To ogromna ilość, biorąc pod uwagę, że obecnie istnieje tylko jeden niewolnik Księgi. Najwyraźniej ten sposób zgłębiania mądrości jest już na wymarciu, być może całkiem słusznie, gdyż nastąpiła plebeizacja studiów nad Księgą. Pojawili się niezależni od władzy interpretatorzy. Są wolni i wyjęci spod kontroli systemu, który tak konsekwentnie ignoruje ich istnienie, że aż wydaje się to celowe. Ludzie wzięli Księgę w swoje ręce! Jakimś sposobem wyciekła ona z pałacowych labiryntów, najpewniej za sprawą skorumpowanych albo co gorsza ideologicznie nastawionych kopistów. Tym sposobem Księga Świata zagościła na ulicach Kota Mati.

Pora chyba wyjaśnić, czym jest sama Księga, którą pewnie wielokrotnie zauważycie rozłożoną na chodnikach Miasta. Do 1932 roku uważano, że Księga nie istnieje. Nie interesowała ona nikogo poza garstką angielskich orientalistów, którzy trafili na jej ślad w podaniach indyjskich, lecz omyłkowo utożsamili ją z pismami Wedów. Z dniem 13 czerwca 1932 roku grupa sprowadzonych specjalnie z tej okazji wietnamskich robotników odkopała grobowiec króla Dżajavarmana XX, antycznego władcy Kota Mati. Jego imię nawiązywało do wielkiego budowniczego Angkor Wat, a zawartość grobowca wyceniono na dziesięć milionów ówczesnych funtów – sporo pieniędzy. Były tam rubiny, z których słyną okoliczne kopalnie (w grobie podobno znaleziono rzadkie okazy wielkości pomarańczy), brylanty z Laosu, statuetki małp z oczyma z klejnotów, kilkunastometrowe sznury pereł oraz rzecz, której nie zdołano wycenić na rynku artefaktów – doskonale zachowana kopia legendarnej Księgi Świata. Napisana niezrozumiałym, wymyślonym, elitarystycznym szyfrem księga, która dla idei narodowego Kota Mati znaczyła więcej niż złoto. U schyłku epoki kolonialnej należało bowiem wynaleźć coś na kształt narodu zamieszkującego to miasto-państwo.

Kłopotliwa natura tego pomysłu nasuwa się błyskawicznie – miasto jest przecież na pewnym poziomie tyglem kulturowym. Oczywiście zamieszkują je głównie rodziny wielopokoleniowe, ale ich przewaga nie jest decydująca. Około trzydzieści procent populacji miasta to osadnicy, którzy najczęściej powiększają granice slumsów lub z rzadka wykupują dobrze położone kamienice. Jeśli ktoś przeprowadza się do Kota Mati, to najprawdopodobniej posiada lichy kapitał. Miasto cieszy się złą sławą. Mieszkańcy twierdzą, że to z powodu stagnacji w ekonomii, polityce i religii. Bywa, że co bardziej sfrustrowani imigranci zostawali obezwładnieni przez mgłę akurat wtedy, gdy rzucali w kogoś kamieniem, a kiedy wszystko mija, są zbyt zmęczeni, by kontynuować walkę. Sprzeciw nigdy nie dochodzi do skutku, napięcie nigdy nie kończy się satysfakcjonującym rozładowaniem, konflikty grzęzną w błotnistych uliczkach, a rewolucja nigdy się nie spełnia. Do nowych przybyszów prędko dociera, że aby wyjść na swoje muszą postępować wedle reguł, przypominających raczej prawa fizyki aniżeli odgórne ustalenia władzy. Oczywiście lwia część polityki została zagarnięta przez system, ale i on, choć ukształtowany w przeszłości, jest efektem dziwnej specyfiki miasta, jego położenia, warunków klimatycznych i atmosfery.

Nie twierdzę wcale, że nie podlega to zmianie – wszak imigranci najlepiej czują się w synkretycznej zupie z przytarganych tobołów rodzimych tradycji i rzeczywistości zastanej. Dzięki temu eliksir przemiany sączy się bardzo powoli, ma subtelny smak i aromat, daje nadzieję na przyszłość, nie odbierając godności przez opieszałe działanie. Dlatego miasto-państwo narodowe jest możliwe właśnie w Mieście Śmierci. Co sprawia, że konflikty etniczne są ograniczone do minimum? Musi być to niepojęty urok, owa niezwykła substancja, która pozwala wszystkim tutaj funkcjonować, ten cyklicznie wydzielany przez rzekę miazmat, naruszający granice ego, ciągle stawiający tożsamość pod znakiem zapytania. Czynnik ten jest naturalny i oczywiście władza ustalona po odwrocie Anglików uzurpuje sobie (podobnie zresztą jak władza kolonialna w swoim czasie) przywilej naturalności, dostosowania do rytmu świata. „Nie obchodzą nas inne miasta. Obcy kapitał nie jest w stanie zagwarantować nam obiecywanej przez siebie nirwany, ponieważ nikt poza nami nie rozumie ani nie chce zrozumieć tutejszych warunków” – przemawiał przewodniczący parlamentu w odpowiedzi na zakusy gudżarackich biznesmenów. „Nie jesteśmy dzikim miejscem, jak chciałby nas widzieć Wietnam. Nie jesteśmy «starożytną kolebką niczego», jak mówią o nas Arabowie. Jesteśmy kulturalnie samowystarczalni. Tak jest i tak musi być, dopóki miasto i rzeka same nie ruszą się z miejsca. Jesteśmy ostatnim śniącym miejscem na Ziemi i bądźmy z tego dumni” – piękne refleksje, choć rzadko wyrażane na forum ogólnym. Co prawda idea narodowa jest ugruntowana, lecz traktuje się ją jak Tajemnicę Poliszynela. Za swoją mowę przewodniczący otrzymał upomnienie od komisji kontrolnej – ilość przemówień o zabarwieniu nacjonalistycznym jest ukonstytuowana, podobnie jak ilość przemówień ksenofobicznych. Przekroczenie owego limitu grozi wyrzuceniem z parlamentu.

Jak wspomniałem, koncepcja miasta-państwa narodowego, zupełnie unikalna w wydaniu Kota Mati, bardzo skorzystała na odkryciu Księgi Świata. Pojawił się wabik, który natychmiast przyciągnął krytycznie nastawionych intelektualistów. Według zapisów kronikarskich Dżajavarman XX był niesamowitym władcą. Był królem-niewolnikiem Księgi, chociaż mógł przemieszczać się swobodnie, zorganizował olbrzymią infrastrukturę związaną z odszyfrowywaniem tajemniczego manuskryptu. Jego dwór niewolników wynosił trzysta osób bez pamięci poświęconych świętej księdze. Był groteskową postacią, bohaterem wielu onirycznych przypowieści, w których nigdy nie został przedstawiony jednoznacznie pozytywnie. Podobno cechowała go melancholia i ponury, kapryśny charakter. Według zapisów Księga Świata była jego królewską obsesją, jedną z tych, które spełnia się bez względu na koszty. Za sprawą Księgi, Dżajavarman oddalił się od swoich urzędników i kapłanów, dając im pole do korupcji, skrytego samowładztwa i intryg. Stracił wielu doradców, gdyż bez skrupułów, wedle kaprysu kazał zabijać nawet tych najbardziej majętnych. Jednego, który odważył się przerwać mu kontemplację świętych szyfrów, osobiście ukatrupił ciężkim, oprawionym w złociste tablice woluminem. Miał ulotne poszanowanie dla wszelkiego rodzaju szarlatanów, którzy twierdzili, że udało im się odczytać co nieco z jego ulubionego tomu. Niektórzy zadomawiali się na dworze i czasowo zyskiwali silną pozycję. Gdyby panowanie Dżajavarmana nastąpiło później, z pewnością znaleźliby się koło niego przedsiębiorczy Europejczycy. Być może namówiliby go na zastosowanie prasy drukarskiej do powielania świętego tekstu. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Przed swoją śmiercią, której nie odroczyło najgłębsze poznanie Księgi Świata, król rozkazał zniszczyć prawie wszystkie egzemplarze. Dlaczego? Może uważał, że odkrył jej tajemnicę i postanowił zabrać ją ze sobą do grobu. Za tym wyjaśnieniem przemawia fakt, iż ostatni egzemplarz rzeczywiście znaleziono w jego grobie wraz z enigmatycznymi przypisami władcy, szczelnie pokrywającymi marginesy. Dziś, na potrzeby urzędu niewolników, Księgę i komentarze przepisuje się oddzielnie – któż z żywych może zaświadczyć, że król nie był tylko wariatem opętanym manią szyfrów?

Wkrótce po odkryciu grobowca parlament przywrócił tradycyjny urząd niewolnika Księgi, wydzielono na ten cel budżet i lokalizację w oficynie starego pałacu królów. Każdy chciał zobaczyć Księgę, ale niewielu się to udało – była ona w tamtym czasie pilnie strzeżonym mieniem narodowym, dowodem ciągłości najstarszych tradycji i urzędów miejskich. Kilka lat po tym, jak wrzawa ucichła, w rozmaitych miejscach zaczęły pojawiać się nieautoryzowane kopie woluminu. Uformowała się nowa, podziemna grupa ludzi, którzy nie rozstawali się z Księgą. Mówili o sobie, że są jej kochankami, że szyfry szepczą do nich, że Księga rozmawia z każdym z nich z osobna i że sekret poznania jej to właściwe podejście. W przeciwieństwie do niewolników kochankowie nie mają spójnej, skodyfikowanej praktyki, a ich komentarze są rozrzucone wśród wielu nietrwałych, łatwo ulegających podziałom sekt. Bardzo przypominają Naga Babów, gołych joginów Indii i faktycznie z nich się wywodzą. Aby prześledzić migrację świętych mężów półwyspu, musiałbym mieć pełen dostęp do urzędowych rejestrów lub archiwalnych gazet. Z pewnością w epoce kolonialnej w Kota Mati istniały niewielkie grupy Naga Babów, jednakże z zewnątrz przypominały one raczej dość przypadkowe skupiska pijaków spod sklepu, aniżeli społeczności ascetów. Dopiero po odwrocie Brytyjczyków do Miasta przybyła pierwsza zorganizowana pielgrzymka babów pod wodzą Zorobabela. Rozgościła się ona na jednym z tych niezliczonych targów, których nazwy zmieniają się sezonowo. Zadzierzgnąwszy więzi z bohemą ulicy, babowie pozyskali odpis Księgi.

• • •

Miasto Śmierci – spis odcinków

• • •

Pierwsze odcinki Miasta Śmierci ukazały się w 45. numerze magazynu „Ha!art”.

• • •

Michał Curanda – 29-letni mieszkaniec Husavik na Islandii. Z wykształcenia antropolog. Prowadzi własnego bloga. W krąg jego zainteresowań wchodzą antyczne kulty misteryjne, holokaust, tarot, siłownia i minimalizm. Na co dzień jest przewodnikiem po lodowcu.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information