Spowiedź zmywaka (8): Był sobie pisarz

Jan Krasnowolski

14 lutego mija 10 lat od śmierci człowieka, który miał wszelkie szanse, żeby konkretnie zamieszać w polskiej literaturze. Niestety, nie zdążył, zmarł niespodziewanie, w wieku niespełna trzydziestu dwóch lat, mając na swoim koncie zaledwie jedną książkę. Odszedł za wcześnie, napisał za mało, ale śmierć nie jest sprawą, z którą się dyskutuje.

* * *

Było to w zamierzchłych czasach, mieszkałem jeszcze w Krakowie, bez konkretnego planu na przyszłość, żyjąc w kuriozalnym przekonaniu, że Lonsdale jest najlepszą marką ciuchów dla faceta. Pracowałem jako kierowca w wypożyczalni samochodów i choć wydawało mi się, że coś już wiem o życiu, tak naprawdę byłem wówczas jeszcze bardzo zielony. To, że udało mi się napisać kilka opowiadań i w dodatku je wydać, zakrawa na cud; do dzisiaj nie rozumiem, jak można napisać cokolwiek, mając pusto w głowie.

Oprócz mojej książki, to samo wydawnictwo wypuściło niemal jednocześnie jeszcze dwa tytuły. Michał Witkowski zabłysnął swoim Copyrightem, a Marcin Rumiński zaserwował czytelnikom Krwisty befsztyk.

Witkowskiego poznałem jakiś czas później, ale choć doceniam go jako świetnego pisarza, nigdy nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka.

Natomiast Rumiński…

Jego teksty świetnie się czyta, nawet teraz, po latach. Mają wszystko, co dobra literatura mieć powinna. Prawdopodobnie studiom na Wydziale Scenopisania łódzkiej PWSFTViT zawdzięczał świetny warsztat, w dodatku każde opowiadanie opiera się na ciekawej, oryginalnej fabule. Są tam bardzo krótkie, ale poruszające swoją brutalnością kawałki Pani doktor i Zgon czy Morderstwo pierwszego stopnia. Jest tam dojrzały, gorzki utwór Lepszy śledź niż Eros, o człowieku, który przyjechał nad morze i próbuje się załapać do pracy na kutrach. Świat polskiej gangsterki i dresiarstwa z połowy lat 90., opisany niezwykle barwnie, choć lakonicznym językiem – Barbarzyńcy oraz genialna Cisza po bohaterach, opisująca błyskawiczny upadek młodego, pozbawionego perspektyw pracownika agencji reklamowej, który daje się wplątać w napad na konwój z pieniędzmi – coś w rodzaju współczesnej Zbrodni i kary w pigułce.

Jest też w zbiorze dziwne, niepokojące opowiadanie Pełnia, o człowieku, który choruje na nowotwór mózgu, a potem umiera, choć być może zostaje zabity. W świetle późniejszych wydarzeń było to opowiadanie prorocze, ale nie uprzedzajmy faktów.

Rumiński pisał dokładnie tak, jak ja wówczas chciałem pisać, tylko jeszcze nie potrafiłem. W recenzjach książki jego styl porównywano do stylu Hłaski i Hemingwaya i nie były to całkiem czcze słowa. Wierzę, wiem to na pewno, że gdyby wydał następną książkę, a potem kolejne, dziś już byłby w ścisłej czołówce polskich pisarzy popularnych. Albo podróżniczych, choć tu zaczyna się już inna historia.

W zbiorze jest opowiadanie Polska ruletka będące echem podróży Marcina do Rosji. Mocno niewiarygodna, ale świetna historia o marynarzach z Kurska, z którymi bohater pije wódkę, to rewelacyjne gonzo, o którym teraz znowu głośno. Jak się później dowiedziałem, Rumiński, zanim wydał książkę, zdążył już zwiedzić kawał świata. Podczas gdy ja jechałem do Pragi albo do Paryża i wydawało mi się, że odstawiam wielkie wojaże po świecie, ten facet zdążył już zaliczyć Krąg Polarny podróżując do Murmańska, a także do Kazachstanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu. Ciągnęło go do Afryki.

Właśnie ekspedycja do Afryki miała być paliwem, które napędzi jego wyobraźnię; niestety stała się tym, co go zabiło.

 

* * *

O ich wyprawie było głośno. Patrzę na stary wycinek z „Wyborczej”, artykuł nosi tytuł Spod Wielkiej Krokwi na pustynię. 25 grudnia 2003 roku pod Wielką Krokwią w Zakopanem zebrał się tłum ludzi. Na pierwszym planie klasyk motoryzacji off-roadowej, potężny Land Rover Discovery, weteran afrykańskich bezdroży, świetnie przygotowany do trasy, która zaczyna się właśnie tutaj, a która ma łącznie wynieść ponad 25 tys. kilometrów. Bagażnik na dachu wyładowany sprzętem i zapasami, śpiworami, butlami gazowymi i wszystkim, czego potrzebować będzie czterech facetów podróżujących tym autem przez najbliższy miesiąc. Wyciągarka wmontowana w orurowany przód auta. Podwozie zabezpieczone tytanowymi płytami, wzmocnione półosie, sprężyny i pomosty australijskiej produkcji, ze specjalnego stopu, z jakiego robi się promy kosmiczne; terenowe opony w kostkowany bieżnik, którym niestraszne kolce i ostre kamienie. Bezdroża Afryki dają się ujarzmić tylko tym, którzy są naprawdę przygotowani, i nie ma tu miejsca na prowizorkę. Dotyczy to nie tylko maszyn, ale i ludzi. Przede wszystkim ludzi.

Land Rover był odpowiednio przygotowany, jak było z ludźmi?

Od strony pasażera przez okno wychyla się facet w czerwonej kurtce, z małą kamerą cyfrową, i choć nie wiem tego na pewno, wydaje mi się, że to właśnie Rumiński. W tym momencie zaczyna się ostatnia, największa podróż w jego życiu. Oficjalnym celem ma być Dakar, ponieważ jadąc z oficjalnymi uczestnikami rajdu będą podążać trasą Paryż–Dakar, ale po osiągnięciu stolicy Senegalu zamierzają podróżować dalej – do Timbuktu, legendarnego, glinianego miasta Tuaregów w Mali.

Przed wysoką maską terenowego potwora staje Adam Małysz, wówczas u szczytu kariery, i macha chorągiewką dając sygnał do startu.

Siedem tygodni później Marcin Rumiński umrze w Klinice Chorób Tropikalnych w Gdańsku. Timbuktu nie dane mu będzie zobaczyć.

 

* * *

Robiąc research do tekstu o Rumińskim skontaktowałem się z innym uczestnikiem tej wyprawy. Poprosiłem tylko o ogólny opis ekspedycji, o jakieś zdarzenie charakteryzujące Marcina jako człowieka. Otrzymałem… dużo więcej, niż prosiłem. Otrzymałem historię tak różną od tego, czego się spodziewałem, że zdecydowałem się opisać ją całkiem osobno. Otrzymałem historię na miarę Fear And Loathing In Las Vegas, która niestety skończyła się tragicznie. Jednocześnie otrzymałem też wyjaśnienie tragedii, która w zasadzie nie mogła się nie wydarzyć. Jednym słowem – otrzymałem fantastyczną historię. Potrzebuję czasu i jeszcze więcej informacji, żeby ją dopracować i napisać tak, jak na to zasługuje. Znajdzie się ona prawdopodobnie dopiero w książce, na którą złożą się teksty ukazujące się w tym cyklu.

 

* * *

Nie pamiętam już dokładnie, jak się o tym dowiedziałem, ale była to druga śmierć w ciągu niecałego roku, która mną bardzo wstrząsnęła. Najpierw mój brat, a teraz Rumiński. Obaj krótko po tym, jak wrócili z Afryki.

Choć nigdy osobiście nie spotkałem Rumińskiego, kilka razy rozmawialiśmy przez telefon. Ostatni raz w grudniu, kilka dni przed jego wyprawą. Nie pamiętam dokładnie, o czym rozmawialiśmy, ale pamiętam, że ustaliliśmy, że jak wróci, trzeba będzie się spotkać. Połączył nas wspólny debiut pisarski, ale poza tym celowaliśmy w podobną literacką półkę. Myślę, że mielibyśmy o czym gadać.

Jasne, każdy z nas chciał zostać znanym pisarzem. Albo przynajmniej dobrym pisarzem. Jednym się udało, innym nie, niestety.

Rumiński śpieszył się, żeby zobaczyć jak najwięcej. Ładował się w kłopoty, bo chyba uwierzył, że prawdziwy pisarz musi wszystko sprawdzić na własnej skórze. Pewnie powinien, ale dobrze jest znać swoje limity. Wiedzieć, kiedy odpuścić. Bo martwy pisarz nic więcej już nie napisze.

Ponownie czytam Krwisty befsztyk i mam uczucie niedosytu. Bo chciałbym przeczytać więcej. Tymczasem, z tego co słyszałem, rodzina Marcina zachowała się dokładnie odwrotnie niż kardynał Dziwisz w kwestii osobistych notatek JPII. Podobno zdecydowanie odmówiła dostępu do niepublikowanych utworów, notatek, szkiców. Nie osądzając w żaden sposób takiej decyzji, teraz mogę zakładać dwa hipotetyczne powody.

Po pierwsze, całkiem możliwe, że są to rzeczy niedokończone lub niedopracowane. Albo po prostu słabe, bo kto z nas nie ma swoich w plikach rzeczy, jakich wstydziłby się pokazać nawet żonie, niech pierwszy rzuci kamieniem. Jaki sens miałoby więc coś takiego drukować, puszczać w obieg, psując tylko markę nazwisku i punktując, że oprócz utworów świetnych trafiały się autorowi także gorsze? Ja bym wściekły wrócił z zaświatów i straszył, gdyby żona wycięła mi taki numer po mojej śmierci, gdyby wysłała jakiemuś wydawcy brudy i popłuczyny z mojego komputera. Perfekcja to jedyna rzecz, jaką chcemy po sobie zostawić.

Drugi powód może być bardziej prozaiczny, za to równie ważny. Rodzina może być na Rumińskiego wściekła. A nawet nie na niego, tylko na jego pasję do pakowania się w kłopoty, która spowodowała, że zamiast siedzieć w domu, wyrwał się do jakiejś Afryki, gdzie złapał malarię mózgu. I nawet nie zdążył tego opisać. Ten powód także jestem w stanie zrozumieć, bo jeśli ktoś się decyduje zostać mężem i ojcem, to powinien te role traktować poważnie, a nie jeździć w niebezpieczne miejsca i głupio ryzykować. Dobry pisarz potrafi znaleźć ciekawy temat za rogiem swojej ulicy albo nawet nie ruszając się od komputera.

Jeśli przyjąć, że ta pasja w połączeniu z lekkomyślnością Marcina w dodatku zabiła, rodzina ma prawo być na nią wściekła. Ktoś mógłby nazwać takie pobudki do trzymania tekstów pod kluczem egoistycznymi, ale jednak trzeba je rozumieć i szanować.

Wracając do Rumińskiego – oprócz tekstów zawartych w zbiorze napisał jeszcze jedno świetne opowiadanie Za sto dolarów, które ukazało się w „Studium”. Pamiętam je doskonale, to była historia o napadzie Czeczeńców na autobus z turystami. W tle waliły się wieże World Trade Center. To właśnie po przeczytaniu tego opowiadania zdobyłem w wydawnictwie numer telefonu do autora i zadzwoniłem, żeby powiedzieć, że napisał wyśmienity kawałek. Przy okazji miło pogadaliśmy.

Przyszło mi do głowy, że najlepsza rzecz, jaką jeden, wciąż jeszcze żywy pisarz może zrobić dla drugiego, nieżyjącego pisarza, to spróbować ocalić go od zapomnienia. Nasunął mi się w związku z tym pomysł, że może ktoś byłby zainteresowany wznowieniem Krwistego befsztyka. Można by też poszerzyć ten zbiór o Za sto dolarów, które będzie doskonale przystawać do reszty.

Rumiński naprawdę zasługuje na ponowny druk, w przeciwieństwie to tej całej szmiry, która zalega półki Empików.

• • •

SPOWIEDŹ ZMYWAKA - SPIS ODCINKÓW

• • •

Wszystkie sytuacje opisywane w tym cyklu przez Krasnowola są całkowicie wyssane z palca, wszelkie podobieństwo do żyjących osób jest przypadkowe. Krasnowol za nic nie bierze odpowiedzialności, a już na pewno za swoje słowo pisane.

• • •

Jan Krasnowolski (1972) – prozaik, autor minimalistycznych opowiadań opublikowanych w zbiorach 9 łatwych kawałków (2001) i Klatka (Korporacja Ha!art, 2006). Po skończeniu Liceum Plastycznego pracował w wielu różnych zawodach. Od urodzenia związany z Krakowem, jednak w 2006 r. wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie osiadł w Bournemouth. Tu również próbował swoich sił w kilku zawodach, dużo czasu spędził na wózkach widłowych. Obecnie prowadzi firmę budowlaną. Doświadczenie emigracyjne zawarł w tomie opowiadań Afrykańska elektronika (2013). Opowiadania Krasnowolskiego określa się mianem lad lit, czyli popularnej literatury przeznaczonej głównie dla męskiego odbiorcy.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information