Cel: rewolucyjny. Rozmowa z członkiniami i członkami Spółdzielni Ogniwo
Miejsce: ulica Paulińska w Krakowie. Trudne zadanie: wiarygodnie przedstawić to, że grupa ludzi z własnej woli, entuzjastycznie oddaje się fizycznej pracy, której efekt wykracza poza logikę prostego, mierzalnego zysku. Magnetyczny zapis w dyktafonie nie przekazuje ładunku radości, jaką emanowali członkowie i członkinie Spółdzielni Ogniwo, opowiadając o swojej pracy przy odnawianiu lokalu na piętrze kamienicy. Wierzcie, nie wierzcie. Ale spróbujcie wyobrazić sobie sytuację, w której wykonywana praca doskonale odpowiada waszemu wyobrażeniu o sensownym i godnym zajęciu. Mówią: Alicja, Łukasz, Kasia, Robert, Michał i Mateusz.
Sporo miejsca. Co było w tym lokalu oprócz mykwy dla kobiet?
Michał: Fitness.
Robert: Wcześniej muzeum łemkowskie.
Alicja: No i spółdzielnia Montownia!
Kasia: W czasie wojny działała tu firma Hydraulik. Personel był zaangażowany w działalność podziemną. Produkowali granaty od jesieni 1942 do kwietnia 1944. W budynku urządzono tuzin skrytek. Największa, zwana grobowcem, mieściła się na naszym piętrze. Miała kilkanaście metrów kwadratowych. Wpadli, gdy w Krakowie złapano kuriera wiozącego listę osób do odznaczenia podziemnymi orderami. Wykonawca skrytek przeżył jako jedyny, bo wcześniej aresztowano go za inną działalność w powiecie miechowskim, i kiedy zaraz po wojnie wrócił z Sachsenhausen, zastał je nienaruszone. Arsenał przekazał władzom Polski Ludowej. Mamy zamiar to eksponować, a na klatce schodowej w przyszłości mamy nadzieję zrobić historyczny komiks o dziejach tego miejsca.
Prawie wszyscy na co dzień pracujecie jako freelancerzy lub tak zwani umysłowi. Czy przychodzicie tu dla satysfakcji z pracy, której owoce są materialne i widoczne gołym okiem?
Łukasz: Satysfakcja to kwestia uboczna. Przygotowujemy to miejsce do normalnej działalności gospodarczej. Nasza praca to przede wszystkim inwestycja.
Michał: Nie używałbym takich pojęć jak „satysfakcja”.
Dlaczego? Tylko burżuje odczuwają satysfakcję?
Michał: Prawidłowo postawione pytanie to: „Kiedy praca nie alienuje?”. Wtedy, gdy budujesz dom, w którym będziesz mieszkać. To praca, która się od ciebie nie odłącza, tylko zostaje po niej coś trwałego, wspólne dobro.
Alicja: Oczywiście, nie zawsze jest jak w bajce o kilkunastu krasnoludkach, chociaż śpiewamy przy pracy, bo gros uczestniczek i uczestników śpiewa także w Krakowskim Chórze Rewolucyjnym. Nie zawsze jest miło i przyjemnie, ale każdemu życzyłabym tak udanego związku, jaki stworzyliśmy w kilkanaście osób.
Robert: Naszych znajomych najbardziej dziwi nie to, że zdecydowaliśmy się na taką działalność, na tworzenie takiego miejsca, ale to, że potrafimy współpracować w kilkanaście osób. Niedowierzanie jest chyba skutkiem wychowania i edukacji w duchu skrajnego indywidualizmu.
Łukasz: Ale trzeba zaznaczyć, że znaliśmy się wcześniej, mieliśmy do siebie zaufanie. Przy pracy poznajemy się coraz lepiej. To także nauka, to poniekąd także samokształceniowe koło współdziałania. Chcemy udowodnić, że się da, że to możliwe.
Michał: Choć cel jest idealistyczny i rewolucyjny, szukamy pragmatycznych ram, by go realizować.
Robert: Wiele różnych inicjatyw kojarzonych z lewicą wygląda kiepsko, bo ciąży przesąd, że jeśli coś tworzy się oddolnie, to będzie zrobione byle jak. Z drugiej strony, są organizacje, które nie potrafią nic zrobić bez grantów. To woda na młyn dla zwolenników prawicy, którzy twierdzą, że lewicowe inicjatywy nie mają racji bytu bez zewnętrznego finansowania. Chcemy pokazać, że można stworzyć coś, co dobrze i sprawnie funkcjonuje, nawet w naszej bieda-kapitalistycznej rzeczywistości.
Jesteśmy w mniej popularnej, jeszcze niezgentryfikowanej części Kazimierza. Macie zamiar brać udział w życiu lokalnej społeczności? Postrzegacie swoją działalność jako kontrę wobec komercyjnych, rozrywkowych lokali?
Łukasz: Nie mamy nic przeciwko zabawie, ale nie każda nas bawi [śmiech]. Nie chcemy prowadzić lokalu, który służy do tego, by się upić, pokrzyczeć i zatańczyć. Chcemy dostarczać treści do wykorzystania w czasie wolnym, ale tak, by nie był wyrzucony, dawał coś więcej. To będzie przede wszystkim klubo-księgarnia, oferująca spotkania z autorami i autorkami, wystawy, warsztaty, zajęcia dla dzieci i dorosłych. Ogniwo – książka – kawa oraz piwo! Kawa zresztą także spółdzielcza, z zapatystowskiej wytwórni w Meksyku.
Michał: A ja chciałem nawiązać do lewicowej tradycji i zauważyć, że pod koniec XIX wieku powstały zręby, z których później powstało państwo opiekuńcze: spółdzielcza służba zdrowia, domy robotnicze, teatry ludowe etc. Uważam, że stanowimy kolejną falę takiego myślenia. Obecnie trwa zmasowany, zbiurokratyzowany atak na instytucje państwa opiekuńczego. Dlatego nie chciałbym, żeby była to tylko knajpa, ale też swego rodzaju miejsce samoorganizacji.
Mateusz: Dążymy do tego, żeby to było egalitarne, popularne miejsce. Dlatego też zaplanowaliśmy prosty, bezpretensjonalny wystrój. Chcemy, żeby od wejścia było widać, że to miejsce dla wszystkich, nie tylko twórców wideo-artu [ogólny wybuch śmiechu].
Robert: Mateusz, ostatnio wrzucił hasło z jakiejś demonstracji. Na transparencie napisano, że jeśli coś jest niedostępne dla większości, to nie może być ani radykalne, ani rewolucyjne. Często miejsca, które pełnią podobne do naszych funkcje, są hermetyczne i zniechęcają ludzi spoza środowiska. My chcemy propagować ekonomię społeczną w praktyce. Zarówno poprzez szacunek do klienta, jak i do współpracowników.
Dużo mieliście roboty?
Mateusz: Od sierpnia tu siedzimy. Trzeba było na przykład wynosić tony gruzu. Cała mykwa cegieł! Irytowało nas, że tak długo to trwa, ale profesjonalna ekipa potrafi dwa miesiące remontować mieszkanie. A tu trzystumetrowy lokal został doprowadzony do ładu nakładem spółdzielców i spółdzielczyń, w weekendy albo wieczorami, po pracy.
Ale pogadajmy jeszcze o wspólnym decydowaniu. Jak się sprawdza w praktyce?
Łukasz: Zdecydowałem się na spółdzielczość z powodu moich doświadczeń zawodowych. Pracowałem w prywatnej firmie, pracownicy to byli zwykli ludzie, niezaangażowani w sprawy społeczne, ale za to stanowili zgrany kolektyw. Za szefostwo ogarniali całość działania firmy. Już po roku zorientowałem się, że ta firma lepiej działałaby jako spółdzielnia niż własność szefa, który co jakiś czas, z doskoku, podrzuca jakieś nierealne, niezwiązane z jej codziennym funkcjonowaniem cele.
Większość czytelników „Ha!artu” ma kontakt ze spółdzielczością pewnie na wieku jogurtu. Jak to wygląda od środka, z waszej perspektywy? Jakie są perspektywy rozwoju takiego myślenia o gospodarce w Polsce i za granicą?
Łukasz: Widać różnice pomiędzy spółdzielczością starego typu, „zasiedziałą”, a nowymi inicjatywami. Na świecie część spółdzielni zmienia się w korporacje. Tak się stało z Mondragon z Kraju Basków, jedną z największych firm na terenie Hiszpanii, z dawnymi spółdzielniami bankowymi jak na przykład Raiffeisen lub Crédit Agricole, który notabene na terenie Francji nadal działa jako kasa spółdzielcza. Te przedsiębiorstwa weszły w obieg kapitalistyczny, zerwały z podstawowymi, manchesterskimi zasadami. Natomiast na całym świecie wzbiera kolejna fala, ludzie są coraz bardziej zainteresowani wspólnotowym zarządzaniem. Zbyt wcześnie, by mówić o renesansie spółdzielczości, ale widać taką tendencję. A w Polsce? Wraca zainteresowanie taką formą działania. Niestety, pod rządami Platformy Obywatelskiej powstała mocna presja, by spółdzielnie zamieniać w spółki.
Robert: Mnie smuci totalny upadek ducha w spółdzielniach mieszkaniowych, które obok mleczarskich i rolnych są najbardziej rozpowszechnioną formą zrzeszania się w ramach ruchu. Niestety, w większości z nich po tym duchu pozostała tylko nazwa. Często spółdzielnie mieszkaniowe stosują kapitalistyczne praktyki, jak na przykład grodzenie osiedli – absurdalna praktyka, utrudniająca życie mieszkańcom. Obecnie to dziwny miks folwarku pańszczyźnianego, typowej prywaciarskiej firmy i peerelowskiej biurokracji.
Michał: Historia spółdzielczości jest ciekawa, choć mało znana. Może dlatego, że nie ma w niej dramatycznych zwrotów. Ale na przykład awokado! To był prawie nieznany, egzotyczny owoc, dopóki lokalni rolnicy z Kalifornii nie zrzeszyli się, by go wspólnie eksportować. Szybko awokado stało się przebojem. Podobnie w przemyśle drzewnym czy spożywczym. W USA niektóre gałęzie produkcji spożywczej przetrwały kryzys lat dwudziestych i trzydziestych właśnie dzięki uspółdzielnieniu. Ci, którzy nie chcieli się łączyć, bo uważali, że to komunizm, plajtowali [ogólny wybuch radości]. Mamy też ogromną tradycję spółdzielczości ideowej. Edward Abramowski wymyślił przecież drogę do socjalizmu, w której to nie robotnik-wytwórca, ale spożywca-konsument jest motorem rewolucji.
Mateusz: Przy okazji kryzysu okazało się, że najlepiej radzą sobie przedsiębiorstwa społeczne.
Podsumujmy: do czego posłuży wam to przedsięwzięcie?
Mateusz: To będzie forma odtrutki na liberalne pierdololo. Możemy się wypowiadać jako przedstawiciele instytucji. Towarzysz Łukasz jest prezesem, ja członkiem rady nadzorczej, przedsiębiorstwo tworzy kilkanaście osób…
Robert: I to wszystko są miejsca pracy, proszę pana… [śmiech]
Mateusz: Każdy kuc, który szermuje argumentem „jak jesteś taki mądry, to sam załóż firmę”, usłyszy ode mnie: „Założyłem, i co?!”.
Łukasz: Pewna radna miejska z PO przy każdej okazji przypominała, że ona sama założyła firmę i wie, co to znaczy być przedsiębiorcą. Sprawdziliśmy w KRS-ie – firma zadłużona.
Mateusz: Bawimy się póki co świetnie, ale to ciężka, fizyczna praca, także okazja do samokształcenia. Nikt nas nie uczył, jak robić coś takiego – współpracować, organizować. Ten dojmujący brak widać zresztą w całym polskim społeczeństwie. Trzeba umieć chodzić na kompromisy, współpracować w grupie, ograniczać własne ego.
Alicja: Wolimy mieć razem spółdzielnię niż osobno rację [kilka osób zaczyna klaskać].
Michał: Mam teorię na ten temat. Od lat dziewięćdziesiątych forsuje się ideologię, którą na własny użytek nazywam kapitalizmem utopijnym. Jak za każdym realnym socjalizmem czai się jakiś socjalizm utopijny, tak nad realnym kapitalizmem w III RP unosi się obietnica, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy koszty utrzymania będą niskie, a podaż ofert pracy nieograniczona. Gdyby tak to działało, to kapitalizm byłby zajebistym systemem. Ale niestety nie jest. A mimo to nadal motywuje się ludzi hasłami „możesz być kim chcesz, załóż firmę, spełniaj się”. Od polonistki w podstawówce usłyszałem, że moja klasa to „nowe pokolenie Kolumbów”, bo będziemy zakładać firmy [wybuch śmiechu]. Ona chciała dobrze. Ale to jest utopia.
Mateusz: To się wylewa zewsząd, nawet w pierdolonym podręczniku do geografii expressis verbis napisano, że najlepsza forma gospodarki to taka, w której są tylko usługi.
Michał: Wszyscy jesteśmy ofiarami takiego myślenia, na które jeszcze nakłada się stratyfikacja społeczna rodem z PRL, wedle której wyższe studia są przepustką do dobrego życia. Bo ten z biura chodzi w garniturze i z teczką, a robotnik w śmiesznej czapeczce.
Łukasz: Jako zwolennik teorii struktur długiego trwania chciałbym zauważyć, że od stuleci jesteśmy inkulturowani do gospodarki folwarcznej, myślenia o samych sobie jako ludziach zależnych od pana, niezależnie czy to szlachcic, czy państwo. W ten sposób buduje się stosunki społeczne – będę wykonywał pracę, trochę olewał, ale to jest wliczone w system. Spółdzielczość to próba przełamania tego impasu. Jeśli mamy wspólny cel, szukamy środków, by go osiągnąć. Nie możemy się od niego odsunąć, wyalienować.
Michał: Cel istnienia spółdzielni jest rewolucyjny! To z jednej strony budowa więzi, kolektywne tworzenie sensu, z drugiej poszukiwanie mniej alienujących form pracy.
Mateusz: Podkreślmy, że nasza spółdzielnia to nie sausage party, że mamy równouprawnienie przy wszystkich rodzajach prac. I to właśnie kobiety pokazały, jak get shit done. Wyszło na to, że feminizm nie kończy się, kiedy trzeba wnieść worek z cementem na schody.
Łukasz: Ale za to maczyzm kończy się przy cyklinowaniu podłóg [śmiech].
Robert: Chciałbym zobaczyć kogoś z moich prawicowych znajomych, jak wymięka przy tej robocie.
I takie debaty prowadzicie w czasie wynoszenia gruzu lub cyklinowania podłogi?
Łukasz: Aż żałuję, że nie zatrudniliśmy kogoś do dokumentacji naszego wysiłku. Bywało gęsto, ale były też momenty wzruszające. W dziesięć osób podawaliśmy sobie ciężkie płyty na klatce schodowej. Z rąk do rąk, żeby wnieść je na górę. To obrazek jak z jakiejś „Strażnicy” dla spółdzielców. Oto wspólnie wykonujemy pracę, której nikt z nas pojedynczo by nie sprostał…
Robert: …i przy okazji rozmawiamy o buddyzmie.
Mateusz: Stoimy na drabinach, gruntujemy ściany, rozmawiamy o Unii Europejskiej. Co drabinę inny pogląd.
Łukasz: To bardzo cenne, nawet jeśli przy takich okazjach spada wydajność pracy, bo na przykład ktoś wpadł na jakąś myśl, pośpiesznie schodzi z drabiny, biegnie do drugiego pomieszczenia, żeby tam przedstawić swoją argumentację. W ten sposób rozszerzamy swoją wiedzę. Cieszę się, że mogę słuchać teorii ekonomicznych Roberta, krytyki systemu politycznego w wykonaniu Mateusza czy społecznych poglądów Michała. Dużo się nauczyłem.
Kasia: Momenty, kiedy osiągamy rezultaty, to więcej niż satysfakcja. Dla mnie to źródło szczęścia. Kiedy po wielu miesiącach pracy zobaczyłam wreszcie, jaki efekt sprawiają odmalowane pomieszczenia, byłam zachwycona. Nie chciałam być bezczynną „kierowniczką budowy”, więc zaczęłam uczyć się murować i gipsować ubytki w ścianach lokalu. Po jakimś czasie byłam w stanie naprawić w ten sposób całą łazienkę i poprosiłam o odbiór techniczny majstra z anarchistycznej ekipy budowlanej, która pracowała przy zadaniach przekraczających nasze umiejętności. Powiedział: „Kasia, ty pierdol te tłumaczenia, twoja przyszłość w budowlance!”. Dawno żaden komplement nie sprawił mi takiej przyjemności.
Mateusz: Po kolejnym wieczorze wypełnionym wynoszeniem cegieł z mykwy wyszedłem na Planty Dietlowskie. Przypomniał mi się manifest Obrazy i wizje Karela Teige, który kiedyś tłumaczyłem z czeskiego i przedstawiałem na serii czytań Ha!artu. Uczestnicy tej formacji poetyckiej tak wyobrażali sobie dobrze urządzony świat: będziesz wykonywał jakąś sensowną pracę, potem wyjdziesz na szeroką aleję obsadzoną drzewami, będą ci śpiewać ptaki i pójdziesz do domu odpocząć. Potem pomyślałem, że następnego dnia czeka mnie w firmie pomnażanie bajtów wewnętrznej korespondencji – i zrobiło mi się smutno.
• • •
Tekst ukazał się w 49. numerze magazynu „Ha!art” (Praca)
Ha!art nr 49 - Numer o pracy w naszej księgarni internetowej
• • •
• • •
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego