Abiogeneza
Jest znany ze swojej roli w Na dobre i na złe, w Ojcu Mateuszu oraz w stworzeniu życia na Ziemi. Z aminokwasem rozmawia Teresa Torańska.
Wielu fanów Pańskiej postaci doktora w Na dobre i na złe było w szoku, gdy włączyli telewizję i okazało się, że jest Pan księdzem. Co Pana zmotywowało do tej zmiany?
Praca na planie Na dobre i na złe była fantastycznym doświadczeniem. Spędziłem te lata w gronie wspaniałych osób, które mogę nazwać moimi bliskimi przyjaciółmi. Rozstanie z ekipą było jak żegnanie się z własną rodziną. Ale czasem to konieczne, żeby móc kroczyć dalej. Gdy zaczynaliśmy kręcić, mówiło się o, góra, dwudziestu sześciu odcinkach. Tymczasem spędziłem w roli doktora Burskiego osiem lat.
Telewidzowie zaskakująco szybko przyzwyczaili się do Pańskiej nowej roli i teraz cały naród zna Pana jako księdza. Fani podobno częstokroć podchodzą do Pana i proszą o porady w sprawach wiary, spowiedź…
Tak, to prawda. Myślą, że jestem księdzem! W rzeczywistości jestem zaś aktorem. (śmiech)Siła telewizji jest zdumiewająca.
Od wielu lat regularnie zwycięża Pan w rankingach na najbardziej pożądanego Polaka. To właśnie Pana najwięcej polskich kobiet zaprosiłoby na kolację, spędziło z Panem noc, wyszło za mąż. Wyprzedza Pan też Jurka Owsiaka na liście osób, które dostałyby najwięcej głosów w wyborach prezydenckich, gdyby startowały. Wygląda na to, że ludzie widzą w Panu chodzący ideał!
Nie zaprzeczę, że komplementy są miłe, ale przede wszystkim jestem skupiony na swoich celach. Nie jestem taki, jak postacie, które odgrywam. Chcę być jak najbardziej normalnym. Nie mam już żadnych ambicji politycznych. Choćby dlatego, że jestem już na to dość stary, powstałem cztery miliardy lat temu.
Ale wygląda Pan doskonale, najwyżej na trzydzieści pięć!
Dziękuję. (śmiech). Mimo wszystko najbardziej cenię sobie obecnie prywatność i spokój. Chcę teraz skupić się na pracy, która daje mi wiele satysfakcji, a wieczorami spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi, na kanapie, z kieliszkiem dobrego wina. Po prostu żyć…
Porozmawiajmy jeszcze na koniec o ciekawym fakcie z Pańskiej biografii – stworzeniu życia na Ziemi. Na portalach, takich jak Plejada czy Pomponik, krążą plotki, że cała historia o prazupie wydaje się mało prawdopodobna. Mówi się, że aby Pan powstał, musiałoby tam być sporo azotu, tymczasem badania sugerują bardzo niewielką jego ilość. Pojawiły się spekulacje, że to niemożliwe mieć aż tyle szczęścia, podobno w grę wchodzić musiała jakaś pomoc z zewnątrz, oczywiście nie darmowa… Jak Pan odpowie na te wątpliwości?
Nie czytam portali plotkarskich od dawna. To, co tam się wypisuje… Gdybym miał się tym przejmować, chyba bym oszalał. Wydaje mi się, że osoby, które rozpuszczają tego typu plotki, po prostu zazdroszczą mi sukcesu. Zaręczam, że żadnego wielkiego pomocnika, wielkiego reżysera, wielkiego stwórcy i generalnie, wie pani, słowa na „B”… Kogoś takiego nie ma. Ja tam byłem, nie widziałem. Ludzie teraz gadają, a naprawdę to, za przeproszeniem, w dupie byli i gówno przeżyli.
Nie miałam tutaj zamiaru uciekać się od razu do słowa na „B”, ale różne ośrodki podsuwają hipotezę wpływu pewnej siły ponadnaturalnej, jakiegoś, powiedzmy, źródła…
To jest science fiction. Bujdy. Nie było żadnej pomocy. Operowaliśmy na mikroskopijnie małej ilości azotu i prawdopodobieństwo było bliskie zeru, to prawda. Ale wie pani, powstanie życia na Ziemi – całkiem ważna sprawa. Nie chcem, ale muszem – powiedziałem, no i powstałem.
To nie brzmi łatwo, powstać w takiej sytuacji, kiedy cały system jest zdecydowanie przeciwko. Czy uważa Pan, że było warto?
Wie pani, chyba tak… Nie wszystko może poszło tak, jakby mogło, prawda, ale jednak życie… Jest w życiu coś szalenie pociągającego. Wcześniej to był głównie wodór, tlen, azot… Powoli coś tam mówiło się o węglu, ale to były raczej marzenia ściętej głowy. Teraz może jest pewien chaos, sporo cierpienia, nie każdemu się ułożyło tak, jakby chciał. Ale jest bardziej kolorowo, dzieją się różne rzeczy, nie tylko w czołówkach gazet, nawet na poziomie atomicznym. Na przykład, jeśli pani mieszka w Europie, wie pani, ktoś to niedawno udowodnił – jest jakieś 98% szansy, że w tej chwili w pani ciele jest co najmniej jeden atom, który znajdował się w ostatnim oddechu Juliusza Cezara, kiedy go tamten burak zły zaciukał. Także jest ciekawie… Winston Churchill powiedział kiedyś trafnie: „Formacja kwasów nukleinowych w wyniku mieszania aminokwasów przy udziale energii to najgorsze możliwe rozwiązanie – poza wszystkimi innymi, których próbowano”.
I nie żałuje Pan nigdy?
Przyznam szczerze, że bywa, tak, bywa. Każdy chyba tak ma, od czasu do czasu. Ale jednak życie, a nie życie, wie pani… Życie ma w sobie coś takiego, że trudno się oprzeć.
(fragment powstającej książki pt. Dopamina)
• • •
Paweł Mizgalewicz – 24-letni wrocławianin. Studiował dziennikarstwo i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. Z powołania muzyk, kompozytor, publicysta, dziennikarz, kulturoznawca, historyk urbanizacji, prozaik, poeta, komik stand-upowy i kochanek, na co dzień pracownik hurtowni i supermarketów. Zwycięzca między innymi konkursu recenzenckiego Filmwebu i „Newsweeka” oraz prozy na festiwalu Podwodny Wrocław. Współpracował z wrocławskim portalem PIK i magazynem „Kontrast”. Pisze na blogu Filmowe Łowy, a także na innych, poświęconych piłce nożnej, NBA i grom komputerowym.
• • •
Tekst ukazał się w 45. numerze magazynu „Ha!art” (Numer Czytelniczek i Czytelników)
Ha!art nr 45 - Numer Czytelniczek i Czytelników w naszej księgarni internetowej
• • •
• • •
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego