Jan Bińczycki - (Z)Euro
Płakałem po papieżu. Po Smoleńsku nie płakałem, ale było mi smutno i przez moment też czułem się częścią narodu. Ale tym razem naród przesadził. W sobotę nasi odpadli z grupy i wreszcie mogę się zająć pisaniem pamiętniczka, zamiast unikać spotkań ze sportem.
Na antenach samochodowych i lusterkach ostały się jeszcze strzępy flag (chińszczyzna), a w telewizji dyżurni eksperci od wszystkiego pohukują tubalnymi głosami, ale na szczęście życie powoli wraca do normy.
To miała być długa litania zemsty, ale jestem tak wyczerpany paroksyzmami narodowego uniesienia, erupcją patriotyzmu i wszechpolskim gloria victis, że postaram się streścić do kilku obrazków.
5 czerwca 2012 r. – trening reprezentacji Włoch na stadionie Cracovii
Kraków nie jest gospodarzem rozgrywek. Za to gości reprezentacje Anglii, Holandii i Włoch. Nie da się wyjść z Rynku na Szczepański. Hotel obstawiony wojskiem i Januszami. Na trening Włochów na stadionie Cracovii idę w celach służbowych, a przy okazji mam możliwość zmierzenia się z psychologią tłumu. Wejściówki były do odbioru za darmo, ale rozeszły się błyskawicznie. W kolejce „po Holendrów” podobno dochodziło do bójek. Treningi to czas żniw dla koni biletowych. Wejściówki w Internecie chodziły po dwie stówy, pod stadionem można je było kupić za dychę.
Możliwość oglądania „otwartych treningów” miała być nagrodą pocieszenia dla krakowian, którzy mimo wyłożenia milionów na dwa miejskie stadiony, infrastrukturę i przygotowanie miasta do rozgrywek oraz wysokich not wystawionych przez przedstawicieli UEFA, musieli obejść się smakiem. I chyba dali się pocieszyć. Obserwowanie grupy mężczyzn robiących przysiady na boisku wywołuje aplauz licznie zgromadzonych widzów. Tworzą jakieś dziwne układy choreograficzne, rozbiegają się, a za chwilę formują w kształt gwiazdy. Nie wiem, o co chodzi. Kojarzy mi się to z zabawą w słoneczko, pardon, w słońce Italii.
8 czerwca 2012 r. – mecz Polska – Grecja
Idziemy na prywatkę urodzinową. Wszędzie pusto, nawet przyjemnie. Na Alejach co drugi samochód przystrojony w plastikowe flagi. Hitem sezonu są patriotyczne osłonki na lusterka. Na poprzednich mistrzostwach w 2008 r. jeszcze ich nie było. Za to w Tesco, po zakończeniu występów naszej reprezentacji, ogłoszono wyprzedaż gadżetów patriotycznych. Flagi chodziły po 3,75 zł. Im większe rozczarowanie, tym tańszy patriotyzm?
Na przyjęciu sport szczęśliwie przegrywa z oglądaniem złych filmów. Ale mecz rodaków trzeba. Znosimy remis z godnością.
11 czerwca 2012 r. – dzień przed meczem Polska – Rosja
Muszę kupić nowe trampki. W ramach starokawalerskich przyzwyczajeń odwiedzam ulubiony sklep z obuwiem tekstylnym przy Karmelickiej. W rozmiarze 47 mają tylko w barwach narodowych, z orłami po bokach i na języku. Pytam, czy nie ma trampek dla bezpaństwowców albo z jakimś neutralnym krajem. Nie ma. Jednak wziąłem. Po drodze mijam przygotowującą się do kibicowania młodzież męską, a czasem i żeńską. Pokazuję im trampki. Jesteśmy jednością.
12 czerwca 2012 r. – mecz Polska – Rosja
Wybrałem się na siłownię tuż przed pierwszym gwizdkiem. To taki fitness club dla klasy średniej i wyższego prekariatu. Liczyłem, że będzie pusto. I faktycznie – ćwiczy kilka osób, głównie panie. Za to ekrany są wszędzie. Dziś zamiast reklam narodowe zmagania. To zerkam. Nawet się trochę ekscytuję. Kiedy pada gol dla naszych, typ, co ćwiczy niedaleko, przywala się sztangą, ale i tak woła: „jeeeest!”. W jego głosie pobrzmiewa jednocześnie ból i ekstaza.
13 czerwca 2012 r. – dzień po meczu Polaków z Rosjanami
Dosłownie wszystko wygląda jak wczesna stylówa The White Stripes. W Warszawie były srogie zadymy. Mam kolegę, który jest zapalonym kibicem. Opowiada ze swadą – nasi nie szli na frontalną, konfrontację, robili takie partyzanckie akcje. Wybiegali zza krzaków, cap chłopa i dawaj go do Mordoru!
16/17 czerwca 2012 r. – dzień przed meczem Polska – Czechy i wielki dzień
W gazetach pełen entuzjazm. Są autostrady! Modernizacja! Turyści przyjechali! Jedzą! W piątkowy wieczór siedzę w knajpie uchodzącej za „lewacką”. Setkę Żołądkowej Gorzkiej wypiłem po drodze, teraz poprawiam kolejnym piwem. Klub jest lewacki, bo nie ma telewizora z meczem. W drzwiach staje dwóch młodzieńców. Sami nie wiedzą, co zrobić, ale ten mniej pijany zatrzymuje tego bardziej, który woła: „Pooooolska! Kto tu kryje Ruskich?! Pooooolska! Jebać policję! I ruskich! Kurwa!”. Sala się trochę przerzedziła, ale siedzimy dalej. Przypatrujemy się widowisku i trochę nam żal chłopaków, że w Krakowie nie ma Euro i żadnych Rosjan do bicia. Wyzywa mnie na pięści, ale nie wchodzi. Stoi w progu i bije drzwi. Przychodzi barmanka i ich przepędza. Żałuję, że nie ubrałem nowych trampek. Mogły nas zbratać.
W sobotę próbuję nie oglądać meczu z Czechami, ale i tak muszę, bo osiedle funduje mi fonię. Kiedy idę włączyć telewizor, słyszę gremialne „KURRRRR!”. Znaczy 1:0 dla Czechów. Odpadamy z rozgrywek, jako drugi w historii gospodarz, który nie wyszedł z grupy.
18 czerwca 2012 r. – odpadliśmy
Przed południem jadę do Katowic. W jednym i drugim mieście pusto. Kolega, który jest szefem działu w markecie, mówi, że tak jest po każdym meczu reprezentacji. Obrót spada na łeb na szyję. Nawet turystów nie widać. Czy łączą się z nami w bólu, „bulu” i nadziei?
• • •
Dryf – spis artykułów
• • •
Jan Bińczycki (ur. 1982) – absolwent Wiedzy o Kulturze na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz podyplomowych studiów nt. kultury najnowszej w Instytucie Kultury UJ, doktorant Wydziału Polonistyki UJ. Interesuje się zagadnieniami gender w dwudziestowiecznej literaturze polskiej (planowany tytuł pracy doktorskiej „Kategoria męskości w prozie Emila Zegadłowicza”), zjawiskami z pogranicza literatury i socjologii miasta oraz kontrkulturą. Wokalista efemerycznych grup punkrockowych, ostatnio Galizien Glamour.