Ryszard Apte - Niepokój / Marcin Kowalski, Piotr Głuchowski - Apte. Niedokończona powieść [fragmenty]

W 2009 roku, w Wieliczce, w domu rodzinnym państwa Piaseckich odnaleziono zeszyt z rysunkami Ryszarda Aptego ułożonymi w starannie skomponowany cykl „Niepokój”. Ilustracje pochodzące z lat 1939–1942 są niezwykle intensywnym wyrazem przerażenia z powodu zbliżającego się czasu Zagłady.

• • •

Prezentujemy dwie ryciny z cyklu „Niepokój oraz fragment książki „Apte. Niedokończona powieść” autorstwa Marcina Kowalskiego i Piotra Głuchowskiego – specjalistów w zakresie śledztwa historycznego.

 

 

 

• • •

46

Coś na kształt obozu wyrosło pod nosem — w Bieżanowie pod Wieliczką. Niemcy zapędzili tam do baraków mężczyzn potrzebnych do najcięższych robót: przy kopaniu rowów, melioracji bagien, przy taczkach. Można tam trafić za najlżejsze przewinienie albo z łapanki.
Tego jeszcze miasteczko nie przeżyło: ni stąd, ni zowąd przed Arbeitsamtem albo siedzibą Judenratu pojawia się ciężarówka, do której szupowcy lub żołnierze zagarniają wszystkich, jak leci.
Od kiedy zaczęły się takie akcje, Amalia Apte nie chce wypuszczać syna z domu, więc Rysiek całe dnie spędza za małym biureczkiem wciśniętym między łóżko i obdrapaną ścianę, pod oknem. Jeżeli stanie na palcach, widzi z okienka panoramę miasta: morze dachów, kościelne wieże, wozy i ciężarówki jadące ulicą Krakowską.
Wraca do swojej powieści o radzieckim Lwowie.
Teraz — z wielickiej perspektywy — ich życie w socjalizmie wydaje się nieco absurdalne. Dyskusje o świecie pracy, prawdziwości komunistycznych przekonań i sile partii. Ta cześć, z jaką młodzi Żydzi wypowiadali imię Stalina… Ta ich wiara w szlachetność założeń… Tutaj to nikogo nie obchodzi. Co ciekawe, nikt też nie zmusza tu nikogo do wypowiadania się z nabożeństwem o Hitlerze. Imienia Führera nie wymawia się w Wieliczce ani z czcią, ani z goryczą. Nie wymawia się go w ogóle.
Rysiek pisze pięć — sześć godzin dziennie.
Czasami nastawia budzik — musiał ubłagać ojca, aby go nie sprzedawał — na czwartą rano. Wstaje z pościeli i siada do biureczka trochę nieprzytomny. Ale to najprzyjemniejsze godziny w ciągu całego dnia. Rodzice jeszcze śpią, za ścianą także cicho, w ogrodzie śpiewają ptaki, słońce oświetla gałęzie świerków rosnących za domem. Potem jest już coraz głośniej. Pierwsza budzi się — wśród narzekań i posapywań — chora matka. Potem ojciec, który zaczyna dzień od nabicia fajki. Woń dymu miesza się z pierwszymi oznakami życia w dwóch kuchniach na dole. O dziewiątej — a bywa, że wcześniej — zjawiają się znajomi ojca. Rozmowy o wojnie, pieniądzach, o tym, co dzieje się we Lwowie, o niemieckich zwycięstwach na frontach, grypsach wyrzucanych z pociągów, którymi Żydzi wyjechali niedawno z Krakowa w nieznane, o likwidacji mniejszych gett, wyłapywaniu w Niepołomicach starców, kalek i dzieci, i znowu o pieniądzach.
Śniadanie, kolejne rozmowy, bezczynność do obiadu.
Popołudniami Henryk i Amalia Aptowie przyjmują wizyty.
Zabawne są niektóre konwersacje — prowadzone tak, jakby nie było wojny, jakby aktorzy spektaklu chcieli zakomunikować światu: nie damy się pognębić. „Panie doktorze”, „panie redaktorze”, „panie radco”, „panie mecenasie”, „czy małżonka pozwoli?”.
Ryszard jest grzecznym chłopcem. Zawsze nim był. Mechanicznie podaje rękę, kłania się, siada na krześle w kącie tej części pokoju, która pełni teraz funkcje reprezentacyjne, i słucha czasem żywiołowych, choć czasem zupełnie jałowych dyskusji o wszystkim.
Dyskutują, muzykują, popijają. Ktoś przyniósł prawdziwą kawę, ktoś inny jugosłowiańskie papierosy, są sardynki, niekiedy nawet czekoladki dla pań. Czasami mama się śmieje.

47

„Uczestniczyłem parę razy w owych zebraniach, ale raczej z grzeczności, nie chcąc odmówić zaproszeniom — zapisze po wojnie Henryk Vogler. — ...stały się one okazją do nawiązania [ z Ryszardem ] bliższego kontaktu. Był wciąż tym samym ślicznym, smukłym chłopcem o delikatnej, przezroczystej cerze i powłóczystym spojrzeniu — tyle że jakby już teraz trochę pogłębionym o odcień gorzkiej dojrzałości. Dotychczasowa nasza wzajemna wymiana spojrzeń, zapoczątkowana jeszcze przed wojną, zdawała się świadczyć o istnieniu bliżej nieokreślonego i niejasnego porozumienia, które teraz zaczynało się realizować. Rysiu przychodził czasem do mnie, do ogrodu, na rozmowy o literaturze. Okazało się, że sam również pisze. Ten czas był dla niego okresem intensywnej twórczości. Wówczas właśnie udostępnił mi w rękopisie tomik swoich wierszy oraz niewykończoną ostatecznie powieść osnutą na kanwie wydarzeń lwowskich”.
Poezje, spisane w liniowanym zeszycie, równym Ryśkowym pismem, zaskakują starszego o kilka lat Voglera dojrzałością i — jak to określi we wspomnieniach — powagą tonu.
„Miały regularną muzyczność i melancholię poezji Lechonia, w której uczuciowość kontrolowana jest ścisłym rygorem intelektualnym. Ale pogłębione były tchnieniem śmierci unoszącej się nad tym poetyckim światem, co mogłoby zastanawiać u tak młodego człowieka. Było w tym zapewne trochę mody, która w pewnych epokach każe młodzieńcom epatować trumiennymi obrazami. Lecz tym razem sytuacja uzasadniała to w sposób szczególny…”.
W maju zaczynają się wywózki do Auschwitz. Już nie ma wątpliwości, co czeka wywiezionych. Do Judenratu przyjeżdżają krakowscy gestapowcy i domagają się kontyngentu w ludziach. W sierpniu kahał dostaje diabelskie ultimatum — jeżeli Żydzi chcą dalej żyć w miasteczku, muszą dostarczyć gotówki i złota wartości dwóch milionów złotych. Po ciężkich targach starosta Ruger i Stadtkomisar Herman Rosig zgadzają się obniżyć kwotę do miliona.
— Tego także nie zdołamy zebrać, Herr Komisar — próbuje oponować roztrzęsiony przewodniczący rady.
— Co ty bredzisz?! Zadzwonię do Krakowa po esesmanów, to oni w ciągu sześciu godzin wyrwą z was dziesięć milionów! Milion to jest rozkaz!
— Nie jestem żołnierzem, panie komisarzu, nie umiem wykonywać rozkazów.
— Nauczysz się, nauczysz, czas już najwyższy! Zresztą i tak długo już nie pożyjesz.

48

Gdy Judenrat zaczyna zbieranie pieniędzy, żydowska Wieliczka wygląda jak mrowisko, w które ktoś włożył patyk. Gorączkowe narady, błagania, nerwowa bieganina, lamenty i przekonywania. Mecenas Apte opróżnia schowki.
— Życie nie ma przecież ceny — powtarza leżącej Amalii.
Żydzi płaczą, przeklinają, ale zbierają pół miliona.
Odtąd wydarzenia zaczynają toczyć się coraz szybciej.
Kolejne rozporządzenie władz: w Wieliczce ma zostać utworzone getto. Starosta krakowski nakazuje zebranie się w mieście Żydów z okolicznych wiosek i miasteczek: Niepołomic, Mogiły, Dobczyc, Gdowa. Na przeludnione kwartały spada kolejne trzy i pół tysiąca uchodźców. Ludzie śpią pod gołym niebem, gotują strawę na ogniskach, z głodu okradają sady.
„Wieliczka stała się, rzec można, stolicą nędzy, rozpaczy, oszołomienia i absolutnej, powszechnej dezorientacji — zanotuje potem Henryk Vogler. — Jeżeli dotychczas życie toczyło się tutaj w mało normalnych układach, cóż dopiero teraz [ … ]. Krajobraz Wieliczki przedstawiał w tych dniach widok, który przypominał po trochu wielką panoramę Grunwaldu Matejki, lub — innej zupełnie w stylu, ale podobnej w zamiarze twórczym — Guerniki Picassa. [ … ] Moja rodzina [ przybyła z Niepołomic ] zdołała się przynajmniej prowizorycznie ulokować. Ale setki, a nawet tysiące pozostałych nie miały się gdzie podziać [ … ], toteż wszystkie miejscowe szopy, obory i inne, naprędce z desek sklecone pomieszczenia, zapełniły się tłumem krzyczących i płaczących wszelkiej płci i wieku oraz stosami niezbędnego, jak również zupełnie niepotrzebnego, ruchomego dobytku.
Niektórzy z wcześniej osiadłych organizowali pomoc dla najbardziej potrzebujących. Noszono do wspomnianych szop i baraków ciepłe posiłki oraz używane części garderoby — zwłaszcza dziecięcej. Dzięki temu miałem możliwość bliższego przyjrzenia się nowo powstałemu zbiorowisku, które, jak ogromne, wielogłowe ciało, rozłożone było bezładnie i bezwładnie w mroku zwierzęcych pomieszczeń, na gołej, glinianej, ziemi. [ … ]
Rozlegał się wschodni modlitewny lament, wołanie do Boga, zawodzenie dzieci wzywających na ratunek i szukających ich matek. Tak zapewne wyglądałaby biegająca jak oślepiona ludność miasta w czasie pożaru, którego ugasić już nie można”.
Dwudziestego drugiego sierpnia po południu w miasteczku wiszą już plakaty informujące o wysiedleniu wszystkich Żydów w terminie pięciu dni.
— Czujesz, jak narasta tu świadomość ostatecznej klęski? — pyta Ryszard Henryka.
— Są jeszcze fabryki, kopalnie na wschodzie. Wyjechaliśmy z Krakowa, ze Lwowa — i żyjemy. Wyjedziemy z Wieliczki i będziemy żyć dalej.

49

Szefowie Judenratu, dotąd starający się zachować pozory przedwojennej, urzędniczej godności, tracą rezon i zaczynają bić na larum: „Ratuj się kto może!”. Nielegalna radiostacja polska przekazuje niebudzącą wątpliwości informację: wysiedlenie oznacza obóz śmierci. Kto może, niech uchodzi — choćby w las.
Ale jak?!
Miasteczko, dotychczas pilnowane głównie przez żydowską policję, roi się od Niemców. Wzmocniono posterunki Szupo, Sipo i żandarmerii. Na ścianach domów wiszą plakaty skierowane do Polaków: „Absolutny zakaz ukrywania Żydów”. Sołtysi wiosek okalających Wieliczkę musieli wskazać zakładników, którzy będą ręczyli głową za przestrzeganie tego zakazu.
Groza nadchodzącej śmierci jest prawie wyczuwalna. Ryszard rysuje Świętego Jana z Apokalipsą w dłoni. Tytuł: Pamięci lekkomyślnych.

50

Dwudziestego trzeciego sierpnia Wieliczka jest już otoczona.
Kunde, krakowski referent gestapo do spraw żydowskich, nakazuje Judenratowi zorganizowanie szpitala na dwieście pięćdziesiąt łóżek. Czas na wykonanie: osiem dni.
„Społeczeństwo żydowskie z wielką skwapliwością przystąpiło do wykonania wydanego polecenia — napisze po wojnie doktor Mieczysław Skulimowski, dyrektor miejscowego sanatorium. — W utworzeniu szpitala upatrywano powszechnie dłuższą stabilizację niepewnej sytuacji Żydów, a nawet poczytywano ją za widomy znak bezpieczeństwa — zwłaszcza że uzyskanie zezwolenia poprzedziła złożona wcześniej obfita danina z kosztowności dla niemieckiego komisarza w Wieliczce”.
„Widomy znak bezpieczeństwa” to po prostu nadzieja, że chorzy i ich opiekunowie unikną wysiedlenia w nieznane.
Lecznica powstaje szybko — w dwóch niewysokich kamieniczkach i przybudówce.
Przed wojną mieścił się tu cheder oraz dom dla najuboższych Żydów. W ostatnich miesiącach koczował tu bez mała tuzin rodzin. Nie chcą się wynosić, więc policjanci żydowscy używają pałek. Po raz drugi sięgają po nie, gdy zaczyna się nabór chętnych do pracy. O posady w szpitalu walczą dosłownie wszyscy — prócz przedwojennych lekarzy pchają się do drzwi byli komiwojażerowie, rzezacy, radcy handlowi i nauczyciele. To nic, że nie mają pojęcia o medycynie czy pielęgniarstwie. Wierzą święcie, że zatrudnienie w szpitalu uchroni ich przed obozem — i to wystarcza.
Przecież nawet hitlerowcy — mówi się tu i ówdzie — będą szanowali ten szpital, skoro sami zgodzili się na jego otwarcie.
Dwudziestego czwartego sierpnia lecznica przyjmuje — za słoną opłatą — pierwszych chorych. Do wieczora na ściśniętych ciasno łóżkach leży ich przeszło setka. Kolejnego dnia zgłasza się drugie tyle. Służący przynoszą nawet na łóżku przedwojenną milionerkę, starą Bluhbaumową. Henryk Apte też chce zapisać żonę, ale jest już za późno. Szpital zostaje zamknięty dwie godziny po wstawieniu łóżka Bluhbaumowej, trzeciego dnia od momentu otwarcia.
W samo południe na niewielkie podwórze zajeżdżają dwie ciężarówki prowadzone przez wyraźnie podpitych kierowców, którym towarzyszą — również zalani w sztok — mechanicy. Kordon esesmanów — dla niepoznaki przebranych w mundury Wehrmachtu — zamyka ulicę z obu stron. Kilku Niemców w uniformach Baudienstu wchodzi do środka. Informują chorych, że szpital zostaje przeniesiony do krakowskiego getta — wszyscy mają wsiadać do aut.
Gdy pierwsza wyładowana chorymi ciężarówka rusza, ktoś zauważa przytomnie, że jedzie w kierunku Niepołomic, a nie — Krakowa. Pozostali w drugiej ciężarówce zaczynają się modlić i płakać. Mijają godziny, a ich auto nie rusza. Może popsute? Upał gęstnieje, nikt nie podaje wody, nie można zejść na ziemię. Komuś otworzyła się rana. Ktoś jęczy. Muchy się zlatują. Zginiemy! I co z tego? Już jesteśmy martwi! Za późno na cokolwiek.
Wraca pierwsza ciężarówka: pusta. Teraz ci z Baudienstu przepędzają chorych z paki na pakę. Krzyk, kopanie nieprzytomnych. Schneller! Ostatnich, tych w najcięższym stanie, rzucają na ciężarówkę jak worki kartofli. Kierowca zapala silnik. Rowy wykopane przez Baudienst w Puszczy Niepołomickiej już czekają. Miejsce nazywa się Kozia Górka.

51

Wieczorem Ryszard spotyka się z Henrykiem Voglerem. Jeszcze raz przeglądają Ryśkowe poematy, Apte na głos odczytuje fragmenty swej lwowskiej powieści, potem — też głośno — Vogler czyta najnowsze wiersze młodszego kolegi.
„[ Było ich kilkanaście ] tworzyły pewną całość. Ukazywały dziwną, somnambuliczną na pół kafkowską miejscowość o trochę nierzeczywistej, groźnej, a przy tym urzekającej przyrodzie. Pamiętam dobrze jeden z tych wierszy Ulica Czereśniowa, gdzie tytułowa droga wiodła wśród drzew owocowych o nieznanych kształtach nie wiadomo dokąd. Podczas dyskusji i rozmów z Ryśkiem byłem wstrzemięźliwy w ocenie tej poezji, ale nie ulegało wątpliwości: miało się do czynienia z autentyczną i czystą wrażliwością artystyczną.
[ Powieść dziejąca się we Lwowie ] była trochę sztywna [ … ], odkrywało się w niej dalekie echa wpływów Prousta, co zresztą dobrze świadczyło o jej autorze. [ Wśród bohaterów książki ] rozpoznawałem poszczególne postacie [ z lwowskich czasów ], choć występowały pod zmienionymi nazwiskami. I tu zaskoczył mnie proustowski «temat Charlusa» pojawiający się w stosunkach między męskimi bohaterami tej powieści. Rzucało to pewne światło, ukazywało mi w nowym rozumieniu postać samego Ryśka Aptego. Jego spojrzenie spod opuszczonych rzęs, spojrzenie Tadzia ze Śmierci w Wenecji. Dreszcz mną wstrząsał, kiedy przeszywało mnie to spojrzenie”.
Czyżby Ryszard pożądał Henryka?
Vogler, wydając swoje wspomnienia w 1971 roku, w siermiężnym PRL-u, nie mógł napisać tego wprost, ale aluzja jest jasna. Baron de Charlus — jeden z bohaterów W poszukiwaniu straconego czasu — jest homoseksualistą. Homoseksualny związek Tadzia i von Aschenbacha z opowiadania Tomasza Manna dodatkowo potwierdza tę tezę. Podobnie jak wspomnienia Irenki Bronner: szkolna koleżanka Aptego juniora, autorka książki Cykady nad Wisłą i Jordanem, wspomina po latach dziesiątki starających się o Ryśkowe względy dziewcząt, ale ani słowem nie wspomina o wybrance, narzeczonej czy choćby przelotnej sympatii. Dużo jest natomiast wzmianek o widocznej fascynacji Rysia osobą profesora Feldhorna. Czyżby krakowskie dziewczęta wzdychały do młodziutkiego Aptego, a on sam — do mężczyzny?
No i wreszcie temat Ryśkowych rysunków: święty Sebastian.
Od renesansu męczeństwo tego pięknego młodzieńca, starożytnego żołnierza — gwardzisty, jest ulubionym motywem homoseksualnych malarzy. W obrazach przedstawiających młodych mężczyzn przywiązanych do drzew bądź przykutych do antycznych kolumn, Guido Reni i inni malarze mogli wyrazić to, o czym głośno mówić nie chcieli i nie mogli.
Dla Aptego ojca zamieszkanie przy ulicy pod tym samym wezwaniem co w Krakowie mogło być dobrą wróżbą na przyszłość. Dla syna — symbolem.
Ryszard był Żydem, prawdopodobnie homoseksualistą, a do tego entuzjastą „sztuki zdegenerowanej”. Nie miał prawa przeżyć.

• • •

Ryszard Apte – złote dziecko żydowskiego dwudziestolecia międzywojennego, poeta, pisarz, rysownik, muzyk. Uczeń Gimnazjum Hebrajskiego w Krakowie. Jako poeta i rysownik współpracował z pismami „Okienko na świat” i „Nowy Dziennik”. W czasie okupacji napisał powieść o swoim pobycie we Lwowie, jednak jej rękopis zaginął i nigdy nie został odnaleziony. W latach 1939–1942 zrealizował cykl „Niepokój” będący jedną z najciekawszych wizualizacji Holocaustu. Zginął w Stalowej Woli w 1942 roku. „Niepokój” po raz pierwszy ujrzy światło dzienne w 2010 roku.

• • •

Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski – reporterzy „Gazety Wyborczej” (głównie „Dużego Formatu”), autorzy książek historycznych. Laureaci nagrody Grand Press w kategorii reportaż prasowy w roku 2009.

• • •

Więcej o książce Niepokój Ryszarda Aptego / Apte. Niedokończona powieść Marcina Kowalskiego i Piotra Głuchowskiego w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Niepokój / Apte. Niedokończona powieść w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information