"Chciałem, by jątrzył i wkurzał". Rozmowa z Przemysławem Wojcieszkiem

Przemysław Wojcieszek / Jan Bińczycki

O najnowszym projekcie Knives Out, wyzwaniach dla kina społecznego i spotkaniach z publicznością opowiada Przemysław Wojcieszek. Okazją do spotkania jest przedpremierowy pokaz w krakowskim kinie Mikro (8 lutego, środa, godz. 20:15). Kolejne odbędą się w Gdyni i Poznaniu, 10 lutego. Rozmawiał Jan Bińczycki.

 

Jan Bińczycki: Oglądałem Knives Out z moją dziewczyną, to ciągle się wierciła, przeszkadzała. Zapytałem, o co chodzi. Powiedziała, że to jak zapis imprezy, na którą trafiło się przypadkiem i z której nie można uciec. Zastanawiam się, jak o opowiadać o tym filmie nie ujawniając treści. Zacznijmy od etykietowania. Można powiedzieć, że to thriller polityczny. Choć wszystko dzieje się w prywatnej sytuacji, wszyscy bohaterowie są głęboko dotknięci polityką.

Przemysław Wojcieszek: Pomyślałem, że impreza to świetny pretekst. To sytuacja z codziennego życia. Po każdej projekcji przynajmniej parę osób mówi, że zna to z własnego doświadczenia. Jak to w Polsce – wódka i polityka. Pamiętam takie rozmowy z dzieciństwa w czasach stanu wojennego. Teraz ta atmosfera wróciła. Poglądy liberalne były przez pewien czas nadreprezentowane w mediach, więc prawicowcy dyskutowali w prywatnych sytuacjach. Nastąpił skręt w prawo, który wzmocnił podziały i napięcia.

JB: Przeciwko komu i czemu powstał film?

PW: Nie wiem, czy to dobrze postawione pytanie. Scenariusz, wraz z grupą młodych aktorek i aktorów, pisaliśmy rok temu, po wyborczym zwycięstwie PiS. Wydało mi się ciekawe, że to właśnie młodzi ludzie w znakomitej większości popierają nacjonalistyczną prawicę. W pokoleniu dwudziestolatków dokonała się zasadnicza zmiana, nastąpiło przesunięcie ideologiczne. Praktycznie nie spotyka się u nich poglądów lewicowych. Obecne rządy prowadzą marsz ku demontażowi demokracji liberalnej, która i tak jest u nas bardzo słabo zakorzeniona. Wygląda na to, że jako społeczeństwo zdecydowaliśmy się zakończyć eksperyment z demokracją. Ten proces trwa od roku. Wydaje mi się, że to się pogłębia. Dlatego zdecydowałem się na opowieść o rozkładzie społecznym i młodych ludziach, dla których nacjonalizm przestał być czymś niszowym.

 

 

JB: Będę bronił swojego pytania, bo mam wrażenie, że Knives Out to film wymierzony w polskie kino. Antykomercyjny, antyestetyczny. Jak rozumiem ułożenie obrazu „w kwadrat” też sprawia, że film odbiega od kinowych konwencji.

PW: Przede wszystkim chodziło o nawiązanie do portretu. Ale zrobiliśmy to także z przekory. Znakomita większość czarno-białych filmów powstaje w klasycznym kinowym formacie 4/3, co stanowi nawiązanie do klasyki. Chcieliśmy zrobić coś innego. Nie wiem, czy to antykomercyjny zabieg. Raczej eksperyment. Widzowie szybko wchodzą w ten świat i akceptują kwadratowy kadr. Różnica nie jest duża.

JB: Myślałem, że chodzi o podkreślenie klaustrofobicznej sytuacji, w której znalazła się prowokowana i obrażana dziewczyna z Ukrainy.

PW: Trochę też.

JB: W tym filmie, w odróżnieniu od Made in Poland czy Głośniej od bomb nie ma programu pozytywnego.

PW: Wydaje mi się, że dość uczciwie przedstawiamy obecną sytuację. Chciałem, by ten film był „doraźny”. Żeby komentował bieżące wydarzenia i odnosił się do nich w bezpośredni sposób. Brakuje mi takiego kina. Dziś film to łatwe i proste narzędzie. Myślę, że to opis stanu naszych umysłów. Z jednej strony nacjonalizm, z drugiej sporadyczny opór, który pod koniec roku się załamał. Skapitulowaliśmy. Dziś jesteśmy na etapie normalizacji tego, co się dzieje.

JB: Ale kino polityczne, czy też pełniące taką funkcję, właśnie się odrodziło. Także to prawicowe. Niedawno na ekranach były Wołyń i Smoleńsk. Zresztą, Michał Surówka, który w Knives Out gra centralną postać, wystąpił też w filmie Andrzeja Krauzego.

PW: (śmiech) Nie wiedziałem o tym. Pewnie zagrał w epizodzie. Myślę, że to był taki dorywczy, studencki dżob.

JB: Wróćmy do kolektywnej metody pisania scenariusza.

PW: Wymyśliłem ogólny przebieg historii. Jestem dwa razy starszy od bohaterów, więc chciałem, żeby wyszły od młodych ludzi. To, co mówią, niekoniecznie odzwierciedla ich prywatne poglądy, ale często to zasłyszane historie z imprez rodzinnych, rozmów z rówieśnikami, z tego, co można usłyszeć w internecie. Czasami podkręcałem dialogi, bo lubię posługiwać się pewną umownością. Film jest surowy, chciałem, by monologi, ranty były trochę bardziej literackie, nieco mądrzejsze od wypowiadających je bohaterów. Kiedy realizowaliśmy film, w mediach trwała nagonka na imigrantów. Trochę cenzurowałem przekazywany mi materiał. Nie chciałem, by były w nim np. wypowiedzi o charakterze antysemickim. Ale jest tam mnóstwo wszechobecnego hejtu. Widzowie często mówią, że w porównaniu z tym, co można przeczytać w internecie albo usłyszeć na imprezach, dialogi są wręcz łagodne. Bo padają choćby wezwania do tego, by na nowo otworzyć obozy koncentracyjne i wsadzić tam imigrantów.

 

 

JB: A praca na planie też była eksperymentem, psychodramą?

PW: Mieliśmy mało czasu i pieniędzy, więc nie było nas stać na próby. Dzięki temu, że napisaliśmy tekst wspólnie, on fajnie wszedł w aktorów. Mam nadzieje, że widać jak bardzo są zgrani, jak to w nich siedzi. Dlatego, że mieli tekst w głowach, udało nam się też zrealizować projekt bardzo szybko. To też efekt czarno-białego obrazu i oparcia filmu na dialogach. Miałem pieniądze na dwa tygodnie zdjęć. Już po 12 dniach mieliśmy 95% materiału a przez dwa ostatnie robiliśmy tylko drobne dokrętki. Nigdy dotąd nie pracowałem tak szybko. Lubię „szybkie kino”, takie, które odnosi się do spraw społecznych, obywa się bez ograniczeń cenzuralnych, zwłaszcza urzędniczych.

JB: To zabrzmi głupio, ale nie daje mi spokoju i muszę zapytać. Czy obsada piła prawdziwą wódkę?

PW: (śmiech) Tak. Wszyscy piliśmy, bo było tak zimno. Udawaliśmy, że jest koniec lata, ale kręciliśmy na początku listopada, nocami, nad jeziorem, gdzie było bardzo zimno. Temperatura spadała nawet do kilku stopni poniżej zera. Do tego straszliwa wilgoć. Ludzie dosłownie wariowali z zimna. Mieli bieliznę termiczną, ale grali w letnich ciuchach. Nie palę papierosów, ale na planie jarałem cały czas. Dzięki temu mogłem jakoś wytrzymać. Też sobie pomagałem wódką. Ale starałem się, by to wszystko służyło historii. Kiedy pracuje się z młodymi aktorami, którzy dopiero wchodzą w zawód, to niektórych rzeczy nie da się zamarkować. Muszą być naprawdę. Zależało nam, by było widać, jak w miarę rozwoju wydarzeń narasta obłęd. Czasami markowali, czasami nie.

JB: Zagrać pijaństwo to wielkie zadanie aktorskie.

PW: W moim poprzednim filmie, Jak całkowicie zniknąć dwie bohaterki piły sporo alkoholu, ale udawała go woda. W czasie montażu musiałem wycinać te sceny, bo wyglądały nienaturalnie. Tym razem dałem aktorom wolną rękę.

 

 

JB: Zastanawiałem się, dla kogo jest ten film. Wyszło mi, że albo dla licealistów, albo dla ludzi starszych od bohaterów.

PW: Dużo jeżdżę z pokazami po różnych miastach. Widownia jest przeróżna. Są licealiści, studenci, ale także ludzie starsi od bohaterów o dwie – trzy generacje. Jedną z funkcji kina jest zmuszanie do myślenia, zwłaszcza takich jak obecnie. Zależało mi na tym, by Knives Out nie był lekkostrawnym obrazkiem, tylko by jątrzył i wkurzał. W teatrze staram się kończyć jakimś pozytywnym akcentem. Tym razem postanowiłem zrobić inaczej. Kino ma tendencję do zwalniania widzów z myślenia. Utraciło funkcję integrowania widowni. Zwłaszcza u nas. Staramy się to zmienić.

• • •

Strona filmu: https://www.facebook.com/KNIVESOUTfilm/

Krakowska projekcja: https://www.facebook.com/events/211891035942355/

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information