Marcin Sendecki - Sześć portretów, czyli jak John Ashbery spłacił dług
Cykl wykładów imienia Charlesa Eliota Nortona to jedna z szacowniejszych instytucji akademickiej Ameryki. Co roku wygłasza je na Harvardzie zaproszony gość, a ich przedmiotem jest "szeroko rozumiana" poezja. Lista prelegentów jest imponująca. Figurują na niej - między wieloma innymi: wykłady zaczęły się w roku 1925 - Eliot, Frost, cummings, Borges, Paz, Miłosz (stąd wzięła się książeczka "Świadectwo poezji"), Calvino, Eco, Cage, a nawet Igor Strawiński.
W roku akademickim 1989-1990 za katedrą stanął John Ashbery. Sławny poeta postanowił opowiedzieć o sześciorgu pisarzy, którzy wywarli na niego wpływ, wybierając wszakże do swego sekstetu twórców osobnych, by nie rzec dziwacznych, oraz na różne sposoby i z różnych względów dzisiaj prawie nieobecnych. Wyjątkiem - jak zwykle - jest w tym gronie francuski arcyekscentryk Raymond Roussel, którego dziełu wiedzie się poniekąd znakomicie. Reszta to autorzy anglosascy, istniejący wprawdzie w obiegu, antologizowani i czasem wciąż komentowani, lecz przypisani do marginesów historii literatury: Anglicy John Clare (1793-1864) i Thomas Lovell Beddoes (1803-1849) oraz Amerykanie Laura Riding (1901-1991), John Wheel-Wright (1897-1940) i David Schubert (1913-1946), z którym los obszedł się tak dotkliwie, że nie udało się nam odnaleźć żadnego wizerunku pisarza. Mówiąc o nich, Ashbery opowiada oczywiście także o sobie: pokazuje, co i dlaczego lubi czytać, co go inspiruje; które wątki z poplątanych biografii swych bohaterów zdają mu się znamienne albo po prostu ciekawe.
Wybór Ashbery’ego można i trzeba interpretować jako wpływowy głos w wyrafinowanej (na polskim gruncie cokolwiek zresztą abstrakcyjnej) dyskusji o romantyzmie i modernizmie (czy też modernizmach) oraz o napięciach w obrębie anglosaskiego kanonu - i tak dalej. Instruktywnie pisze o tym w przedmowie do krakowskiego wydania Grzegorz Jankowicz. Ale można też odłożyć na bok akademickie subtelności i czytać pogadanki Ashbery’ego - używam słowa pogadanki, by od razu dać znać, że są to teksty nader przystępne - znacznie bardziej prostodusznie i zgoła nienaukowo cieszyć się nimi, a bywa, że i wzruszać. Zważmy bowiem, że jeden z najładniejszych gestów, jakie pisarz może wykonać względem innego pisarza, to o nim opowiedzieć. Gest szczególnie hojny, gdy autor będący na fali mówi o pisarzu uchodzącym za pomniejszego, o kimś, którego dzieło błąka się po obrzeżach.
Jak mi się zdaje, jest w tym wyborze coś jeszcze. Wybierając i przywracając naszej baczniejszej uwadze autorów niełatwych, niekiedy wybitnie pechowych, Ashbery dzieli się z nimi łutem szczęścia, który - oprócz niekwestionowanego talentu - uczynił zeń jedną z centralnych postaci nowoczesnej poezji, choć i on jest przecież "trudny", "ekscentryczny" i "niezrozumiały". Piękna książka.
"Przekrój" 35/2008
• • •
inne Tradycje w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art.
inne Tradycje w naszej księgarni internetowej