Radosław Nowakowski - O tłumaczeniu "afternoon. a story" Michaela Joyce'a
(...) I dopiero tu pojawia się komputer. Dlaczego dopiero tu, a nie na początku skoro hipertekst wydaje się być organicznie związany z komputerem? Ponieważ tylko wydaje się. W rzeczywistości hipertekst jest równie stary jak tekst, gdyż czytanie ze swej natury nie jest liniowe, oczywiście jeśli przez czytanie rozumiemy dekodowanie zapisu przy pomocy wzroku – (...)
czytanie na głos jest liniowe, ale jego liniowość dotyczy tylko wydobywania dźwięków, a nie tego co widzą wówczas oczy, bo te widzą znacznie więcej niż to, co wymawiają usta. Na przykład, w czasie kiedy usta wymawiają głośno sekwencję wyrazów w górnym akapicie, wzrok może sprawdzić, co dzieje się w akapicie środkowym i kiedy zauważy, że jest tam dialog, zawczasu przygotuje nas do zmiany barwy głosu i intonacji, jeśli oczywiście chcemy bawić się w odgrywanie postaci występujących w czytanym tekście. (Analogiczna sytuacja występuje podczas grania z nut – wzrok obejmuje znacznie większy obszar zapisu nutowego niż właśnie grany takt i dlatego spokojnie możemy przygotować się na zmiany dynamiczne, które nastąpią dopiero za kilkanaście taktów.)
Czy zatem pierwsza powieść hipertekstowa wydana przez Michaela Joyce'a w 1987 roku zasługuje na miano pierwszej, a przez to przełomowej i odkrywczej? Raczej nie. Trudno jednak nie zauważyć, że było coś, co różniło ją od innych. Tym czymś jest świadomość. Większa świadomość tego jak funkcjonuje tekst, tego co dzieje się w głowie i dookoła niej, świadome wykorzystanie tej wiedzy. Niewątpliwie pomógł w tym komputer. Dlaczego? Bo pozwala na takie ustawienie tekstu (a może lepiej byłoby użyć słowa „opowieść”?) w przestrzeni, na jakie nie pozwalają inne nośniki.
Tak się złożyło, że afternoon. a story dotarło do mnie najpierw w postaci zwykłego pliku tekstowego. Po kilkunastu minutach pracy drukarki miałem przed sobą stos kartek. Wyglądało to trochę tak, jakby wszystkie kolumny sali hypostylowej w Karnaku zostały rozwinięte, przewrócone na ziemię i ułożone jedna na drugiej. Nie mogło być jednak inaczej. (Mogło. Bez wątpienia mogło. Mogłem tak pociąć kartki na kawałki, by każdą leksję, czyli porcję tekstu pojawiającą się na ekranie, mieć na osobnej karteczce. Mógłbym też spróbować stworzyć jakiś system wyszukiwania tych kartek, które zawierałyby rozwinięcie wybranego słowa z poprzedniej kartki. Obawiam się jednak, że taki system byłby dosyć skomplikowany, a przede wszystkim tak nieporęczny, że wręcz uniemożliwiający wędrowanie przez tę opowieść. Przeskakiwanie z ekranu na ekran jest dużo prostsze, nie mówiąc o tym, że poprzedni tekst znika, podczas gdy karteczka z tekstem nie znikałaby, ciągle leżałaby gdzieś obok.) Tłumacz wędruje przez tekst inaczej niż czytelnik. Ja musiałem mieć absolutną pewność, że nie ominąłem żadnego zakamarka – czytelnik będzie mógł sobie pozwolić na ominięcie nawet wielu zakamarków zupełnie nie podejrzewając ich istnienia. Nie będę pisał o problemach translatorskich, zmaganiu się z wieloznacznościami tekstu i słownymi kalamburami, bo nie było w tym niczego zaskakującego. Pojawił się natomiast inny problem: ustawienie tekstów w przestrzeni. popołudnie przypomina budowlę (nie będę dodawał przymiotnika „labiryntową” albowiem każda budowla, każdy dom jest mniej lub bardziej skomplikowanym labiryntem), gdzie poszczególne leksje są ścianami, a może tylko prefabrykatami lub wręcz cegłami. I ta budowla jest ważniejsza niż elementy, z których została wzniesiona. Konstrukcję tej budowli, niejako jej szkielet, tworzy system linków, odnośników, połączeń między poszczególnymi leksjami. Tu pojawił się istotny problem: nie zawsze leksje w języku polskim pokrywały się z leksjami w języku angielskim. To zupełnie normalne. Co zrobić na przykład w przypadku leksji, którą stanowi tylko jedno angielskie słówko, bardzo wredne zresztą, w zasadzie nic nie znaczące i nie mające odpowiednika w języku polskim, a mianowicie the? Może zatem zdarzyć się tak, że konstruując polskie popołudnie będziemy mieli trochę mniej lub trochę więcej elementów niż w przypadku afternoon, zaś sporo będzie miało trochę inne zaczepy, śruby i gniazda. Ważniejsze jest jednak to, żeby owe elementy do siebie pasowały, ponieważ najważniejsza w tym wszystkim jest cała budowla. Chodząc po budynku interesują nas bardziej pokoje, korytarze, schody, przejścia, meble. Cegły czy płyty gipskartonowe ukryte pod tynkiem już raczej mniej. A tak właśnie jest z popołudniem: stajemy przed wejściem do wielkiego centrum handlowego – każdy z nas przejdzie przez nie inną drogą, inaczej będzie po nim błądzić... (Ja niestety zostałem pozbawiony tej przyjemności błądzenia, wybierania drogi, omijania, bo znałem dokładnie wszystkie pomieszczenia. No cóż, coś za coś jak to mawiają.) Zatem: linkowanie jest ważniejsze od leksji tak jak konstrukcja budynku jest ważniejsza od ścian wypełniających przestrzenie między słupami (co nie znaczy, że owe wypełnienia są zupełnie bez znaczenia, o nie! wszak to one zamieniają pustą przestrzeń w labirynt – jednak budowla pozbawiona konstrukcji po prostu się wali). To może się wydawać odkrywcze i nowatorskie. Szczególnie w kulturze, która traktuje tekst z bałwochwalczym uwielbieniem i w tym uwielbieniu zapomina, że znacznie większa część tejże kultury niewiele ma wspólnego ze słowami i układanymi z nich tekstami. Lecz znowu tylko wydaje. Być może całe nowatorstwo polega jedynie na zbliżeniu opowieści do rzeczywistości, do rzeczywistego dziania się...
• • •
(fragment eseju Podteksty nadtekstu czyli hipoteksty hipertekstu, pochodzącego ze strony autora www.liberatorium.pl)
• • •
Tekst ukazał się w 30. numerze magazynu Ha!art
• • •
Radosław Nowakowski (ur. 1955) – pisarz, podróżnik, tłumacz i muzyk zespołu Osjan. Autor kilkunastu własnoręcznie wykonanych dzieł liberackich (m.in. „Ogon Słonia”, „Hasa Rapasa” oraz cykle: „Nieopisanie świata” i „Tajna Kronika Sabiny”), książki o liberaturze („Traktat Kartkograficzny”) oraz najbardziej znanej 10 metrowej „Ulicy Sienkiewicza” w Kielcach. Większość jego książek pisana jest w trzech językach: po polsku, angielsku i w esperanto. Jego książki były prezentowane na wystawach w kilkunastu krajach, znajdują się także w zbiorach wielu renomowanych bibliotek świata. Jest autorem powieści hipertekstowej „Koniec świata według Emeryka” (2005). Mieszka w Dąbrowie Dolnej w Górach Świętokrzyskich.
• • •
Więcej o hipertekście popołudnie, pewna historia Michaela Joyce'a w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
popołudnie, pewna historia w naszej księgarni internetowej