Nie oglądnąwszy się za siebie, kokota przemyka między budkami i kramikami, skleconymi z pudełek po cukrach i wytapetowanymi reklamami czekolad. Idziesz za nią, mijając te stacje lekkomyślności pełne mydełek, wesołej tandety, cynfolii, trąbek, andrutów i kolorowych miętówek. Gdy kobieta dociera do parku, gubisz ją wśród drzew i korowodów dziewcząt szkolnych, adorowanych z oddali przez grupki chłopców. Spacerujesz parkowymi alejami, coraz bardziej gubiąc swój cel, odurzając się przewiewnymi i świeżymi od krochmalu koszulkami prowadzonymi na spacer pod ażurowym cieniem wiosny.
Z rozległej polany pośrodku parku dobiega egzotyczna muzyka, którą wygrywa murzyńska orkiestra. Muzyka przywołuje bezpiecznie odległe tropiki stanów Luizjana lub Nowy Orlean, jednak słowa piosenki wcale do tamtych krain nie pasują:
Traktat manekinów
Traktat manekinów
Pochwała martwoty,
Źródło martwych czynów
Może was pochłonąć
Lub go w pył zmienicie
Jeśli odnajdziecie
Czaszkę w incipicie
Tam pod okiem węża
W korowodzie trupim
Nagość się wypręża
I rozum się gubi
Arlekin dziewczynie
Przyszłość podpowiada
Jeśli nic nie zrobisz
Biada! biada! biada!
Patrzysz na kawałek materiału: to metka oderwana od płaszcza lub kapelusza. Wyszyta jest na niej dziwna scena z czaszką, wężem i wygiętymi – jakby w tańcu – postaciami.