Naturalną konsekwencją meteorologicznego napięcia są hordy Negrów w pasiastych bawełnianych piżamach, które biegają po mieście i parku wielką, hałaśliwą, obdartą hałastrą. Zapominasz o nich, gdy zauważasz dziewczynę o śniadej cerze i dużych brązowych oczach. Wasze oczy się na chwilę spotykają i świat zaczyna spowalniać. Idzie tak, bez słowa, smukła i prosta. I tutaj, w tym jednym spojrzeniu, postanawiasz oddać się jej bezgranicznie, a ona przyjmuje to ledwo widocznym skinieniem powiek.
Po chwili jej twarz znika za sylwetką guwernantki i magiczna chwila się kończy. Obie siadają i zdają się czekać na kogoś. Zawracasz i – wtapiając się pomiędzy innych statystów w tym teatrze wiosny – szerokim łukiem przechodzisz na nieodległą ławkę. Zerkając na białą sukienkę dziewczyny, rozłożoną na ławce jak rozchylony kwiat, próbujesz ochłonąć. Manekiny, arlekiny, węże i złowieszcze wróżby – wszystko przestaje się nagle liczyć.
– Dzień dobry Bianko – szorstki głos mężczyzny, który zatrzymał się przed ławką dziewczyny, wyrywa cię z zadumy. W jego uśmiechu jest coś nieprzyjemnego, dziewczyna i jej guwernantka nie podrywają się z radości. W powietrzu czuć napięcie. – Przyniosłem ci książkę, o której mówiliśmy z twoim ojcem. Proszę, przeczytaj ją i strzeż jak oka w głowie – dodaje intruz i, niemal szyderczo się kłaniając, pośpiesznie odchodzi.
Bianka i guwernantka idą w stronę bramy wyjściowej. Dziewczyna wkłada książkę do torebki, zbyt małej, by zmieściła się cała. Grupka Murzynów biegnie aleją w waszą stronę. Gdy przebiegają obok Bianki, lekkie muśnięcie łokcia, nieodczuwalny szturchaniec, wytrąca książkę z torebki. Przerażone falą gardłowych dźwięków, dzikich białych oczu i błyszczących zębów, kobiety nie zauważają straty. Odstąpiwszy na brzeg alei, idą dalej.
Leżąca na krawędzi trawnika książka owinięta jest w ciemny materiał opatrzony tajemniczym emblematem.