Słabo oświetlone i uroczyste wnętrze sklepu pachnie głębokim zapachem farb, laku, kadzidła, aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów. Do drzwi nie podbiegają subiekci ze swoją tanią i łatwą mową, jest tylko stary, pełen godności kupiec i para klientów.
Dzięki temu możesz rozejrzeć się po półkach. Są tu ognie bengalskie, szkatułki czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych, chińskie odbijanki, indygo, kalafonium z Malabaru, jaja owadów egzotycznych, papug, tukanów, żywe salamandry i bazyliszki, korzeń mandragory, norymberskie mechanizmy, homunculusy w doniczkach, mikroskopy i lunety, a nade wszystko rzadkie i osobliwe książki, stare folianty pełne przedziwnych rycin i oszołamiających historii. Stary kupiec w dyskretnym milczeniu obsługuje dwóch klientów.
Szybko przeglądasz półki z książkami. Działy tematyczne ograniczone są słoikami z koralami i ludzkimi czaszkami. Jest tu „Ogólna systematyka jesieni” Jakuba Schulza, jest też „Z purpurowych dni” autorstwa Magdy Wang, obie książki wydane nakładem Instytutu Antropozofii w Budapeszcie. Gdy otwierasz jedną z nich, staje przed tobą brodaty młodzieniec i przenikliwym wzrokiem, pełnym zrozumienia dla najintymniejszych poruszeń klienta, przesuwa przed twoimi oczyma całą bibliotekę znaków ochronnych, gabinet kolekcjonerski wyrafinowanego zbieracza. Subiekt otwiera przed tobą dalsze składy, wypełnione aż pod sufit książkami, rycinami, fotografiami. Te winiety, te ryciny przechodzą stokrotnie najśmielsze twoje marzenia. Zaczynasz jednak podejrzewać, że prawdziwym jego celem jest odwrócenie twojej uwagi od rzeczy, o których powiedziała ci kobieta na ulicy.