Przysiadasz nad sadzawką, na kruszejącej balustradzie, na której wykładasz szkicownik i wszystkie zebrane do tej pory dowody. Dlaczego twoje zadanie nie miałoby się skończyć właśnie teraz? Dlaczego miałbyś się dalej uganiać za czymś, czego możesz nigdy nie pojąć? Skoro ta idea bankrutuje na całej linii, dlaczego masz trwać na posterunku, na którym los cię postawił, i do końca spełniać swój program? W gruncie rzeczy jesteś uzurpatorem i nie zagłuszą tego podszepty ambicji – przyznajesz i z ulgą spoglądasz na to, co masz.
Być może posunęliśmy się za daleko w swej megalomanii,odważywszy się wkroczyć w sprawy dynastyczne najwyższych potęg…
W tej samej chwili czujesz mocne uderzenie w tył głowy i, powalony ciosem jednego z brodatych gangsterów pana de V., padasz na spękaną ziemię. Balustrada, pod którą leżysz, zamienia się w tylną furtkę świata, czarne gałęzie drzew gałężą się w odrębny i oderwany czas. Czujesz, że to nie musi być koniec, że odnajdziesz się z powrotem w jakimś dawno minionym życiu, w dalekiej preegzystencji, włączony w obcy czas, w kostiumie odległych wieków, zaczniesz szlochać bez końca nad muślinem jakiegoś trenu i docierać do jakichś szczytów i granic, poza którymi już tylko śmierć jest i zdrętwienie nienazwanej rozkoszy.