Już po pierwszych twoich słowach pod fałdami jego maski dostrzegasz chyłkiem przemykający blady popłoch, który po chwili ustępuje miejsca zainteresowaniu. Widać, że dopiero teraz majordomus zaczyna cię doceniać. Zaprasza cię do swego gabinetu.
Ściany gabinetu obwieszone są tablicami botanicznymi, a w wielkich klatkach fruwają małe kolorowe ptaszki. Gdy zarządca, chcąc widocznie zyskać na czasie, objaśnia ci dziryty, bumerangi i inne okazy broni pierwotnej, chowasz do szkicownika bambusową rurkę ze sproszkowaną kurarą, którą zwęszyło twoje wyostrzone powonienie.
Zasiadacie przy potężnym hebanowym biurku. Zasłaniając się abstynencją, dziękujesz za cygaro, które ci oferuje. Przypatruje ci się z groźną, nie budzącą zaufania życzliwością. Potem,jakby w roztargnieniu, kartkując niedbale w książce czekowej, mężczyzna proponuje ci kompromis i wymienia wielozerową cyfrę.