Stara, zmęczona twarz majordomusa rozjaśnia się i rozluźnia, jego źrenice uciekają w kąt, jakby szacując ostateczną sumę i śledząc przez chwilę mętnozielony półmrok pokoju, pręgowanego cieniami deszczułkowych żaluzji zapuszczonych w oknach. Starzec sięga po pióro, wypisuje czek i żegna z ulgą i uśmiechem.
Służący odprowadza cię w stronę drzwi. Gdy oddalasz się wzdłuż parkanu, słychać narastający stukot końskich kopyt i zgrzyt kół na żwirowej drodze do willi. To wraca pan de V. lub ktoś z jego świty – myślisz.