"Lektura szkolna to synonim cierpienia" - wywiad z autorką fanpejdża Recenzje z Lubimy Czytać

Od kilku tygodni środowisko literackie znowu ma trochę radości. I nie jest to kolejna marka wykorzystująca twarz Szczepana Twardocha ani też żadne nowe intrygi miłosne z udziałem Dunin czy Karpowicza. Nie, to też nie Michał Witkowski (choć Michaśka na pewno jeszcze niejednym zaskoczy). Mowa o błahym, wydawałoby się, profilu fejsbukowym, który koncentruje skargi i zażalenia anonimowych czytelników wokół faktu, że książki uważane za wielkie i przełomowe są nudne, nie nadają się do czytania, a ich autorzy to obmierzli dewianci i nieudacznicy. Sprawa cieszy licealistów, mających w końcu swoje pięć minut w dyskusji o literaturze, załamuje nauczycieli, którzy widzą, jakie efekty daje ich praca, a profesorów skłania do ponownej refleksji o miejscu kanonu w kulturze współczesnej. Autorka fanpejdża dostała już nawet pogróżki od portalu, który pozwala czytelnikom „się wyżyć”, dlatego w poniższej rozmowie z Piotrem Mareckim wolała pozostać anonimowa. Miejsce spotkania i czas, uwaga, także ściśle tajne!

 

Piotr Marecki: No dobra, może najpierw pogadamy o anonimowości, bo to chyba tajemnica poliszynela. Anonimowa… w Krakowie czy w Polsce? Bo w Krakowie chyba wszyscy wiedzą, kim jesteś?

Recenzje z Lubimy Czytać: Jak widać, nie wszyscy – ty nie wiedziałeś, chociaż się znamy. Raczej nie chcę zbijać popularności na moim fanpejdżu. Tym bardziej, że portal Lubimy Czytać zaczął grozić mi pozwem.

PM: Jak odbyło się to zawiadomienie? Za pośrednictwem Facebooka?

RzLC: Za pośrednictwem fanpejdża. Dostałam oficjalne pismo od prezes Izabeli Sadowskiej, ale trafiło do spamu. Dopiero kiedy zobaczyłam oświadczenie na stronie portalu Lubimy Czytać, znalazłam tę wiadomość. Było w niej sporo powoływania się na paragrafy z dziedziny ochrony własności intelektualnej. Ktoś z komentujących aferę określił te groźby jako „Januszowy PR” – przykład próby rozwiązania sytuacji kryzysowej poprzez pogłębienie jej.

PM: Do kogo była skierowana wiadomość? Do osoby prowadzącej fanpejdż, tak?

RzLC: Tak, takie ultimatum: prosimy o skasowanie strony, w przeciwnym wypadku przejdziemy na drogę prawną, bo profil narusza prawa do własności intelektualnej i przemysłowej… Ale nie skupiajmy się na tym, nie wydaje mi się to jakoś szczególnie ważne. Sprawa ucichła.

PM: Zgoda. Pomówmy o twoim fanpejdżu. Jak dla mnie to super ciekawa sprawa, bo strategia, którą przyjęłaś, opiera się na bardzo popularnych dziś praktykach, czyli niekreatywności. Znaczy to, że właściwie nie dodałaś nic od siebie, poza wyjęciem czegoś z kontekstu i przełożeniem go do innego. Zbudowałaś sobie tym samym to, co jest dziś najbardziej istotne, czyli bazę followersów, lajki itd., właśnie na owej niekreatywności. Jest to popularna obecnie strategia pisania, oparta na zupełnie innym niż dotychczas podejściu do praw autorskich, w ogóle do samej kreatywności i autorstwa. Chciałbym uzyskać od ciebie jakiś komentarz na ten temat.

RzLC: To miał być katalog screenów, po prostu. Ich dobór jest jak najbardziej autorski – to opinie wybrane przeze mnie spośród setek innych. Oczywiście fani przysyłają mi linki czy screeny, ale raczej z nich nie korzystam: bo jeśli przysłana opinia dotyczy arcydzieła, to zazwyczaj już wcześniej sama na nią trafiłam. Liczba niekwestionowanych, znanych polskiemu czytelnikowi, popularnych arcydzieł jest ograniczona, a przegrzebuję się przez opinie na ich temat naprawdę sumiennie. Chora na zapalenie oskrzeli, spędziłam większość stycznia na czytaniu tych opinii.

Wszystko zaczęło się dzień przed Wigilią: siedziałam u mamy, nudziłam się i przeglądałam Facebooka, czego na co dzień nie robię, bo mam wyłączony newsfeed – od paru miesięcy żyję w przekonaniu, że Facebook jest złem, pochłania za dużo czasu, energii, uwagi, niszczy synapsy. Więc wtedy zobaczyłam, że moja znajoma wkleiła screen z opinii o Falach Virginii Woolf, zamieszczonej na Lubimy Czytać: „Po prostu makabra. Poezja prozą, co to ma w ogóle być?”. W dyskusji pod spodem napisała, że takich „recenzji” jest tam więcej i że gdyby Tuwim żył, na pewno zrobiłby z tego książkę. Pomyślałam: „Przecież to jest idealne na fanpejdż!”.

Zdziwiło mnie, jak szybko Recenzje z Lubimy Czytać zaczęły się rozchodzić. Przez pierwszy tydzień nie było jakichś rewelacyjnych wyników, ale już w drugim czy trzecim zaczął się poważny wzrost. Wojciech Orliński napisał o tym felieton w „Dużym Formacie”, co nakręciło i podtrzymało popularność. Ostatnio felietony o RzLC napisali też Jakub Żulczyk w „Polityce” i Marcin Meller w „Newsweeku” – tego się już naprawdę nie spodziewałam. Tym bardziej, że w polskiej prasie rzadko zdarzają się polemiki pomiędzy tytułami.

PM: Wszystko błyskawicznie trafiło pod strzechy. Prowadziłem wtedy zajęcia ze studentami pierwszego roku i RzLC u nich cały czas było na ustach. Popularność narodziła się w ciągu jednego miesiąca.

RzLC: Tak, teraz jest przyrost po kilkaset osób dziennie, a to i tak niedużo. Były jakieś dwa tygodnie, kiedy fanpejdż lajkowało nawet tysiąc osób jednego dnia.

PM: Zauważyłem, że wrzuciłaś dziś recenzję Huxleya, a parę minut później było już pod nią koło tysiąca lajków!

RzLC: Nie sprawdzałam jeszcze tego zasięgu… Nie wstaję na dziewiątą rano, żeby coś wrzucić, tylko wieczorem ustalam określoną porę publikacji. Nie jestem social media ninją, nie robiłam kursów z fejsbuka. Ale wiem, że największy ruch jest rano, kiedy ludzie przychodzą do pracy, parzą sobie kawę i sprawdzają fejsbuka w ramach prokrastynacji. No i wieczorem, gdy są już w domu. Niektórzy zasiadają do fejsbuka dopiero po 23:00, a niektórzy o 18:00, te wieczorne godziny są dosyć płynne, ale staram się nie publikować po 22:00. Prowadziłam już wcześniej parę fanpejdży, ale żaden z nich nie zebrał więcej niż tysiąc lajków.

PM: Też dotyczyły literatury?

RzLC: Nie, dotyczyły przeróżnych rzeczy, na przykład na Złych Stronach wrzucałam screeny i linki do najbrzydszych stron w internecie.

PM: A czy w kontekście RzLC czujesz się trollem?

RzLC: Nie.

PM: Bo chyba zostałaś wpisana w taką rolę przez twórców serwisu Lubimy Czytać, którzy postrzegają twoją działalność jako klasyczny trolling.

RzLC: Uważam, że to bardziej komedianctwo niż trolling. Jestem komediantką, nie trollem.

PM: Ale to komedianctwo brzmi dla mnie tak po krakowsku, archaicznie. Postrzegam internetowy hejting jako zjawisko ożywcze, które może wnieść nieco świeżości do pola literackiego.

RzLC: Wiedziałam, że pojawi się pojęcie „pole literackie”. Tak, „troll” i „hejt” mają negatywne konotacje, może dlatego wzbraniam się przed używaniem tych terminów. Natomiast rolę, jaką ma spełniać mój fanpejdż, widzę jasno: chodzi o to, żeby się pośmiać. Fajnie, jeśli sto tysięcy osób uśmiechnie się, gdy zobaczy recenzję wskazującą ziemniaki jako głównego bohatera Chłopów. Bo wrzucam też czysto trollerskie recenzje, których ta z ziemniakami jest najlepszym przykładem. Przecież nikt tego nie napisał na poważnie, od początku chodziło o żart.

Najbardziej cieszy mnie, gdy zaczynają się merytoryczne dyskusje: czy zgadzamy się z oceną, czy nie. Niezależnie od tego, jak jest napisana; czy obnaża absolutny brak kompetencji, czy wręcz przeciwnie.

PM: Czy myślisz, że ktoś za to płaci właścicielom serwisu? Czy wpisy generują jakiś feedback, na zasadzie „50 groszy od wspomnianego tekstu literackiego”?

RzLC: Gdy przeglądasz recenzje, zawsze wyświetla się autor i ilość książek, które ma na półce. Niektórzy mają naprawdę imponujące wirtualne biblioteki – po tysiąc dodanych i ocenionych tytułów. Nie sądzę, żeby na tym zarabiali, ale mogą np. dostawać nowe książki od wydawnictw. Ci z uboższym stanem bibliotecznym wydają mi się trochę podejrzani – cztery czy pięć książek na półce nie budzi zaufania. Natomiast stali użytkownicy to społeczność fenomenalna, prężne środowisko czytelnicze.

Na portalu zarejestrowanych jest podobno pół miliona ludzi, którym się chce założyć konto i napisać opinię o książce, nawet jeżeli to będzie opinia: „dno z gównem” (to o Mistrzu i Małgorzacie) czy „typek był naćpany” (to o Weselu). Literatura wzbudza ich emocje, tak silne, że muszą dać im upust – to mi się podoba. Mi by się nie chciało.

PM: Ciekawe, że to wszystko jest żywe – Mickiewicz, Słowacki...

RzLC: Tak po prostu żyje klasyczna literatura. Wzrusza mnie, że człowiek może czytać Panią Bovary w autentycznych emocjach, oceniając pod względem moralnym zachowanie bohaterki, stwierdzając, że to „puszczalska lafirynda” i że „wyszarpałby za włosy taką niewdzięcznicę”. Podoba mi się też, gdy inni zaczynają polemizować: że przecież Emma Bovary padła ofiarą konserwatywnego społeczeństwa, konwenansów… I przy okazji zawiązuje się dyskusja o dziewiętnastowiecznej moralności.

PM: Czyli mówisz, że zrobiłaś to wręcz z przyczyn merytorycznych?

RzLC: Nie, zupełnie. Zrobiłam to dla żartu. Natomiast to, co się później wydarzyło, sprawia, że chcę robić to dalej.

 

 

PM: Mówisz więc: żart, beka. Jakbyś porównała RzLC z innymi fanpejdżami, takimi jak Beka z literatury polskiej po 1989 roku czy Literatura polska, o której nie miałeś pojęcia, bo jesteś tępym chujem. Jakie widzisz różnice? Bo tamte fanpejdże, wydaje mi się, zostały postawione z pobudek czysto trollersko-hejterskich.

RzLC: U podstaw RzLC było zdziwienie i fascynacja, że klasyczne dzieła można t a k czytać. Wprawdzie nie studiowałam polonistyki, więc sama jestem tak zwanym czytelnikiem naiwnym, ale nie do tego stopnia. Pewne pozycje z kanonu są tak sztywno osadzone w określonym kulturowym porządku, że jeśli ktoś czyta je bez przygotowania i z własnej woli, to wydaje mi się to niesamowite. Przypomina mi się recenzja Odprawy posłów greckich, którą trzymam na później na dysku, zaczynająca się zdaniem: „Przeczytałam, bo leżała samotna w domu na półce ;)”. Ktoś podjął się przeczytania Odprawy posłów greckich dla rozrywki! To jest super!

Ale też pojawia się tu wątek krytyki polskiej edukacji – wątek bardzo ważny.

PM: No właśnie, to jest trochę to, co powiedział Orliński, że te recenzje mogłyby współtworzyć bardzo dobre scenariusze lekcji. Może rzeczywiście uwzniośliłyby szkolne refleksje, gdyby nauczyciele zdecydowali się wzbogacić nimi swoje notatki zamiast sztywno powtarzać jakieś myśli z wykładów i opracowań. Wiele z tych recenzji to przecież świetny, prowokujący wstęp do dyskusji! Można by właściwie odkryć na nowo choćby Gombrowicza albo wprowadzić inne konteksty do czytania dzieł Mickiewiczowskich.

RzLC: Tak, bo większość tych screenów pochodzi z recenzji lektur licealnych, pisanych przez sfrustrowanych maturzystów czy studentów, którzy pamiętają swoją katorgę. To tam można znaleźć najlepsze kwiatki. Przy szkolnych lekturach jest dużo większe pole manewru, więcej zasobów, z których można coś wybrać.

PM: Działasz więc tylko w kręgu lektur szkolnych?

RzLC: Nie, wrzucam też rzeczy po prostu popularne. Była Lolita i Nieznośna lekkość bytu, wrzuciłam Cząstki elementarne Houellebecqa, ale nie dlatego, że to już arcydzieło na miarę Zbrodni i kary, tylko dlatego, że tamta opinia wydała mi się akurat bardzo fajna – taki poetycki pojazd po Houellebecqu. Nie trzymam się sztywno początkowego założenia, żeby dostarczać wyłącznie „brutalną prawdę o arcydziełach literatury”. Zmieniło się to w „całą prawdę o arcydziełach literatury”. Początkowo najbardziej zabawne wydawało mi się to, że ktoś daje Idiocie jedną gwiazdkę na dziesięć i pisze, że wyciąłby pierwsze 400 stron, a tylko 40 ostatnich zostawił. Urzekająca bezczelność. Teraz przeklejam też inne, nie tak ostre recenzje.

Jeśli chodzi o lektury szkolne, co pewien czas na fanpejdżu wypowiadają się nauczyciele, pisząnp.: „Jestem polonistką, uwielbiam was czytać, ale czasami mrozi mi to krew w żyłach i zaczynam zastanawiać się, jak język polski jest nauczany”. Te opinie zmuszają do przemyślenia kanonu lektur: czy rzeczywiście musi trwać w obecnej formie? Uważam, że mnóstwo lektur licealnych jest po prostu dla młodzieży niezrozumiałych. I można je oczywiście objaśniać, ale na pewno nie polepszy to statystyk czytelnictwa. Przez zamieszczone na Lubimy Czytać opinie przewija się: „Wiadomo, lektura, nic ciekawego”, „Nie chciało mi się czytać, bo lektura”, „Byłam źle nastawiona, bo lektura”. Ta lektura szkolna to synonim cierpienia! Nie wiem, kiedy po raz ostatni szkolny kanon był aktualizowany. Pamiętam tylko Giertycha, który wyrzucił Gombrowicza. Wtedy pierwszy raz w życiu poszłam protestować. Przyszło sporo ludzi. Licealiści w obronie Ferdydurke – Gombrowicz by tego nie wymyślił.

Ale rzeczywiście wiele z tych lektur jest zabytkami literackimi, potrzeba ogromu wiedzy, aby je przyswoić, docenić. I wcale nie jestem pewna, czy konieczna jest powszechna znajomość Odprawy posłów greckich.

PM: Wróćmy jeszcze do kontekstów okołomedialnych nawarstwiających się wokół twojego fanpejdża. Mówisz o samych pozytywach: ludzie cię komplementują, wchodzą w dialog, ale wiadomo, że narażona jesteś też na różnego rodzaju ataki, tzw. mowę nienawiści, by tak modnie to ująć. Oficjalnie zarzucono ci, że w społeczeństwie przepełnionym ową nieszczęsną nienawiścią jeszcze dolewasz oliwy do ognia jako troll.

RzLC: Parę osób namówionych przez administratorów portalu Lubimy Czytać zgłosiło Facebookowi poszczególne screeny jako naruszenie praw autorskich. Jeden usunięto. Zniknęła w ten sposób recenzja Tanga Mrożka. Natknęłam się za to na komentarz, w którym dziewczyna napisała, że gdyby nie informacja od Lubimy Czytać, w ogóle nie wiedziałaby, że jej recenzja tutaj trafiła budząc tyle radości. Inny użytkownik, którego recenzję zamieściłam, napisał, że kiedy lajkował mój fanpejdż, nie spodziewał się, że znajdzie na nim swoją własną recenzję. Bez oburzenia. Bo nie chodzi o to, że śmieszne recenzje są z automatu niekompetentne. Część z nich jest z założenia prześmiewcza, przeklejanie ich jest więc rodzajem docenienia, a nie obśmiania.

Oczywiście pojawiają się krytyczne opinie, np. takie: „Brzydzi mnie to wyśmiewanie ludzi, którzy mają mniejszy kapitał kulturowy – może po prostu w ich domu nie było książek” albo: „To wcale nie są recenzje, autor fanpejdża nie rozumie terminu »recenzja«”. Pojawiło się też klasyczne: „Każdy ma prawo do własnej oceny, tylko żałośni snobi czytają literaturę na kolanach”. Ale ja nikomu nie odbieram prawa do oceny! Sama jestem przekonana, że istnieje wiele książek, którymi ludzie zachwycają się, bo tak wypada. Doskonałym przykładem może być Gra w klasy. Wprawdzie czytałam ją dawno, na początku liceum, i na pewno nie wyłapałam wielu kontekstów. Może gdybym przeczytała ją teraz, odkryłabym jej prawdziwą wartość. Może. Na razie pozostaję w przekonaniu, żeGra w klasy to dopiero był trolling – ze strony autora. Myślę, że istnieją autorzy, którzy specjalnie piszą niezrozumiale, opakowują wszystko erudycyjnymi kontekstami, i dają to czytelnikowi, i patrzą, jak się biedny męczy. Jak te pierwsze sto stron Imienia róży.

PM: Wróćmy do tego, co mnie najbardziej interesuje, czyli do zestawienia twojego fanpejdża ze wszystkimi „bekami” i stronami typowo hejterskimi. Widzisz swój profil w tym kluczu? Czy jest on w taki sposób czytany? Czy jednak nie? Bo z twoich ust padają tu ciągle hasła „przemyśleć kanon”, „zintegrować kanon”; wskazujące na same afirmatywne, pozytywne cechy twojej działalności, a wszystko, co kojarzy się z trollingiem czy hejtingiem, próbujesz odsuwać. Czyli to jakiś inteligencki ruch? Ostatni podryg inteligenta w sieci? Bo może właśnie trolling jest dla niego nowym sposobem zaistnienia? Czy warto się przed tym bronić?

RzLC: Wydaje mi się, że z tej trywialnej działalności może wyniknąć kilka dobrych rzeczy. Oczywiście, na moim fanpejdżu są różni komentujący, także hejterzy. Nie mam czasu, by to profesjonalnie moderować, ale i tak usuwam albo ukrywam dużo komentarzy. Czasem nawet kogoś banuję. Chyba że inni komentujący stają w obronie hejtowanego. Był kiedyś komentarz: „Czemu wydaje mi się, że pisała to gruba lesba z krótko obciętymi włosami?”, a pod spodem siedem odpowiedzi typu: „Dobrze, że zadałeś sobie to pytanie, a teraz ostrzegam, że możesz wyciągnąć wnioski, które będą dla ciebie przykre”. Ale gdyby ten szowinistyczny i homofobiczny komentarz nie został skontrowany, usunęłabym go. Niesamowicie irytują mnie też ludzie, którzy piszą „rak” albo „rak mózgu”. Osobną kategorią są użytkownicy, którzy traktują czytanie jak wyścigi i dzielą się informacjami typu: „Przerobiłem tę książkę w dwa wieczory”, dopytują: „Serio? Siedem godzin czytał Panią Bovary? Każdy akapit sobie musiał rozrysować?”. Ja niektóre książki czytam latami. Fakt, że potrafię czytać po dziesięć na raz, o niektórych nawet zapominam, że je zaczęłam, i wracam do nich po paru miesiącach; no i moja praca polega na czytaniu, więc w wolnym czasie nie mam już specjalnej ochoty na książki, co jest dla mnie niewyczerpanym źródłem wyrzutów sumienia. Ale poważnie niepokoi mnie to, że ktoś czytanie traktuje głównie w kategoriach czasu. Kiedy tempo lektury stało się powodem do wstydu? Nie chodziłam na kurs szybkiego czytania i siedem godzin na Panią Bovary wydaje mi się imponującym wynikiem. Czemu w ogóle się nad tym zastanawiać? To przerażające, że kogoś w przeklejanej recenzji najbardziej bawi to, że jej autor czytał książkę przez sześć tygodni.

PM: Ja bym jednak ciągle chciał uzyskać od ciebie informację na temat strategii trollerskich. Czy postrzegasz je jednoznacznie negatywnie?

RzLC: Nie, skąd, chociaż na moim prywatnym profilu mało mam zalajkowanych trollerskich czy w ogóle satyrycznych fanpejdży. Mam Historyjki z Chwili dla Ciebie, Bekę z performanceu, Kościoły, które udają kury, Nagłówki nie do ogarnięcia, Make life harder... Make life harder – to jest dopiero trolling. Oni serio potrafią obrażać ludzi, z imienia i nazwiska, a jakoś nikt ich do sądu nie podał! Najbardziej cenię twórcze fanpejdże, jak np. Nowe wiersze sławnych poetów. Rewelacja. Chłopak, który to prowadzi, jest fenomenalny.

PM: No tak, można powiedzieć, że to też bardzo niekreatywna strategia pisania, oparta na gotowych wierszach…

RzLC: … W porządku, ale stworzenie zabawnego wiersza precyzyjnie w poetyce Szymborskiej czy Tuwima wymaga gigantycznej wiedzy i umiejętności.

PM: … I na tym właśnie polega uncreative...

RzLC: Rozumiem, że to zostało jakoś uporządkowane jako strategia, w ramach teorii nowych mediów, medioznawstwa itd., ale wydaje mi się, że nie wszystko można w praktyce podłączyć pod tego typu nowe kategorie. Klasyczny pastisz, który uprawia autor Nowych wierszy sławnych poetów, to strategia stosowana od setek lat.

PM: Tak, bo w pojęciu kreatywność leży mówienie „od zera”. Natomiast dziś to już bardzo wyprane pojęcie…

RzLC: Niczego nie ma od zera…

PM: Romantycy uważali, że jednak istnieje natchnienie, które spływa…

RzLC: No dobra, ale w miarę rozwoju ludzkości doszliśmy chyba do tego, że to gówno prawda.

PM: No nie wiem, nasz wielki noblista mówił o sobie, że ma kogoś, kto dyktuje mu strofy. Tak dziś zmieniły się pojęcia „oryginalności” czy „kreatywności”, zwłaszcza to drugie – wyprane przez nowomowę urzędniczą: każdy wniosek, każdy grant, właściwie cała Unia Europejska oparta jest na kreatywności. Wiemy, czym to się kończy – jakąś hardkorową biurokracją. Dlatego warto promować słowo „niekreatywność” jako swoisty policzek dla obecnie obowiązującej narracji o kreatywności.

RzLC: Tak jak slow reading, czyli kontra do „szybkiego czytania”. Myślałam, że ja to wymyśliłam – kiedyś zażartowałam, że mogłabym prowadzić kursy wolnego czytania. A okazuje się, że to pojęcie funkcjonuje: ludzie się spotykają, by razem poczytać bez pośpiechu, parę stron na godzinę. To mi się bardzo podoba, choć wpisuje się w modny ruch slow, którego nie cierpię. Podobają mi się wszystkie pojęcia stojące, tak jak powiedziałeś, w kontrze do obowiązującej narracji.

PM: Dlatego też od samego początku staram się mówić o ożywczości czy nawet herezji, choć te słowa także są już od dawna wyprane ze znaczeń. Bardzo doceniam to, co robisz, choćby ze względu na fakt, że mam młodych studentów, dla których klasyczne lektury też są nie do przebrnięcia. I wiem, jakie profile oni lubią – podważające wszelką aktywność kulturową. Profile śmiejące się z JPII poprzez osadzanie jego głowy na ciele kulturysty. To ich ulubiony. Zrobiliśmy sobie niedawno takie meme session, więc trochę znam ich gusta. Na podobnej zasadzie funkcjonuje twój profil. Gdybyś wprowadziła tam swoje komentarze inteligenckie – o tym, jak, kto i ile czyta – pewnie wszystko by opadło. Ale przechwycenie swobodnego kontekstu, utworzenie databazy, dało twojej produkcji wysoką pozycję na Facebooku. Jesteś traktowana na równi z profilami typu Ale cispy ska jedzie !1!!11, dddddddddddddddddddddddddddddd...

RzLC: Dziękuję za ten specyficzny komplement. Sama widzę, że mój fanpejdż ma najszerszy zasięg w grupie wiekowej 18-24. Ktoś akurat przerabia Chłopów, więc taguje koleżankę, zostawiając komentarz: „O, patrz, Ania, to nasze przemyślenia”. Ten fanpejdż funkcjonuje w obiegu szkolnym. Ale też wśród ludzi, którzy zajmują się literaturą zawodowo i którzy poświęcają RzLC miejsce na swoich blogach czy profilach, wikłając się w mniej lub bardziej poważne dyskusje.

Ciekawe doświadczenie, ale nie wiem, jak długo jeszcze uda mi się tę stronę prowadzić. Facebook radykalnie ogranicza widoczność postów, kiedy fanpejdż przekracza 30 tys. fanów. Ma to skłonić do płacenia za dodatkowe wyświetlenia, czego nie robiłam do tej pory i robić nie zamierzam. Możliwe więc, że moja strona będzie obumierać, jak wszystko inne w internecie. A poza tym zasoby Lubimy Czytać są ograniczone i już powoli kończą się wpisy z perspektywy mojego fanpejdża interesujące.

PM: Zadałbym więc takie fundamentalne pytanie. Prowadziliśmy niedawno badania, z których wynika, że wszyscy „aktorzy pola literackiego” nie cenią zbytnio krytyki. Krytyka jest instancją wręcz dziwną…

RzLC: … Aktorzy – łącznie z krytykami (śmiech).

PM: (śmiech) Krytyków też analizowaliśmy. Wyróżnialiśmy nowe jednostki: fanpejdżowe, blogowe, portalowe. Czy nie uważasz, że jest to jakaś forma ekspresji? Krytykowanie kanonu, swobodne pisanie o literaturze – chodzi tu po prostu o afirmatywne podejście, w kategorii, że coś nowego rzeczywiście się pojawiło w polu literackim i jest to spowodowane wejściem nowych nośników?

RzLC: Dawniej zwykły czytacz wrażeniami z lektury mógł podzielić się w rozmowie albo w dyskusji na lekcji języka polskiego... chociaż nie, bo wiadomo, jakie są dyskusje na lekcjach: narzucają nieprzekraczalne ramy. Większość opinii o książkach nie została więc utrwalona. Teraz to się zmienia.

PM: Kultura narodowa przepływała w jednym kierunku i nie uwzględniała feedbacku!

RzLC: To są sprawy, o których można mówić w kontekście socjologii czytelnictwa czy analizy odbioru dzieła literackiego.

PM: Bo tu mamy konsumenta, który dostaje grę i w tę grę „wkłada w siebie”. Dana książka może nie pasować do modelu odbioru, który gdzieś tam sobie założył, chce zrobić wszystko, co się da, by wpisać ją w taki odbiór, do jakiego jest przyzwyczajony.

RzLC: Żeby nie było wątpliwości: ja uważam, że krytyka literacka jest bardzo potrzebna. Rytualne stało się narzekanie, że krytyki literackiej w Polsce już w zasadzie nie ma, że krytycy nie czytają książek, że są kupieni przez wydawców itd. Jest jednak parę nazwisk krytyków, do których mam zaufanie.

Ale rzeczywiście, dobre recenzje nie mają specjalnego przełożenia ani na sprzedaż, ani na rozpoznawalność. Z polskich badań czytelnictwa wynika, że nazwisko Sienkiewicza jako ulubionego pisarza pojawia się tryliard razy częściej niż nazwiska wyróżnianych przez krytyków pisarzy współczesnych. Czy naprawdę wynika to z geniuszu i ponadczasowości Sienkiewicza? Czy ktoś tu coś zawalił? Może chodzi o to, że z całego kanonu lektur Sienkiewicz był najbardziej przystępny – i ludzie podają go w ankietach, bo od czasu szkoły już nic nie chcieli czytać.

Spisał i zredagował: Konrad Janczura

• • •

Podręcznik-klucz do uniwersum literatury polskiej po 1989 roku!

Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierre'a Bourdieu

ZOBACZ KSIĄŻKĘ

Podręcznik Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierre'a Bourdieu to książka pionierska i przełomowa. Pionierska, ponieważ jej autorzy jako pierwsi w polskim piśmiennictwie przeprowadzili analizę polskiego życia literackiego ostatnich dwudziestu pięciu lat przy użyciu metodologii Pierre’a Bourdieu. Przełomowa, ponieważ po tej publikacji badania nad polską literaturą nie będą mogły być takie same.

Prof. Przemysław Czapliński (fragment recenzji)

• • •

Czytaj także:

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information