Bogu ducha winna moja matka boska /MMB/ wracała z pracy do domku do barszczu z ziemniakami i masłem, wracała przez te czarne okropne zakrzaczone zakopcone osiedla zaledwie o 14.10 po południu i oto posłyszała szept dziwny i nieznajomy: nic się nie bój, nic ci się nie stanie, idź powoli a nic ci się nie zrobię, i początkowo myślała, że szept ten tajemniczy kierowany jest do kobiety tuż za plecami, ale zerknęła ukradkiem za plecy i żadnej kobiety tam nie było, a był tam właśnie ów przedziwny szept, szpetne objawienie o tłustych długich włosach spowity od stóp do głów w czerń i widok ten poraził moją MMB i gdyby tylko miała w sobie więcej odwagi powiedziałaby - o przecież ja mam synów starszych od ciebie dziecko co ty tutaj szukasz - ale struchlała pod posągiem trwogi i bezwolnie napięła wszystkie mięśnie każdej z twarzy /nic się nie bój, nic ci się nie stanie, idź powoli a nic ci nie zrobię/.
I szept ów szkaradny raz niknął między śmietnikami raz to się pojawiał tuż tuż, gorący i jak dłuto natarczywy, ach ach proszę pana proszę pana jakiś zboczeniec za mną idzie, napastuje mnie, a był to pan sąsiad daleki z innego bloku, niech pan coś zrobi, ale niech się pani nie boi, nic się pani nie stanie, no jakżesz to tak - w biały dzień i przecież tyle ludzi na ulicach, ale on szedł za mną nie wiem co chciał... moja MB cała przerażona i szept towarzyszy jej przez całą noc i cały dzień: j e s z c z e s i ę s p o t k a m y,