Lenin stoi jak stał na placu. Członek prężnej kultury proletariackiej. Czuje mrowienie w urwanym fantomie nogi, lecz za boga, nie może się podrapać nie wypuszczając wcześniej czapki. A tego zrobić nie może. Nie pozwala na to zbolała etyka i liniejący etos. Srocrealizm.
Blue targ dyskoteka. Badylarze zgięci wpół wśród szklanych baraków. Sauna i picze wodne tylko dla wybranych oficjeli. Reszta wdupca mrożonki. Wąż kredytowy rzuca się pod nogami sycząc. Piramidy finansowe rzeźbią linie papilarne nieba. Ci sami aktorzy. Te same aktorki. Wszystko zostało w rodzinie. Oficjeli. Mąż sąsiadki w enerefie po ciężkim dniu pracy przewraca się stękając na drugi obolały bok. Puurk. Jest jak zbity dorodny osioł pod salami, lecz oczekuje wszak na godziwy zysk. Będzie mu odpuszczone. Fliziarze w ciemnych polonezach usiłują przedrzeć się na zachodnią. Mrówcza praca na granicach trwa. Królowa matka przebiera w najnowszych trendach, nutach i liniach. Zakłady materiałów opatrunkowych w Ponurej pilnowane przez leniwe psy i pijanych stróżów. W termosie mocna herbata i kanapki z kiełbasą na stoliku.
Złowieszcza apteka w poświacie wschodzącego księżyca. Jak rosiczka oczekuje na ofiary o'błędu przeznaczenia. Neony banku wabią nocnych kredytobiorców. Nie zdążyli usunąć spod rozespanych powiek lepkich zaropiałek. Niedowidzą. Ich byt wyposażony jest w armaturę wybuchową. Przyprawa do kurczaka nie wypaliła, bulion winny owszem. Funkcja pamięci wartości ciśnienia jak na złość skrewiła. Bije im. Kierunek hjuston. Napój tęcza robi swoje.
Skupiają się w świetle jak oszołomione robactwo i pozostają tu pijani, stając się bezczelnymi, od czasu do czasu tanecznie agresywnymi, reszta co chudsza służy za bezczynnych chłopców do picia lub ukryte bezrobocie. Wokół nich krążą wyspecjalizowane w odpowiedziach na szczególnie trudne pytania roboty akwizycyjne. Podłączyć się do polsatu i wypierdalać, głosi surowy komunikat. Z przełożonymi się nie dyskutuje. Oporne jednostki pokrywa szczególnie złośliwa odmiana kurzu i gruba warstwa tandetnych pornosów.
Duszno jak przed burzą. Chcąc nie chcąc wracają wszyscy z majzlem w tyłku w szczęki meblościanek. W siatkach odzież erotyczna na wagę. Pod pachą przewodnik po chorobach i kwit korespondencyjnego kursu wyłudzania pieniędzy. Aspiryna bajer daje po pałach. Lodówko zamrażarka religijna cichutko mantruje w zacienionym kącie. Mieszkanie po kapitalce i animowane silikony w odbiornikach podnoszą poziom galaretowego zadowolenia. Jeszcze tylko terminal ręczny na spid 3 i kaskada zatrutej spermy spływa niczym wzburzony kisiel z balkonów. Spokojnie. Prezerwatywy ze środkiem owadobójczym zapobiegną rozprzestrzenieniu się natrętnych much owocowych.
Oto skądinąd powszechnie znane i gorzkie fakty otrzymują nowy wspaniały smak. O wiele bardziej korzystne światło. Już zorro w czarnej szmacie cichcem dawkuje sproszkowane samopoczucie bezpieczeństwa. Temperatura normalna. Słyszycie? Już pulsują pierwsze autobusy i komornik myje zęby. Już się prąd sączy oknami i rozbestwione budziki przeklinają. A pojawienie się na słonecznym niebie napisu "chuj wam w dupe" świadczy o idealnej temperaturze do spożycia. Taka jes. Stereotypowa bierna opowieść o nocnej ciszy w bloku. Tylko u nas. Tylko dla państwa. Album monowrażeń. National Geographic - Polska: zabawy ludzi przegranych życiowo.
Pod fabryką smażalnia mózgów i prostowanie charakterów. Kolektywny i biesiadny lasek. Imieniny swoje, żony, urodziny swoje, żony, trzynastka. pępkowe, chrzciny, okazja sama człowieka znajdzie. Gorzałka, kiełbasa, obędzie się bez zapojki? Przepił konia, przepił wóz, teraz chuja będzie wiózł. Szewc zabija szewca, bum tarara bum tarara.
W hurtowni opodal urzęduje niefrasobliwa plastykowa bestia. Rozdaje solidne reklamówki nie bacząc na nic. Dla mnie, dla mnie! Las zrogowaciałych rąk. Artykuły konsumpcyjne błyszczą nieznośnie wywołując obfity ślinotok. Wzrasta ciśnienie. Żyły na czołach pęcznieją. Przerzuty skaczą jak chcą po całym ciele. Brzęczy uruchomiony alarm. Języki stoją podniesione, sztywne międląc łatwo rozpoznawalne cechy charakteru. Czekają. Czy aby nie dziś miało być obiecywane zesłanie dobrych duszków do ćwiartek? Żeby spełniały życzenia, żeby choć myśleć życzeniowo dziś na wszelkie kurwy podłe jutra. Sprzedać brata za dalszy cug. Podpierzyć jakimś cudem butelkę kleiku. Zero siedem. Zgłoś się.
Tutaj oszukuje się obserwowaną sytuację baryczną i zdradza się zapeklowane tajemnice bankowe. Wypłata czy nie, oto jest pytanie. Co pół kilometra graniastosłupy bankomatów jak strażnice finansowych wątpliwości. Tężejące pomniki świeżego zwapnienia w żyłach alei usłużnych i doświadczonych przez los. Pośród nich na zielonej trawce kocyki, na nich chińskie termosy, kanapki z wędliną, jabłka i kartony soków, apatyczne kuce i niezdrowe dzieci.
Wtem nagle z wrzutni nocnej wylewa się świeża malta i wszystko zastyga złapane w migawkowych głupawych uśmiechach. Wezywiusz urzędu skarbowego zakłada betonowe buty. Pierdolony zus! Pierdolona tepsa! Chuuuj skarbówka! Firma plajta! Cipa! Nadchodzą czarne dni i niosą z sobą solidne pałki. Czałczesku not dead. Inkarnacja błogiego Tymińskiego wsparta na meandrach raczkującej polityki. Strzyże, goli, krawaty wiąże i usuwa ciąże. Dowód in vitro na teorię wszech telepaśnika.
Dzielnicowy Stanisław Alerg w skórkowych butach klęczy w kulinarnym uniesieniu. Profan butan unosi się niczym najświętsza panienka informując o niecnych poczynaniach nielubianych sąsiadów. Kiedy wchodzi na przyjęcie jego krzywy ryj pokryty jest brokatem donosów. Ma plecy. Nik mu nic nie powie. Nik mu nie podskoczy. Zęby smoka zasiane. Młode małżeństwa składają prenumeratę na monidło encyklopedii totalnej. Neon PKO współgra z księżycem. Srebrzyście zabarwiając naturę ożywioną na podstawie niechcianego awizo.
Na chodnikach kapsle niesione wiatrem szemrają miło niczym strumyczek. Abonenci ściskają nerwowo wielki abonament, jaki przyjdzie zapłacić. Ponury inkasent nie może znaleźć sobie tej nocy miejsca. Usnął w wonnych oparach bankomatu i śnią mu się krainy pełne naiwnych starych emerytów i rencistów. Młotek wysuwa mu się z ręki i z głuchym tąpnięciem uderza o bruk. Zespół muzyczny paradoks zbiera tantiemy do metalowych puszek po kawie. Gaśnica swobodnie traci ważność.