Ach co to był za ślub, matka panny młodej nie kryła łez wzruszenia, kiedy córce wyszła na karku metka z ceną sukni – jakże słona cena!, ojciec z radości i samozadowolenia spił się w sztok, a krzesny, od strony pana młodego z przejedzenia balansował na granicy omdlenia. Było pogotowie, grała muzyka, a na parkiecie brylowali tekturowi specjaliści tancerze. Chwyceni goście mieli fantazję i hojnie grajkom płacili. Każdy też z nich otrzymał przy wychodzeniu pakunek złożony z ciast, mandarynek i pokarmu dla psa.
Ach co to był za ślub, nowożeńcy otrzymali koperty i szereg jakże praktycznych prezentów jak bezprzewodowy czajnik razy cztery, czarodziejski robot kuchenny raz, mikser z gumy razy dwa, zestawy do kawy samoprzylepne razy trzy, talon na bezpłatne tankowanie pod sklepem, nietłukące szklanki samograjki, komplety niekrępujących sztućców w ilości sześć, zniżki do zakupu kolejnych rzeczy niezbędnych i kupony na obiady w uroczym barze, promocje papierosów, kanistry z benzynę oraz zaproszenie na gościnne występy cyrku maniakalnych zabójców dzieci, roczną prenumeratę miesięcznika „Zbrodnie w kuchni”, miniaturowe krzesło elektryczne dla lalek i wiele, wiele innych ekscentrycznych pamiątek, plus załączniki, jak umiejętnie korzystać ze zdobyczy techniki.
Przyjęcie weselne zwróciło się z nawiązką. Bilans in plus! I o to przecież chodziło. Pani młoda ze szczęścia utopiła się w kadzi dżemu malinowego, zresztą jej ulubionego. Pan młody zaś zdjął mydłem obrączkę i zaczął rozglądać się za niezłymi dupami wśród gości, aż dostrzegł swoją, nadętą dupę w toalecie i zamarł przerażony niczym bazyliszek. Prasa podjęła temat. Zdjęcia ozdobiły pierwsze strony. Wszystko dobrze się sprzedało. Nikt nie zapomniał. Zauważono trend zwyżkowy. Opłaciło się i będzie procentować.