Niejednemu spociło się czoło i część twarzy nad górną wargą. Niejeden odkaszlną pieprzną flegmą, taki był pikantny ten rosół jak dowcip. W powietrzu unosił się słodki zapach choinek zapachowych i fruwały jak nieprzyjemne szybowce wszędobylskie muchy. No i wszędzie rzecz jasna banany. Dostatek bananów i owoców cytrusowych, a to o czymś wszak świadczy. Hitem jednak okazały się być niezmordowane jaja w majonezie i śledzie z sosem pomidorowym w przyprawionym na ostro oleum. Doskonały podkład! Wszystkie te pyszności konsumpcyjne uświetnią żołądki siły roboczej obecnej, bądź przyszłej, miłym ciężarem.
Na balkonie spowity plastikowym bluszczem sikała sobie w najlepsze gipsowa imitacja amorka, w wodzie zaś hipotetycznych fontann, niczym łodzie, smutno pływały jakby jutrzejsze kiepy.
Po posiłku odbyły się symulacje tańca na parkiecie. Orkiestra dęła i uderzała, a lider jęczał szlagierami. O jakże wujek Włodek tańczy! Jak amant z filmów miłosnych klasy B!
Ho, ho! Masa dopisała! Frekwencja zaskoczyła! Produkty zostaną rozchwycone! Pokaźna publika tłuszczy się wokół domu jak muchy. Wszędzie jej pełno. W drzwiach. W oknach. W szczelinach. Gdzie tylko jest miejsce i gdzie można kawałek gęby wsadzić, to już ktoś się wpycha. Wpycha się i wypchnąć się nie da. Zapomnij, że pójdziesz się załatwić i że ci miejsca popilnują. Co to, to nie. To naturalna potrzeba, żeby podglądnąć, co dzieję się u sąsiadów, a potem opowiadać na ten temat niestworzone rzeczy. Każdy chce popatrzeć i napatrzeć się nie może. Bo dopiero teraz widać, jak to wszystko wygląda. Widać wszystko jak na dłoni. Jaki telewizor, jakie video, jaki sprzęt, co na półkach, czy dywan, czy parkiet, czy panele, czy coś innego. I co? Nic wielkiego. Nic specjalnego. Jak to? Jakże?