Rozglądacie się po zapomnianym pokoju, którego małe okno wychodzi na podmiejski krajobraz: za gmachem muzeum, za szkołą i fabrycznymi zabudowaniami rozciąga się cicha, zielona dzielnica, w której mieszka Bianka. Pod oknem stoi luneta, będąca częścią skomplikowanej konstrukcji dalekowidza, na którą do tej pory nie zwróciłeś uwagi. – Nie mogę tam pójść – mówi Bianka, wskazując na widok za oknem. – Nie wiesz jeszcze wszystkiego, pewne zdarzenia przyszły za późno – dodaje dziewczyna. Gdy podchodzi do lunety, niepokój znów pojawia się na jej twarzy. Zmagnetyzowany jej słowami zaglądasz w czarny lejek okularu i dostrzegasz w głębi majaczące zarysy białej willi. Zaciekawiony, wsuwasz się głębiej w tylną komorę aparatu. Śledzisz teraz pokojówkę idącą półciemnym korytarzem, która odwraca się i uśmiecha. Czy ona mnie widzi? – myślisz sobie i czujesz, że oglądasz zdarzenia, które nie miały miejsca w czasie. Raz jeszcze patrzysz na Biankę. – Pamiętasz, byłam wtedy chłopcem, a ty...
Zanim padły ostatnie słowa, nieodparta senność przesłania ci mgłą oczy. Siedzisz w tylnej lunety właściwie jak w limuzynie wozu. Lekkie poruszenie dźwigni i oto aparat zaczyna szeleścić lipiec papierowego motyla, czujesz, że porusza się wraz z tobą i skręca ku drzwiom. – Szukaj śladów, szukaj poszlak – to ostatnie słowa, które słyszysz, zanim zostawisz Biankę za sobą. Na pożegnanie wręcza ci jeszcze małe, chłodne zawiniątko.
Czy przygotowaliśmy w pewnej mierze czytelnika do rzeczy, które nastąpią, czy możemy zaryzykować podróż w epokę genialną? Nasza trema udzieliła się czytelnikowi. Czujemy jego zdenerwowanie. Mimo pozorów ożywienia i nam jest ciężko na sercu, i pełni jesteśmy trwogi.