Przeszukiwania obszaru majoratu na otwartej przestrzeni nie prowadzą do niczego. Marmurowe schody, spływając na ziemię wśród rozstępujących się balustrad i waz, prowadzą cię do drzwi. Po dwóch uderzeniach dzwonka lokaj zameldowuje cię w holu i każe czekać.
Panuje tu półmrok a przez otwarte wysokie okno wpływa do środka balsamiczne i powściągliwe powietrze. Od falowania firanek ożywają przedmioty i budzą się z westchnieniem. Lśniące przeczucie przebiega przez rzędy szklanek weneckich w głębokiej witrynie, liście tapet szeleszczą spłoszone i srebrzyste, a potem gasną, zachodząc w cień.
Słyszysz szelest. Poprzedzony przez lokaja schodzi ze schodów majordomus – mężczyzna krępy i zwięzły. Oślepiony refleksem wielkich rogowych okularów pyta, co cię tu sprowadza.